Rozdział LIII

1.8K 268 12
                                    

Minęło trochę czasu, a nasza wygrana była już bez wątpienia bliska. Wrogowie zorientowali się, że nie mają szans i zaczęli się wycofywać. Została ich tylko garstka, która chyba miała spowolnić pościg. Orły i ich towarzysze bez trudu poradzili sobie z nimi. Część naszej armii postanowiła złapać uciekających wrogów. Na polu bitwy zostały tylko ciała i błąkający się między nimi wojownicy.
Odważyłam się wyjść z wieży. Na północy, na horyzoncie, między górami zobaczyłam orły i elfy odlatujące do swoich siedzib. Towarzysząca im muzyka cichła coraz bardziej, a światło słońca igrało w złotych piórach. Najwyraźniej nasi wybawcy nadal chcieli zostać legendą, nie pragnęli podziękowań i podziwu.
Patrzyłam za nimi kilka chwil nim zniknęli mi z oczu.
Zastanawiało mnie jak dowiedzieli się o bitwie i jacy są naprawdę. Jednak najwyraźniej nie było mi dane poznać odpowiedzi na moje pytania. Musiałam pogodzić się z myślą, że świat jest pełen magii, oraz tajemnic i nigdy nie poznam ich wszystkich.
Jeszcze jakiś czas spoglądałam w stronę gór, a w końcu rozejrzałam się po polu bitwy. Bitwa pochłonęła mnóstwo ofiar, ziemia nasiąknęła ich krwią, którą spijały rośliny. Iaurel długie lata nie zapomni o bitwie. Jedna myśl natarczywie krążyła mi po głowie: co się stało z osobami, na których szczególnie mi zależy?
Jako pierwszego znalazłam Felixa. Znajdował się blisko murów miasta. Wydawał się wyczerpany. Rana na ramieniu, która niedawno zaczęła się goić otworzyła się ponownie. Cały rękaw jego koszuli był czerwony od krwi. To był po części skutek nieodpowiedniego wyposażenia Iaurel. Nie dla wszystkich starczyło zbroi. Z ulgą stwierdziłam, że Felix nie odniósł żadnych poważnych obrażeń.
- Jak się czujesz? - zapytałam.
- Wyśmienicie jeśli wziąć pod uwagę, że przed chwilą omal nie zginąłem - odparł uśmiechając się jak to on.
- Na szczęście nic aż tak strasznego ci się nie stało.
Pokiwał głową, po czym oznajmił, że musi pójść do miasta opatrzyć rany. Ja ostatecznie nie pomagałam rannym, bo, szczerze mówiąc, nie za bardzo się na tym znałam.
Udałam się natomiast na poszukiwania innych osób bliskich memu sercu. Starałam się nie kierować wzroku na ciała poległych i nie dopuszczać do głosu myśli, że znałam tych ludzi, którzy teraz leżeli na wilgotnej ziemi i patrzyli przed siebie pustymi oczami pogrążeni w wiecznym śnie.
Każde zwycięstwo wymaga ofiar...
Dostrzegłam Feaela, który krążył między ciałami. Przyglądał się im uważnie wyraźnie czymś przybity. Zapewne zginęło wielu elfów, których znał. Jednak nie tylko to było powodem jego zmartwienia, o czym dowiedziałam się niebawem.
Elf spostrzegł mnie i powoli szedł w moją stronę. Będąc już blisko spojrzał na mnie z nadzieją.
- Widziałaś Narrana? - zapytał.
Poczułam jak zimne uczucie strachu ściska moje serce.
- Ostatni raz widziałam go pod lasem, gdy nadlatywała pomoc - powiadomiłam.
Feael pokiwał tylko głową i udał się w wskazaną stronę. Postanowiłam mu towarzyszyć. Szukałam wzrokiem młodego mężczyzny. Z niepokojem stwierdziłam, że mija coraz więcej czasu, a my nie możemy go znaleźć.
- Narranie! - wołaliśmy co jakiś czas, jednak bez jakiejkolwiek odpowiedzi.
Słońce znowu schowało się za chmurami. Nagle między ciałami dostrzegłam znajomy kolor. Pobiegłam w tamtą stronę i przystanęłam patrząc na to co znalazłam.
- Feaelu... - powiedziałam słabym głosem.
Elf natychmiast podszedł do mnie i również zamarł. W końcu schylił się i podniósł przedmiot z ziemi.
Była to zielona peleryna cała poszarpana i brudna od krwi, zarówno od tej jasnej, jak i ciemnej. Feael pobladł i rozglądnął się.
- Narranie... - wyszeptał.

Tom I - Zielona pelerynaWhere stories live. Discover now