Rozdział 26

19 3 0
                                    


Nie zdążyłem nawet ponownie paść na łóżko gdy drzwi ponownie rozwarły się z okropnym trzaskiem, który dudnił w mojej głowie jak cholerne werble.
-Książę z całym szacunkiem wstań i podąż za mną, musimy uciekać!
Nie powiem, że te słowa mnie otrzeźwiły bo byłoby to duże nieporozumienie, ale podniosłem głowę niemal natychmiast ignorując kłucie w skroni.
Przede mną stał Moroheus w ciemnej szacie z kijem w ręku. Poprawka, ze swoją magiczną laską.
-Co?
Pokręcił głową niezadowolony, machnął kijem a coś poderwało mnie w powietrze i postawiło na nogi. Sekundę później na mojej twarzy wyładowała koszula a za nią leciał..
-NIE!
Złapałem go w ostatniej chwili zanim rozkwasił by mi nos.
-Przynajmniej się obudziłeś. A teraz ruszaj się i biegnij po Astana. Zabierz go choćby siłą do katakumb.
-Zaraz zaraz jaka ucieczka i po co nam Astan?
Cmoknął niezadowolony.
-Bez zbędnych pytań! Chwytaj miecz, biegnij i na litość bogów otrzeźwiej wreszcie!
-A moja siostra?
Spojrzał mi głęboko w oczy w ten swój dziwny przerażający sposób.
-Już po nie kogoś wysłałem.
***
Zatrzasnęłam drzwi z ogromnym hukiem, przez co Liv zerwała się na równe nogi.
-Co jest? Co się dzieje?
-Wybacz, śpij dalej. Oddałam miecz temu draniowi.
Skrzywiła się pocierając dłonią nadgarstek.
-Czy mój brat znów ci się naraził?
Śmiech sam wyrwał się ze mnie nim zdążyłam zamknąć usta.
-Naraził? To mało powiedziane. Mam dość Liv, rozumiesz? Mam dość jego ciągłych gier, wodzenia mnie za nos i traktowania jakbym była ekskluzywną zabawką po którą wraca gdy ma ochotę! Wiesz jak mnie nazwał gdy kazałam mu wracać do swoich panienek? Towarzyszką! Stwierdził, że to ja jestem jego towarzyszką! Plugawa paskuda!
Z każdym moim kolejnym słowem Liv krzywiła się coraz bardziej, aż w końcu skuliła się w sobie. Westchnęła cicho i ze smutną miną spojrzała mi w oczy.
-I tak wytrzymałaś długo. Dałaś mu dużo cierpliwości, nie umiał z tego skorzystać. Tylko .. ach łudziłam się że w końcu się opamięta.
Uśmiechnęła się smutno po czym wstała z gracją i podeszła bliżej łapiąc mnie za dłonie.
-Gdy się opamięta nie daj mu się łatwo, choć wiem że twoje serce skrywa do niego ogrom uczuć. Csiii, nie odpowiadaj. Nie jestem ślepa jak Kaspar.
Ktoś zapukał do drzwi. Liv wyskoczyła przede mnie by je otworzyć. Nim jednak to zrobiła stanęły otworem ukazując znajomą nam postać.
-Ryan?!- krzyknęłyśmy obie.
-Pakujcie się. Znikamy stąd. Nie mam czasu na wyjaśnienia Morpheus poszedł po Kaspara, spotkamy się w katakumbach później wszystko wam opowie.
Liv stała jak wmurowana. Na twarzy Ryana malowała się prawdziwa determinacja gdy przeszywał ją na wskroś spojrzeniem.
-A Noach? Został na dworze?
-Nie, jest w kryjówce. A teraz pośpiesz się musimy uciekać.
***
Z mieczem w dłoni czułem się jak w transie. Biegłem do nowszej części zamku. Wiedziałem gdzie go znaleść chociaż to wcale nie było łatwe. Magiczne wino dopiero dawało upust swojemu działaniu. Więcej koncentracji musiałem włożyć w to jak idę niż gdzie idę. Pierwszych kilka korytarzy zaliczyłem lądując twarzą na ściśnie.
Zastukałem w drzwi kilkukrotnie choć najchętniej rozwaliłbym je jednym cięciem miecza. Uchylił je lekko niemal natychmiast marszcząc brwi na mój widok.
