8. Vanitas

4.6K 128 111
                                    

hej hej, maluchy

witam was w 8 rozdziale, który jest według mnie baaardzo spicy i naprawdę jeden z lepszych jakich napisałam 🖤

dajcie znać czy czekaliście na rozdział!!

dziekuje za to ze jestescie, a będzie mi bardzo miło jak zostawić gwiazdkę i komentarz, zawsze wszystko czytam!!

A póki co życzę przyjemnej lektury!

Emanujące ciepło bijące od drugiego ciała było na tyle dziwnym odczuciem, że z trudem powstrzymywałam się od wzdrygnięcia. Tak już miałam.

Nikt nigdy nie obdarowywał mnie takimi czułymi gestami, co mogło dla zwykłego szarego człowieka być zupełnie normalne, tak dla mnie było to jeszcze bardziej raniące niż kiedy ktoś patrzył na ciebie oschle i nie wyrażał żadnych uczuć. Po moim ciele gęsia skórka z minuty na minutę wędrowała coraz wyżej, pokrywając moje ramiona, wypukłymi
krostkami, wprawiając mnie w swego rodzaju dyskomfort.

A mimo to zamiast się odsunąć, tkwiłam nieprzerwanie od ponad pięciu minut w ciasnym uścisku. Mięśnie zastygły niczym sople lody, a skostniałe ciało drżało, gdy wypuszczałam kolejno powietrze. Czułam jakby moja bezpieczna granica została przekroczona, a to wzbudziło w moim umyśle chęć do walki z własnymi bodźcami, które zaburzały moje
rozumowanie. Oddech ugrzązł mi w płucach, dlatego upuszczałam tylko ciche świszczące sapnięcia, które bardziej przypominały krztuszenie się śliną, niż normalny oddech. Nicholas kucał tuż przede mną na podłodze z jakiegoś powodu nie przerywając naszej bliskości, która była dla mnie irytująca i... wprawiająca mnie w ulgę... nie.

Nie mogłam na to pozwolić.

Intensywny zapach męskich perfum mieszanki drewna, piżma, oraz mięty, sprawiał że czułam się jak na haju i zupełnie odklejona od rzeczywistości. Ciepły oddech muskał moje czoło, a mimo to przeklęte ciepło rozlewało się aż po same koniuszki u stóp, próbując roztopić
moją oblodzoną otoczkę, jaką wokół siebie stworzyłam. Nie chciałam w tym tkwić. Im dłużej pozostałam w objęciu tym bardziej moje ciało pozwalało oddać się dotykowi, a umysł zupełnie zapomniał co powinien mi szepnąć w tej sytuacji.

- Ja... - wychrypiałam ciężko, dlatego nie chcąc aby mój głos tracił na sile, odkaszlnęłam i wbiłam tępo wzrok w pierś czarnowłosego. - ... nie mogę. Nie powinnam, ja przep... - w odpowiedniej chwili zacisnęłam język za zębami, nie chcąc dopuścić, aby to cholerne słowo spłynęło mi po języku.

Anthea Lancoletti nie przepraszała.

Ciężkie ramiona oplatające moje ciało nieco się rozluźniły, dlatego wykorzystując sytuację sprawnie wyślizgnęłam się z uścisku, chcąc się od niego odsunąć na bezpieczną odległość. Na początku nie popatrzyłam mu w oczy, bo wolałabym patrzeć pod nogi jak zbity pies, niż dać komuś okazję zobaczyć w moich oczach słabość i bezradność. W myślach odliczyłam do dziesięciu, a dopiero wtedy mogłam ustawić kolejkę na odpowiednie tory i wrócić na ziemię taka, jaka zwykle byłam.

Mój ochroniarz podniósł głowę z opóźnionym zapłonem niemal od razu sprawiając, że nasze spojrzenie się skrzyżowały i choć pomimo tlącej się iskry bezsilności we własnych oczach, twardo utrzymałam postawę, nie pozwalając emocjom wyprowadzić się całkowicie z
równowagi. Powoli przełknęłam ślinę, zdzierając hardo podbródek, jakbym chciała oszukać samą siebie, że to w jakim stanie mnie zobaczył, mnie ani trochę nie poruszyło.

Doprawdy zabawne.

- Nie musisz mnie za nic przepraszać. - spostrzegł cichym tonem, który przeciął powietrze niczym świst przelatującej rakiety tuż przed oczami, pobudzając we mnie wszystkie uśpione komórki. Kurwa, czyli jednak to słyszał. - Jeżeli nie chcesz...

Bloody SinWhere stories live. Discover now