Rozdział 14

225 11 32
                                    

  —☀️—

  Przechadzaliśmy się wilgotnymi ulicami Warszawy, w stronę mojego domu. Powietrze było takie... lekkie i świeże. Odciążone od czegoś, co swoją ogromną wagą przygnębiało wszystkich.

Jak gdyby wszystkie problemy ludzi zniknęły. Wyparowały wraz z kroplami deszczu, które jakiś czas temu swobodnie spadały i moczyły ubrania  ludzi.

Niczym problemy, które swoją ciężkością zabijają od środka.

Ale teraz wydawało się spokojnie. Wydawało się, jakby każdy szczęśliwie i bez namiastki żalu, ani smutku, żył sobie według swoich idei. Wydawało się tak spokojnie, jakby każdy z pustą i lekką głową przyrządzał kolację dla osób, które odgrywają istotną rolę w ich życiu.

Jak gdyby słowo „problem nigdy nie istniało.

Ja natomiast pośród tych wyzwolonych ludzi czułam, że to cisza przed burzą. Czułam, że to dopiero początek moich zmartwień i problemów.

Życie szykowało dla mnie cios tak silny i łamiący, że mogłabym już nie powstać.

Ale czy wstanę? Czy zawalczę?

Spojrzałam na Janka. Wyglądał na zamyślonego. Niósł moją torbę, w której znajdowały się moje rzeczy, potrzebne w szpitalu i pusto wpatrywał się w chodnik.

— Dalej dam radę sama — odparłam, gdy znaleźliśmy się tuż przed moim domem. — Nie chcę, by mama zadawała niepotrzebne pytania o ciebie. Chcę z nią porozmawiać.

— Rozumiem — Janek uśmiechnął się do mnie delikatnie, przez co i na mojej twarzy zagościł szczery uśmiech. — Do zobaczenia — chłopak, podał mi torbę, po czym mnie przytulił.

Chciałam, aby ta chwila trwała wiecznie. Chciałam, by Janek już nigdy nie wypuścił mnie ze swoich objęć. Przy nim czułam się bezpiecznie, czułam bijące od chłopaka ciepło, które rozgrzewało moje serce.

Ale Janek w końcu wyzwolił mnie ze swoich objęć, po czym pomachał na porzegnanie i odszedł, a ja musiałam zebrać się w sobie i stawić czoło swojej matce – osobie, która jako rodzic, powinna stanowić dla mnie wsparcie. A stanowiła jedynie drogę, która była kręta, górzysta i pełna wyzwisk skierowanych w moją stronę. Drogę, którą musiałam pokonywać przez wiele lat, by zaimponować mamie.

Czyli osobie, której nigdy nie przeszło przez gardło zadnie takie jak: Jestem z ciebie dumna.

Niepewnie otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Gdy ujrzałam swoją matkę, poczułam, jak nagle zapanował chłód, który zaczął przemierzać przez moje ciało. Było zimnej, niż kiedy znajdowałam się na dworze.

Przełknęłam głośno ślinę, po czym pewnym ruchem podeszłam do swojej rodzicielki i spróbowałam spojrzeć jej w oczy, co było ciężkie, gdyż przez cały czas wlepiała je w ekran laptopa.

— Dlaczego cię przy mnie nie było? — spytałam, nie czekając już dłużej na moment, w którym mogłabym spojrzeć kobiecie w oczy.

— Słucham? — uniosła swoje lodowate spojrzenie znad laptopa i wlepiła je we mnie.

Czułam jak swoimi chłodnym wzrokiem,  o dziwo o ciepłym kolorze tęczówek, wierci we mnie ogromną dziurę. Gdy spojrzałam w jej, pierwszy raz od dawna, brązowe oczy zobaczyłam coś, czego zawsze się bałam. Coś czego nigdy nie chciałam zobaczyć w jej oczach – zawodu.

Zawsze nieugięcie unikałam jej wzroku. Nigdy nie odwarzyłam się spojrzeć w oczy mojej mamie, gdyż bałam się widoku wyrzutu z jakim kobieta zawsze na mnie patrzyła.

One Missed Call - Jann ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz