ROZDZIAŁ 4.2

12.5K 973 52
                                    

Poprosiłam Dantego, żeby podwiózł mnie pod dom Shane'a, uprzednio podając mu jego adres i właśnie byłam w trakcie wjeżdżania windą na dwudzieste pierwsze piętro. Niecierpliwiłam się, patrząc jak na małym, czarnym ekranie po kolei przeskakują cyfry, mając nieodparte wrażenie, że trwa to niewyobrażalnie długo. Może dlatego, że nienawidziłam małych, ciasnych pomieszczeń, czyli dokładnie takich jak ta winda. W końcu rozbrzmiał cichy dzwoneczek, a drzwi rozsunęły się, co szybko wykorzystałam i wypadłam na korytarz. Odszukałam drzwi z numerem 211 i nacisnęłam na klamkę.

Zamknięte.

Cholera, Shane, mówiłam ci, że przyjdę!

Poirytowana zaczęłam grzebać w kopertówce. Portfel, karta, jakieś papiery, proszki na przeczyszczenie... Po chwili odnalazłam dwa srebrne klucze, dzięki którym mogłam wejść do mieszkania. Zrzucając buty przy samych drzwiach, udałam się prosto do salonu. Wszędzie było pogaszone światło, ale nie miałam potrzeby go zapalać. Po pierwsze, spędziłam tu kiedyś wiele miesięcy i znałam układ mieszkania na pamięć, a po drugie doskonale widziałam w ciemnościach. W końcu byłam nocnym stworzeniem, ironią byłoby nic nie widzieć po ciemku.

Odnalazłam śpiącego Shane'a w salonie na fotelu. Głowa opadała mu bezwładnie na prawe ramię, a w ręku trzymał jakieś papiery. Musiał mieć jakieś męczące spotkanie. Przemieszczając się bezszelestnie, dotarłam do sypialni. Z jego garderoby wygrzebałam jakąś starą, rozciągniętą koszulkę i jak najszybciej pozbyłam się tej okropnie niewygodnej sukni, nakładając na siebie bluzkę, która sięgała mi za tyłek. Plusy bycia niską.

Wróciłam do salonu i stanęłam przed Shanem, wzdychając cichutko. Delikatnie wyjęłam mu kartki z rąk i odłożyłam je na mały stolik stojący obok. Potem przesunęłam jego ręce na bok, robiąc sobie miejsce i usadowiłam się na jego kolanach. Zwijając się w kłębek, przytuliłam się do niego i wsłuchiwałam w powolny rytm jego serca. Nie spał.

– Jak było? – spytał zaspanym i ochrypłym głosem, oplatając dłonie wokół mojej talii.

Wzruszyłam ramionami.

– Fajna restauracja, mają ładny ogród.

– Czuć nim od ciebie

– Trudno, żeby nie było. Niedługo całkiem prześmiardnę wilczym zapachem – mruknęłam. – Matko, przecież, ja jestem teraz na celowniku każdego wampira. Dzisiaj ktoś przebił Dantemu oponę w samochodzie. – Poczułam, jak Shane chichocze, więc walnęłam go pięścią w udo. – Nie śmiej się, bo to tak się zaczyna. Potem wymalują dom Katherine krwią i będą podkładać zdechłe zwierzątka pod drzwi. Nie będę miała wstępu do żadnego klubu. Znajomi zaczną się ode mnie odwracać.

Po tych słowach zdałam sobie sprawę w jak wielkie bagno wkopała mnie Katherine. Ten związek mógł przynieść tylko i wyłącznie zagładę. Moją zagładę.

– Może nie będzie aż tak źle... A może jeszcze lepiej? – szeptał. – Charlotte Drauffen, czyli żywa legenda, która pogodziła wampiry z wilkołakami. Ładnie brzmi, prawda?

Uniosłam się do góry, żeby móc spojrzeć w jego czerwone tęczówki.

– Jaja sobie ze mnie robisz, Shane? Przecież ja będę miała na karku całe miasto! – zbulwersowana, usiadłam na nim okrakiem, patrząc mu prosto w twarz. – Na każdym kroku będę czuła się obserwowana, urządzą sobie na mnie polowania jak na jakąś czarownicę, wilkołaki będą śnić o tym, jak odgryzają mi wszystkie kończyny po kolei, a...!

We're dead coupleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz