Rozdział 1

3.3K 90 40
                                    

No cóż...

Wygląda na to, że przespałam się z bratem mojej najlepszej przyjaciółki.

Od momentu, w którym tylko otworzyłam oczy, przetarłam je zaciśniętymi w piąstki dłońmi rozcierając przy tym resztki niezmytego tuszu do rzęs i zerknęłam w bok na roznegliżowane ciało chłopaka, na którego widok zdarzało mi się czasem obślinić kołnierzyk od koszuli przeszłam co najmniej dwa zawały, jeden wylew, udar i atak serca. Bo na wszystkie świętości tego świata nie mogłam uwierzyć w to, że znajdował się w moim łóżku!

Był tu.

Leżał obok mnie, z pościelą narzuconą od pasa w dół, a jego klatka unosiła się i opadała miarowo z każdym zaczerpniętym i wypuszczonym oddechem. Miał zamknięte oczy i lekko uchylone usta, a kilka luźnych blond kosmyków opadało mu na czoło. Wciąż spał. Prawdopodobnie zupełnie jak ja nie do końca świadomy tego (a przynajmniej do chwili, w której się obudzi), co zaszło między nami poprzedniej nocy.

Bałam się poruszyć, przełknąć ślinę, a nawet oddychać, by go przypadkiem nie obudzić i nie narazić się na pełne przerażenia spojrzenie jego niebieskich oczu. Nie chciałam by mnie wyśmiał.

Tylko, czy w ogóle miał ku temu powód?

Kiedy już zebrałam się na odwagę i zerknęłam pod pościel, by z nutą satysfakcji, ale i z przytłaczającą mnie falą strachu zarejestrować, że leżałam pod nią naga, bezbronna, a dodatkowo lekko obolała zrozumiałam, że moje życie właśnie dobiegło końca. W myślach już widziałam czarno-białe nekrologi, które moi rodzice rozwieszą na drzewach i przystankach autobusowych znajdujących się w promieniu kilku kilometrów od mojego rodzinnego domu, świadoma oczywiście tego, że po słowach pogrążeni w głębokim żalu nie znajdę imienia najbliższej mi osoby, bo ona w tym czasie będzie odbywać dwudziestopięcioletnią karę pozbawienia wolności za mord wykonany na mojej osobie.

Tak. Drew mnie zabije. Przebije mnie na wylot wyrzynarką czy też innym ustrojstwem do przecinania drewna swojego taty i nawet nie będzie próbowała zatrzeć śladów, tylko dowlecze moje truchło pod najbliższy komisariat, by z wypiętą dumnie piersią przyznać się do winy.

Cóż, przynajmniej zginę w przepięknych okolicznościach rozbudzona niczym nimfa, po tym jak spędziłam noc w objęciach jednego z najprzystojniejszych znanych mi facetów.

Bo są pewne rzeczy, których nie robi się swoim przyjaciółkom. Na przykład nie spotyka się z ich byłymi, choćby rzucali nam cały świat do stóp. Nie obraża się też w ich obecności Harrego Stylesa, nawet jeśli po tym jak One Direction się rozpadło pękło wam nieodwracalnie serce. Nie pożycza się też od nich ulubionych, markowych spodni, jeśli ma się biodra tak szerokie, że ledwo mieszczą się w standardową rozmiarówkę, przez co podczas niekontrolowanego przysiadu ich szwy zostają rozerwane przez napięte pośladki. A co najważniejsze: nie sypia się z ich braćmi, nawet jeśli są tak gorący, że w ich obecności lodowce na Antarktydzie topnieją szybciej niż pod wpływem efektu cieplarnianego.

Ja niestety zburzyłam dziś już trzeci z czterech filarów naszej przyjaźni i jeśli do tej pory udawało mi się jakimś cudem uniknąć kary, moja taryfa ulgowa właśnie dobiegła końca.

Bo nie można usprawiedliwić nocy spędzonej w towarzystwie brata przyjaciółki, nawet jeśli ten jest uosobieniem męskiej doskonałości. Pieprzonym ideałem o ciele mitycznego Herkulesa. Asem w najelegantszej talii kart.

A Patrick Williams dokładnie taki był. Dwa lata młodszy brat mojej bratniej duszy, z którą łączyło mnie ponad piętnaście lat wspólnej historii.

Poznałam się z Drew w malutkiej, okolicznej szkole podstawowej, w której klasy liczyły po maksymalnie dwanaście osób. Już w pierwszym roku nauki wywiązała się między nami nierozerwalna nić porozumienia, kiedy to dzięki podświadomemu przekazowi myśli przyniosłyśmy z domu identyczne kucyki pony, by pogalopować nimi w czasie przeznaczonym na swobodną zabawę. Uznałyśmy wtedy, że Pony i Tail to bliźniaczki, a my powinnyśmy zostać przyjaciółkami na całe życie.

Friends for(n)ever [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now