-Ugh panuj nad twarzą książątko, kły ci wystają a te paskudne żyły pod oczami nie dodają ci aktualnie uroku.
-Pakuj się Astan, znikamy.
Gościa zamurowało. Stał skamieniały po czym wybuchnął salwą głupiego śmiechu.
-Zwariowałeś? Po co?
Miałem ochotę rozkwasić mu ryj.
-Polecenie Morpheusa. Albo idziesz po dobroci, albo zaciągnę cię siłą.
Uniósł brew powątpiewająco.
-W tym stanie?- złożył ręce na piersi- Chyba śnisz.
Nie wiele więcej myśląc przystawiłem mu miecz do gardła. Humor opuścił go razem z odwagą.
-Kaspar .. co- co ty?
-Nie lubię się powtarzać. Pamiętasz mój miecz? Słyszysz co szepcze? Na pewno słyszysz- mówiłem przeciągając każde słowo- Jeśli chcesz posmakować jakie zadaje rany nie ma sprawy. Radziłbym jednak zebrać dupę w troki i iść ze mną. Wybieraj.
-Brzmisz jak szaleniec- burknął.
Uśmiechnąłem się znad klingi miecza.
-Nie wiele mi do niego brakuje.
-W porządku!- skapitulował- wezmę tylko torbę. Bez niej nigdzie nie idę.
Machnąłem mieczem w kierunku pokoju. Załapał. Chwycił za torbę i wyskoczył z pokoju cicho zamykając drzwi. Nie chowałem miecza grom wie czy nie zacznie uciekać.
-A więc? Dokąd?
-Przekonasz się.
***
Kilka pięter niżej usłyszeliśmy głosy. Dziwne, ochrypłe brzmiące jak drut kolczasty. Ich dźwięk aż ranił uszy. Nie mogłem pojąć co mówią, jednak pobladła twarz Astana mówiła mi, że wie więcej niż początkowo mi się wydawało.
-To są .. demony. Ale co one tu robią?
Wzruszyłem ramionami.
-Ominiemy ich tamtymi schodami- wskazałem na małe wąskie drzwi w ścianie korytarza.
Skonał głową.
-Zejście dla służby.
Zza naszych pleców dochodziły kolejne dźwięki.
-Są już wszędzie? Jakim cudem pokonały barierę.
-Będąc z Sorinem na zwiadzie załatwiliśmy jednego z nich- spojrzałem na niego, wyglądał koszmarnie, trupio blady ze świecącymi złotymi oczami.
-Pułapka- szepnął.
Tym razem to ja skinąłem głową i obydwoje skoczyliśmy ku drzwiom nim głosy stały się głośniejsze.
***
Smród stęchlizny ugrzązł mi niemal w gardle. Czułam go każdą komórką ciała, a z każdym krokiem stawał się coraz gorszy. Korytarze zaczęły się zwężać do wąskich tuneli. Stare, niegdyś szare kamienie pokryte były mchem. Na końcu tunelu ukazało się światło. Im bliżej byliśmy tym dziwniejsze się wydawało. Smród stęchlizny i .. czegoś bardziej kwaśnego unosił się w powietrzu.
-Dotarliśmy do starej części zamku.
Ryan szeptał bacznie rozglądając się na boki. Byliśmy sami. Liv trzymała się blisko niego, ja jednak czułam tu coś jeszcze. Coś nie grało, nie pasowało.
Wkroczyliśmy do czegoś co mogło uchodzić niegdyś za wielką salę. Wokół wielkiej, rozpadającej się hali wiły się połączone ze sobą balkony zbudowane na różnych wysokościach. Wielkość z nich przypominała jedynie widzący na ścianie gruz. Resztki balustrad sterczały jak powyginane widelce, a skrawki schodów przypominały szczerbate zęby.
-Co tu było?
Ryan dygnął. Zaklął cicho po czym spojrzał na mnie ponad ramieniem.
-Powiadają że pierwszy zamek.
-Ukryty wewnątrz skały?
Skonał głową. Liv przyglądała się scenerii ze zmarszczonymi brwiami.
-Jak został zniszczony? Ten zamek.
Po chwili ciszy Liv omiotła wzrokiem coś co niegdyś mogło być kamiennymi drzwiami. Widziałam już gdzieś podobne. Te obecne zachowały tylko skrawek prawego skrzydła pokrytego pięknymi wzorami rytymi w kamieniu.
-Wojna. Tu się zaczęło. A przynajmniej tak czytałam.
Ryan przeszedł do małego otworu w ścianie po przeciwnej stronie sali i stanął obok niego.
Wskazał go palcem.
-Takich tuneli było conajmniej kilka. Bal jaki się tu odbywał zmienił się w prawdziwą rzeź. Ten punkt i jeszcze kilka innych. Jednym z nich tu przyszliśmy. Jednak nie wszystkich użyto.
-Skąd to wiesz?
Przywołał mnie gestem dłoni. Posłusznie zbliżyłam się do ściany. Ryan nachylił się do otworu po czym przetarł butem kamień z zalegającej warstwy kurzu. Naszym oczom ukazała się wielka czarna plama.
-Tym na pewno wyciągali ofiary. Na pożarcie.
Moje ciało przeszył dreszcz. Niemal słyszałam krzyki i motłoch jaki zapanował wśród uczestników balu.
-Podejdzie tu- cichy głos Liv wyrwał mnie z rozmyślań- Chyba coś znalazłam.
W kolejnej wnęce, oddalone w głąb tunelu może na metr od nas leżało ciało. Obecne tu robaki już zdążyły zrobić z niego użytek. Gorsze jednak było do kogo owe ciało należało.
-Lazarus. Ale przecież .. jak? Przez cały czas był na zamku.
Ryan syknął, zaczął krążyć po sali i rozglądać się po pozostałych wnękach.
-Pusto. Ten tu leży conajmniej od miesiąca .. jak nie więcej.
-Reszta powinna już być.
-Jeśli to jest prawdziwy Lazarus.. to kim jest ten starzec, który przez cały czas mi pomagał?
Nikt nie odpowiedział. Zaczęliśmy zdawać siebie sprawę z drastycznie zmieniającej się sytuacji.
Ryan z minuty na minutę denerwował się coraz bardziej. Spojrzałam w górę. Przez rozbite w kilku miejscach sklepienie wylatywały nikłe promienie słońca nadając miejscu odrażającą, zieloną poświatę.
Usłyszeliśmy szuranie. Coraz głośniejsze. Bieg. Ktoś tu biegł. Nim ujrzałam, poczułam. Moja głowa sama zwróciła się w stronę przybysza. Zaraz za Astanem wbiegł Kaspar wciąż dzierżąc w dłoniach swój miecz. Oddychali ciężko, a ich ubrania były poszarpane. Krwawił w kilku miejscach lecz nie ciężko.
Kaspar spojrzał na mnie przelotnie po czym jego wzrok skoncentrował się na Ryanie.
-Gdzie Morpheus? Musimy stąd wiać. Zablokowaliśmy przejście, ale nie na długo.
-Ilu?- głos Ryana pozostał chłodny i przytomny podczas gdy Kaspar ledwo łapał oddech. I tak byłam pod wielkim wrażeniem, że w ogóle stał na nogach zważywszy iż jakąś godzinę temu był zalany w trupa.
-Chorda. Ryan żarty się skończyły. Musimy uciekać. Odwrót.
Ryan patrzył na niego wyraźnie zdziwiony. Zmarszczył brwi po czym stanął z księciem twarzą w twarz. Astan tym czasem sknował mnie spojrzeniem.
-Powiedź mi z czym mamy do czynienia- mówił cicho lecz słyszałam każde jego słowo- Miałem pomóc was stąd wyciągnąć. Nic więcej nie wiem. Morpheus powinien tu być.
-Ryan- głos Kaspara był aż nad to przytomny i .. - To demony.
Ryan cofnął się jak oparzony.
-Całe mnóstwo demonów.
Nie zdążył jednak odpowiedzieć, gdyż wtrącił się Astan.
-Deianiro, podejdź proszę dwa kroki do przodu.
Zmarszczyłam brwi i spojrzałam pytająco na Liv. Odwzajemniła moje spojrzenie i wzruszyła ramionami.
-Och spokojnie chce tylko coś zobaczyć.
Zrobiłam o co prosił. Znalazłam się w cienkim snopie światła na samym środku sali.
Zaśmiał się lekko po czym klepnął księcia w nieuszkodzone ramie.
