ROZDZIAŁ 2.2

18.3K 1.1K 68
                                    

Następnego dnia obudziłam się pół godziny przed spotkaniem z łowcą – wilkołakiem. Dawno nie zdarzyło mi się wstać tak późno, ale po szaleńczym bieganiu na plaży byłam totalnie wykończona. Nadal czułam, że mięśnie nie do końca się zregenerowały. Jęcząc, podniosłam się z łóżka i stanęłam przed szafą. Przez dziesięć minut przewalałam jej zawartość, aż wyciągnęłam z niej czerwono – czarny gorset, długie, skórzane spodnie i buty na wysokim obcasie. Wbiłam się we wszystko, rozpuściłam i rozczesałam włosy, a na koniec podmalowałam usta. Uśmiechnęłam się markotnie sama do siebie i powlokłam na dół. Tak mi się nie chciało tam iść, że nie było słów na wyrażenie tego w jednym zdaniu.

Przy wyjściu stała Katherine w długiej, aksamitnej sukni w kolorze krwistej czerwieni. Złote kolczyki dyndały jej na uszach w równym tempie, gdy bujała się na stopach, spoglądając na mnie czujnym wzrokiem. Przeszłam koło niej niewzruszona i sięgnęłam po klamkę. Jedną nogą byłam już na zewnątrz, gdy odezwała się chłodno:

– Mam nadzieję, że nie zrobisz jakiejś głupoty.

Wykręciłam głowę przez ramię i spojrzałam jej prosto w oczy, pytając:

– A czy kiedykolwiek sprzeciwiłam się twojej woli, mamo? Nie rozumiem tylko dlaczego... Dlaczego my musieliśmy się podjąć tej współpracy? Dlaczego to ja mam być jego partnerką?

– Bo ufam tylko tobie.

Patrząc w jej zimne, niebieskie oczy, próbowałam odgadnąć czy mówi to na potrzebę chwili, czy naprawdę mi ufa. Westchnęłam i wychodząc, powiedziałam:

– Postaram się.

– Pamiętaj, że go nie znasz! – zawołała za mną i zamknęła drzwi.

Na dworzu wiał chłodny wiatr, smagając moje nagie ramiona zimnym powietrzem. Objęłam się dłońmi i używając swojej nadludzkiej prędkości w niecałe pięć minut znalazłam się przed drzwiami klubu. Ostatnie, małe zawahanie i weszłam do środka, zmuszając się do lepszego nastroju. Jak zwykle przedarłam się przez tłumy i usiadłam koło Stelli. Tym razem nie była sama.

– Shane, co ty tu robisz? – starałam się ukryć poirytowanie w moim głosie. – Znalazłeś czas, żeby wyrwać się ze swojej firmy? No, nie mogę...

– Dawno się nie widziałem ze Stellą, więc tak sobie pomyślałem, że fajnie będzie posiedzieć sobie razem z wami w klubie, zamiast w domu. Chyba nie masz nic przeciwko?

Machnęłam na niego ręką, zamawiając w myślach drinka u kelnera. Dzisiejsza noc nie przejdzie na trzeźwo. Po chwili postawiono przede mną jasno różowy płyn z palemką – wypiłam go duszkiem i od razu poprosiłam o następnego. Nikt nic nie mówił, wiec spytałam Stelli o poprzednią noc, ukradkiem rozglądając się po sali za łowcą.

– Nieziemsko – szepnęła, podpierając głowę na ręce i robiąc maślane oczy. – Nie pomyliłam się, co do jego kaloryfera. Z resztą do innych rzeczy też. A u ciebie?

Wzruszyłam ramionami.

– Jak zwykle. Shane, polujesz dzisiaj?

– Nie wiem, może. A gdzie podział się Eric?

Przestałam skanować otoczenie i spojrzałam na przyjaciółkę. Jej uśmiech delikatnie przygasł, a oczy posmutniały. Odlatując gdzieś myślami, mruknęła:

– Znów gdzieś się ulotnił. W ogóle nie mogę do niego dotrzeć, zachowuje się jak dziecko.

– Chyba trzeba będzie wpaść do niego w odwiedziny – powiedziałam, pijąc już trzeciego drinka. – Jak on może olewać nasze codzienne kółko wsparcia psychicznego? – zażartowałam, chcąc ją pocieszyć. Tak naprawdę Eric zasługiwał, żeby nasadzić mu kilka kopów w tyłek, a nie na jakieś tam odwiedzinki.

We're dead coupleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz