1. Trudne początki

12.4K 281 116
                                    

Anthea

Dwa lata później...

Papieros samoistnie wypalał się w mojej dłoni, kiedy krążyłam po gabinecie wokół własnej osi, prawie że wydeptując dziurę w podłodze.
Strzepałam popiół na panele pod stopami i odetchnęłam głęboko, odrzucając głowę do tyłu, aż moje długie, czarne pasma opadły mi na plecy. Gryzłam dolną wargę, coraz wyglądając w kierunku małego okienka, które wskazywało wprost na bramę wjazdową, która nadal była zamknięta, a atmosfera stawała się coraz to bardziej napięta.

— Anthea, usiądź już. - wymamrotał nerwowo Ven, który zajmował miejsce na skórzanym, czarnym fotelu z zajebistym spokojem jarając
zioło. — Wysłałem już jednego z naszych żołnierzy, aby sprawdził dlaczego ciężarówka zniknęła z mapy satelitarnej. Powiedział, że
zamelduje się za piętnaście minut. - mówił rzeczowo, gestykulując dłońmi, jakby próbował mi to jak najdokładniej wytłumaczyć.

— Pieprzone gliny. - warknęłam ze złością, zwijając dłonie w pięści. — Dlaczego, ten cholerny, Herman nadal nie załatwił spraw związanych z tą jebaną psiarnią?!- wysyczałam, przytykając palce do skroni.

Od dawna... a właściwie od kiedy na rejony wkroczyli nowi federalni, zaczęły węszyć i pchać się pod ostrzał, byleby tylko na nas donieść. Miasto chroniło nas swoim murem, jednak bywały sytuacje w których nie mogliśmy mieć stuprocentowej pewności czy napewno nasze pieniądze nie stracą wartości. Byli po prostu pierdolnięci. Sami dobrze wiedzieli na jaką wojnę z nami idą, jeśli utrudniali nam transporty kokainy, tabletek, które przewoziliśmy w pierdolonych pluszakach,
dostawy broni, amunicji i karabinów, a jednak wciąż wpierdalali nosa tam gdzie nie trzeba. Nie robiliśmy właściwie niczego, co mogłoby
zaszkodzić państwu. Wręcz ułatwialiśmy im pieprzone zarobki, bo przecież nie robili tego za darmo, tylko dostawali odpowiednie wynagrodzenie, które równało się prawie z wartością przewożonych towarów.

Miałam ochotę odwiedzić osobiście tych, którzy nie traktowali nas z szacunkiem, tylko jak zasrane pionki, które rozstawiali na planszy
i zbijali wtedy, kiedy im się podobało. Każda akcja FBI, agencji federalnej czy innej działalności kończyła równie tak samo, jak zaczynała. W najlepszym przypadku kończyli rozpuszczeni w kwasie, albo przy nieszczęśliwym wypadku takim jak utonięcie, bądź spłonięcie we własnym kominku.

— Nie wiem, szefowo. - odparł ściszonym tonem, wypuszczając kłębek ziołowego dymu z pomiędzy warg. — Ale ostatnio jego zachowanie stało się trochę podejrzliwe... - zastanowił się na głos, pocierając delikatną szczecinę dłonią w zamyśleniu.

Klapnęłam wreszcie na kręconym, skórzanym krześle i splotłam ze sobą palce, przyciskając dłonie do czoła, próbując odgonić od siebie zbędne teraz gdybanie i zmartwienia. Stukałam niecierpliwie paznokciami w lakierowany blat biurka, zapewne irytując siedzącego w rogu
pomieszczenia Vena, jednak on jedynie milczał, co raz sprawdzając czy zaszły jakieś zmiany w laptopie, który trzymał na kolanach, stukając w klawiaturę macbooka. Przełknęłam ciężko ślinę, bawiąc się ze stresu palcami, które wbijałam w wewnętrzną skórę dłoni, chcąc rozładować napięcie, które rozsadzało mnie od środka. Istniały dwie opcje. Albo za moment zerwę się z krzesła i natychmiast pojadę w miejsce, gdzie zniknęła ciężarówka i sama rozliczę się z sukinsynami, którzy postanowili stanąć mi na drodze, albo wysadzę cały ten stan.

Kiedy myślałam, że już rzeczywiście stracę panowanie nad sobą, Ven zaczął chaotycznie napierdalać w klawiaturę laptopa, aż myślałam że zaraz z emocji rzuci nim o podłogę. Jego oczy rozszerzyły się do niebotycznych rozmiarów, a po mniej więcej dziesięciu sekundach, wykrzywił wargi w szerokim, diabolicznym uśmiechu, który zwiastował
o dziwo zwycięstwo.

Bloody SinWhere stories live. Discover now