-Spójrz. Magia opadła. Jesteś wolna Dei.
Zerknęłam na księcia. Gapił się na mnie z lekko rozchylonymi ustami. I nie tylko on. Spojrzałam na swoje dłonie. Wydawały się inne. Jaśniejsze, gładsze, smuklejsze. Wzięłam głęboki wdech, a znajomy szept w mojej duszy przywitał mnie cichym mruknięciem.
-Sięgnij po to.
Odskoczyłam niemal natychmiast. Zza moich pleców z cienia wyłonił się Lazarus. A raczej coś co go udawało. Wyglądał podobnie, z tym że jego głos nie pasował do starca, nie szedł pokracznie, a wręcz ze zbyt wymuszoną gracją. Najgorszym jednak był ten dziwny smród.
-Odsuń się od niego! Natychmiast!
Kaspar zaczął biec w moja stronę, lecz starzec tylko machnął ręką i książę poleciał wprost w kamienną ścianę. Poczułam to uderzenie. Zupełnie jakbym sama gruchnęła o ścianę. Wiedziałam, że się nie podnosi. Czułam, że jest źle. Nasza sytuacja z sekundy na sekundę stawała się coraz gorsza.
-Kim jesteś?
Przekręcił głowę ponownie koncentrując się na mnie. Na jego paskudnej gębie pojawił się parszywy uśmiech.
-Sięgnij po to. Przywołaj ogień, a dostaniesz odpowiedź.
Gdy nie odpowiedziałam zaśmiał się. Uniósł obie dłonie. Słyszałam, że któryś z pozostałych dobywa miecza. Starzec też to słyszał.
Uniósł obie dłonie, a Astan i Ryan upadli na kamienną posadzkę wijąc się w konwulsjach. Kaspar wciąż pozostawał nieprzytomny.
-Przestań! Zabijesz ich!
Rzucił mi szalone spojrzenie.
-Powstrzymaj mnie carissima, bo nie mam zamiaru przestać. Spójrz!
Usłyszałam pęknięcie. Dłoń Ryana wygięła się pod nienaturalnym kątem. Kość trzasnęła i wyskoczyła przebijając skórę. Jego krew już spływała na posadzkę, a krzyk kaleczył moją duszę.
Nim jednak zdążyłam zrobić cokolwiek złowieszczy uśmiech na twarzy starca poszerzył się, a jego oczy błysnęły ciemną zielenią. Skierował dłoń w kierunku od którego moje serce zrobiło fikołka.
-Nie!!
Ogień popłynął pełną falą uderzając równomiernie i mnie i nawiedzonego przybysza. Nie przestał jednak. Był znacznie silniejszy niż sądziłam. Na chwilę jego kamuflaż rozpłynął sir ukazując ciemny cień sylwetki postawnego mężczyzny. Jednakże na powrót pojawiła się okrutnie wykrzywiona twarz Lazarusa.
Zaciągnął się powietrzem jakby się nim delektował.
-Czujesz to? Ból, rozpacz. Mmm prawdziwa uczta. Jesteś zupełnie inna niż się spodziewałem. Ale wystarczysz.
Wyraz jego oczu zmienił się w prawdziwy lód. Ziemia zatrzęsła się pod naszymi stopami z otworów w ścianach zaczęły wypełzać stwory o jakich nie śniłam nawet w największych koszmarach. Na czele jednej z grup stała pewna znana mi paskuda.
To ona mnie goniła w lesie zanim tu trafiłam.
-Och. Poznałaś już Crudele. Wiesz co oznacza jej imię? Ciesz się, że nie pozwoliłem jej na wiele.
Wiedziałam. Rozumiałam dziwne słowa, starą mowę którą posługiwał się miecz wołający mnie spod ręki nieprzytomnego księcia.
-Wiem też z kim związana jest twoja dusza. Istna ironia zaiste. Jego przodek odpowiada za zniszczenie naszego królestwa, a następczyni mojej jakże cudownej siostry wiąże z wrogiem nić życia. Los lubi z nas drwić.
Zaraz, powiedział siostry?
-Co powiedziałeś?
Rozbłysło. Przez jeden krótki moment ujrzałam jego twarz. Widywałam ją już. W koszmarach, jak i w starych księgach.
