Rozdział 27

19 3 0
                                    


Noc była wyjątkowo mroźna. Zapewne zważywszy na miejsce w którym przebywaliśmy.
Chatka, a właściwie wielka chata zbudowana z drewnianych desek i pali mierzyła sobie trzy piętra i posiadała kilka pokoi. Największa była jednak biblioteka w której Morpheus przebywał najwiecej czasu. W piwnicy trzymał zaś pokaźny zapas wina. Męska część „drużyny" zdążyła się do nich dobrać. Ręka Ryana leczyła się szybko, ale biorąc pod uwagę jak poważne to było złamanie, nie prędko złapie się za miecz. Uratowało go typowe dla wampirów przyspieszone gojenie, mimo iż złamanie zdażyło się zrosnąć bez nastawienia przynajmniej nie zabił go krwotok. Liv nie odstępowała go na krok. W końcu przejrzałam na oczy. Była zapatrzona w przyjaciela brata tak bardzo iż sama zdawała się tego nie zauważać, bądź to wypierać. A mimo to oto są.
Astan otrząsnął się z pierwszych rewelacji, mimo to bladł gdy Morpheus wtrącał odrobine więcej faktów. Największym moim utrapieniem pozostawał Kaspar. Zielonooki diabeł w przebraniu. Mimo widocznego zmęczenia i osłabienia wyglądał cholernie dobrze. Coś się zmieniło. Sposób w jaki go postrzegałam stał się inny. Bardziej .. żywy. Mocny. Jedno spojrzenie na księcia, a już miałam ochotę rzucić się na niego i zedrzeć wszystko co miał na sobie. Już raz widziałam go bez ubrań. Co prawda nie wiele widziałam, ale samo wspomnienie rozpala mnie niemal do białej gorączki. Przytomność zachowuje jedynie przypominając sobie sytuację zaistniałą zaraz po balu. Wściekłość i żal pozwalają mi panować nad tym nowym uczuciem.
Stanęłam przed lustrem. Z jednej strony nie zmieniło się nic. W głębi duszy tak właśnie się postrzegałam. Moja podświadomość widziała jak wyglądam. Ale teraz to moje oczy mogły się przyjrzeć ostrym kościom policzkowym. Niemalże zbyt idealnym rysom twarzy, jasnobrązowym włosom, mocno wciętej talii. Patrzyłam na siebie, ale mnie tu nie było. Przede mną stała istota prawdziwie idealna z przywdzianą moją twarzą.
Wiecie jak to jest marzyć by wyglądać jak ktoś inny? Jak te modelki z gazet? Jak te piękne aktorki z seriali? Jedna z takich fantazji stała przede mną i wcale nie byłam z niej zadowolonona. Stanowiła dowód na to czym nigdy nie będę i na to czym na prawdę jestem. A zwłaszcza oczy. Jedno spojrzenie prosto na nie i puff! Złudzenie znika, od razu wiadomo że masz do czynienia z kimś niezwyczajnym.
Nie wiedziałam czego chcę. Czego teraz mam szukać? Co mam robić? Moja matka okazała się być martwa, ale tak nie do końca. Potrafiła wstąpić w moje ciało. Jej brat polował na mnie by wykorzystać moją moc dla swoich korzyści, ludzki świat także nie był dla mnie bezpieczną przystanią.
Więc co teraz?
***
Śnieg prószył szumiąc cichutko za oknem, niekiedy zbłąkany płatek spadał wprost na moją twarz przez otwarte okno. Zimno pomagało zachować trzeźwość umysłu. Odkąd uwolniłam się od drugiej bransolety moje myśli wirowały w różnych kierunkach. Nie tylko wyglądałam inaczej, także czułam zmianę głęboko w sobie. Jakby w końcu brakujący element wskoczył na swoje miejsce. Czułam się raźniej wyczuwając płynącą pod skórą moc, choć wciąż niemrawie potrafiłam przywołać choćby jej skrawek. Udawało mi się tylko gdy targały mną silne emocje strach bądź gniew, jak w przypadku balu w wampirzym zamku. Właśnie co do wampirów .. Książę wraz ze swoim przybocznym, Ryanem wybyli z domu Morpheusa w poszukiwaniu rozrywki w pobliskim miasteczku. Siedziba w której się znaleźliśmy należy do czarownika od wieków, stanowi swojego rodzaju bezpieczną przystań. Umiejscowiona niemal przy samej górskiej granicy ziem czarodziejów. Miasteczko zaś, położone w niewielkiej dolinie obłożone jest magicznymi zaklęciami. Nikt o złych intencjach, żaden demon, żaden nawiedzony wuj ani zbir nie wpadnie nawet na jego trop. Idealnie ukryte miejsce. Nie licząc jego mieszkańców tylko nieliczni przedstawiciele ras, przeważnie czarodziejskie istoty, fae bądź- jak twierdzi Morpheus- wilkołaki wiedzą o jego istnieniu. Teraz także i my. A Kaspar wybrał się zrobić bałagan.
Na samą myśl o nim przewraca mi się w żołądku. Sama nie byłam pewna co czuję. A może i byłam? Jednak wstyd jaki czuję sama przed sobą skutecznie wybija pewne myśli z mojej głowy.
