Rozdział 28

1.3K 50 9
                                    


Leżałam na łóżku zwinięta w kłębek, czując jak łzy na moich policzkach powoli wysychają. Nie mogłam się nawet zdobyć się na to, by zrzucić z siebie wczorajsze, brudne ciuchy, tylko zaraz po powrocie do domu, pobiegłam na górę i zamknęłam się w pokoju. Słyszałam jak mama i tata pracują w salonie, ustalając szczegóły z nowym klientem i dziękowałam Bogu, że nie muszą oglądać mnie w takim stanie. Nie miałam pojęcia co im powiedzieć. Jak to wytłumaczyć. I jak znieść ich rozczarowane spojrzenia.

Bo będą rozczarowani. Co do tego nie miałam żadnych wątpliwości.

Na początku, kiedy już znalazłam się w swoich bezpiecznych czterech ścianach, w pierwszej kolejności zaczęłam krążyć po pokoju, wbijając zęby w zaciśniętą pięść i prowadząc ze sobą wewnętrzny, bardzo dojrzały dialog, polegający na przypomnieniu sobie wszystkich przekleństw jakie kiedykolwiek usłyszałam. Później odpaliłam telefon i przejrzałam elektroniczny kalendarzyk menstruacyjny, który wbrew moim przekleństwom i modlitwom nie chciał stanąć po mojej stronie i informował mnie bez najmniejszych skrupułów, że mój okres powinien skończyć się dwa dni temu. Cóż za wspaniałomyślność, biorąc pod uwagę to, że go do jasnej cholery w ogóle nie dostałam! Nie zliczę, ile razy narzekałam na to, że bolał mnie brzuch, że podpaska przeciekła, albo zapomniałam z domu tamponów i musiałam biec do drogerii by ratować sytuację. Teraz oddałabym wszystko, by mieć na głowie takie problemy. Na koniec, żeby się jeszcze bardziej dobić zerknęłam kiedy według aplikacji miałam dni płodne, co okazało się ciosem ostatecznym, bo te czy tego chciałam, czy nie wypadały dzień po tym, jak straciłam dziewictwo z Patrickiem.

Wróciłam więc do swojego pierwszego zajęcia, czyli do krążenia w tę i z powrotem, z tym wyjątkiem, że ciskałam wulgaryzmami przyciszonym głosem. Poziom frustracji odrobinę się obniżył, a przy okazji nie zakłóciłam spokoju rodziców. A kiedy pierwszy szok ostatecznie minął, pozbawiona sił wskoczyłam na materac, nakryłam twarz poduszką, zacisnęłam na niej zęby i zaczęłam łkać. Nie, ja pogrążyłam się w rozpaczy. Bo to nie był płacz. To było wycie, które wychodziło z mojego wnętrza. Z każdej komórki mojego ciała. Bo zawiodłam rodziców i Drew.

Bo wiedziałam, że Patrick nigdy nie podejmie się wychowania wspólnie ze mną dziecka.

Bo nawet nie chciałam, żeby się w to angażował!

Bo wczoraj pogodziłam się z tym, że zaczęłam coś czuć do Anthony'ego.

I spędziłam w jego objęciach najcudowniejszą noc w moim życiu.

I ta ostatnia rzecz, bolała mnie najbardziej. Wręcz rozrywała moje trzewia.

Na pewno nie będzie chciał mnie znać.

Podobnie jak moja przyjaciółka...

Kiedy po kilku godzinach przyjęłam do wiadomości, że być może właśnie moje życie wywróciło się do góry nogami, mogłam nawet zaryzykować stwierdzenie: legło w gruzach, wizja rozwieszonych na drzewach nekrologów powróciła do mnie jak bumerang. Miałam tylko nadzieję, że Drew zafunduje mi szybką i bezbolesną śmierć, a rodzice nie będą długo mnie opłakiwać.

Przekręciłam się na plecy i podciągnęłam koszulkę. Mój brzuch wyglądał tak jak zawsze. Odrobinę wystający, miękki w dotyku, galaretowaty. Przyłożyłam do niego dłonie na wysokości pępka i wyobraziłam sobie, jak za cztery, pięć miesięcy stanie się kilkanaście razy większy, a ja zamiast narzekać na swoje obżarstwo, będę wspominać jedną chwilę zapomnienia, która mnie tak urządziła.

Ściskałam i ugniatałam skórę pod piersiami starając się nie myśleć o tym, jak usta Thony'ego naznaczały pocałunkami każdy ich centymetr. Łapałam się za boczki, walcząc z kolejną falą łez atakującą moje kanaliki łzowe, jak niestrudzeni, forsujący mury obronne żołnierze. Już miałam się im poddać i wywiesić białą flagę, kiedy rozległo się delikatne pukanie. Zerknęłam na zegarek. Dochodziła północ.

Friends for(n)ever [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now