Mimo to ciągnie mnie do niego. Okropnie. Na samo wspomnienie jego imienia przed moimi oczami ukazuje się jego idealny profil, a zielone oczy nawiedzają mnie w każdym śnie. Gdy mnie dotyka mam ochotę rozpłynąć się w jego ramionach.
Mogłabym przysiąc, że odwzajemnia moje uczucia. Aż do balu. Widok go, otoczonego wianuszkiem wielbicielek przyprawiał mnie o mdłości. Miałam ochotę chwycić pierwsze lepsze co miałam pod ręką i cisnąć tym wprost w jego idealną buźkę. Przeklęty pomiot szatana.
Zbłąkany płomyczek zatańczył na mojej dłoni. Mogłabym go spalić .. Taaak mogłoby to przynieść ulgę choć na chwilę. Tylko serce by mi nie pozwoliło. Mimo wszystko pragnęłam by żył, nawet gdy był jedynie moim utrapieniem.
Coś szarpnęło. Podskoczyłam, niemalże spadając z parapetu wprost na nieodśnieżony taras. W środku, we mnie .. jakby jakiś sznurek?
Cap cap
Znów! Serce zaczęło walić jak oszalałe. Ułożyłam dłonie na kolanach biorąc kilka głębszych oddechów. Włosy opadły ja moją twarz przysłaniając wszystko inne. Mogłabym przysiąc jak dziwne ciepło rozchodzi się po moim ciele, jakby chciało powiedzieć wszystko będzie dobrze.
Jednak niepewność co do niego tylko wznosiła mój niepokój. Wstałam, zaczęłam krążyć po pokoju, zastanawiając się co mi umyka.
To już się zdarzyło. Na zamku, jeden z momentów do którego aktualnie nie miał ochoty wracać myślami... moment w którym Kaspar opuścił przede mną swoją barierę. Czułam podobne ciepło.
Czy to możliwe? Czy miał taką moc?
Nie, nie, nie, miesza mi się w głowie. Chwyciłam najbliżej leżącą poduszkę opadłam na łóżko. Rano, zajmę się tym rano. Odpływając w sen czułam jakby ktoś mruczał mi do ucha słowa kołysanki.
***
Głośna muzyka w tawernie skutecznie zagłuszała myśli. Wino lało się litrami, słodki stan upojenia przynosił mi ulgę. Rozgardiasz jaki tu panował, przepełniony lokal pełen ocierających się o sobie ciał czy to w tańcu czy cielesnych uciechach tłumił w zarodku moje wyrzuty sumienia.
Kolejne litry wina, głośniejsze rytmy. Świeża krew, piękne kobiety, upojna noc. Czego chcieć więcej?
I wtedy ze słodkiej ucieczki brutalnie przywróciło mnie do rzeczywistości mocne szarpnięcie. Jedno, zaraz po nim kolejne. Mój umysł zalały inne obrazy niż te które widziały moje oczy.
Przymknąłem je i wtedy ujrzałem to co ona. Myślała o mnie.
Ścisnęło mnie w żołądku. Wypite wino nie pomagało, a wręcz utrudniało panowanie nad sobą. Była na mnie wściekła. Słusznie, zjebałem. Na całej linii. Inaczej nie umiem. Nie bawię się w zasady, nie toleruję zobowiązań. A jednak .. gdy przychodzi ona... Nawet nie zdaje sobie sprawy z tego jak łatwo mogłaby mnie rozegrać bym czołgał się u jej stóp. Nieee, jeszcze tego nie wie. Im dłużej nie wie jak bardzo zwariowałem na jej punkcie... Morpheus miał racje. Byłoby łatwiej utrzymać więź w ryzach gdybym się nią nie żywił. Przełamałem bariery, kolejne zasady. Wspominałem już, że nie lubię zasad?
Nie rozumiem co mną kierowało, ani co mnie do tego pchnęło by się ujawnić. Pociągnąłem w myślach za cienką więź. Momentalnie poczułem jej emocje. Zalała mnie swoją obecnością, aż mnie zamroczyło. Moim ciałem wstrząsnął dreszcz. Było to wręcz jak pieszczota dla mojej wyposzczonej duszy. Czułem się jakby po wiekach suszy wreszcie spadł deszcz. Mógłbym to nawet porównać to uniesienia jakie daje tylko jedno.
W tej chwili, dłonie jakie mnie dotykały, kobieta która siedziała na moich kolanach wydawała się nieodpowiednia. Jej dłonie błądzące po moim ciele nie powodowały dreszczy, smak jej ust nie przynosił rozkoszy, a seks z nią nie przyniósłby spełnienia.
Zrzuciłem ją może trochę zbyt gwałtownie, ale chrzanić to. Potrzebowałem powietrza. W tej chwili. Przepchnąłem się przez tłum wprost do wyjścia. Noc była zimna i przejrzysta. Wystarczyła chwila by śnieg pokrył moje włosy i zaczął wnikać w materiał koszuli, mocząc go.
Poczułem jej strach, była przerażona więzią. To jasne, nie wiedziała co to jest. Jednak, nie sądzę by wyjaśnienie przyniosło jej ulgę ..
Mdłości jakie ogarnęły moje ciało stawały się coraz gorsze. Zgiąłem się w pół próbując zachować trzeźwość umysłu. Sięgnąłem wgłąb siebie, do mojego ulubionego uczucia, jakie sama mi dawała, nieświadomie. Potrzebowałem cholernego skupienia by w końcu się udało i tak oto po kolejnej próbie więź ucichła.
Bogowie, istne tortury mojej duszy.
Za dużo wina. Zdecydowanie za dużo wina. Dam radę.
Będę żałował tych myśli. Zdecydowanie będę.

Upadłe królestwo Where stories live. Discover now