Na jego twarzy odmalowała się duma i czyste zadowolenie.
-Więc mnie znasz. Schlebiasz mi.
-Nie jesteś upadłym.
Pokręcił głową. Na ustach wciąż gościł ten paskudny uśmiech, spojrzenie zaś mówiło jakim jest świrem.
-Szybko się uczysz. Jednak to wciąż za mało.
Zewsząd otaczały nas demony. Ryan i Astan leżeli na ziemi ledwo oddychając. Liv stała jak sparaliżowana, jej wzrok błądził od brata do Ryana i z powrotem.
Przybysz skinął głową. Chorda rzuciła się naprzód. Zawrzało od okropnych pisków, wrzasków. Wokół mojej głowy zawirowało. Miałam ochotę zwymiotować, czułam że lada moment i odsunę się na kamienną posadzkę.
Pozwól że ci pomogę.
Cięży szept przeszedł moje ciało. Skinęłam nieznacznie głową i nie czułam już nic więcej niż zimno.
***
Sala zawrzała. Zadrżała posadzka. Snop lodowato białego światła uderzył w dziewczynę. Demony oślepione mocą blasku z okropnym grzechotem rozpierzchły się w cień.
Przed starcem stała już nie ta sama postać. Wokół niej wirowały promienie światła i śniegu.
-Wiesz, że to nie fair psuć zabawę.
-Nie możesz nawet uformować swojego ciała bracie. Porwałeś się na misję bez powodzenia. Radzę ci odejść.
Twarz mężczyzny na nowo wyłoniła się spod starej maski. Nie wyglądał na zadowolonego. Rysy jego nieskazitelnej twarzy wykrzywił paskudny grymas.
-Wepchnęłaś mnie w eter!
Kobieta pozostawała niewzruszona.
-Zasłużyłeś na to.
Bladowłosy ledwie panował nad gniewem.
-Niby dlaczego? Czym? Pozbawiłaś mnie ciała! Zatrzasnęłaś moją świadomość w obsydianie!
-Nie bez powodu. Tam jest twoje miejsce. Fizycznie cię tu nie ma.
Wyszczerzył zęby z wściekłości kłapiąc nimi przed twarzą kobiety. Ta jednak stała niczym posąg. Po chwili jednak uniosła dłoń tak gwałtownie, że przybysz nie zdążył zareagować. Ogień buchnął niczym wulkan otaczając całą salę piekielnym kręgiem, zamykając wszyskich w środku.
-Zniszczę twojego gospodarza. Zacząłeś używać demonów? Takiego plugastwa nawet po tobie się nie spodziewałam.
-Przynajmniej są wytrzymałe- jęknął opadając na kolana.
Kobieta przystąpiła na przód jednak jej ciało cofnęło się natychmiast.
Mężczyzna zaniósł się śmiechem.
-Wyglada na to, że twojej córeczce nie podoba się bycie hostem.
Kobieta uniosła obie dłonie ku górze wykonując stary znak.
-Nie na długo.
***
Powieki mi ciążyły. Ból promieniował przez całe ciało. Czułem jak się uzdrawia. Czułem .. ogień. Próbowałem zmusić swoje ciało by uczyniło cokolwiek. Bez skutku. Drgnąłem. Miecz zadźwięczał w dziwnym języku. Czułem własną krew w ustach. Wylądowałem na ścianie. Lazarus.. a właściwie coś co nim było stanowiło zagrożenie.
Uniosłem powieki. Nie słyszałem dźwięków. Szumy, piski, wszystko było stłumione.
***
Demony nabierały większej odwagi by zbliżyć się do ognia. Kobieta toczyła zawzięty pojedynek z ukrytym w przebraniu mężczyzną nie zwracając uwagi co dzieje się wokół. Szara, zakapturzona postać nachyliła się nad księciem. Uniósł dłoń nad czołem młodzieńca i mówiąc szepcząc kilka niezrozumiałych słów poszedł dalej. Nikt nie zwracał na niego uwagi, aż książę nie podniósł się unosząc miecz.
Pierwsza spojrzała kobieta, lecz nim uczyniła choć najdrobniejszy gest, jej brat doskoczył do księcia.
-Masz coś co należy do mnie!
Kaspar zacisnął dłonie na rękojeści miecza. Widział go na oczy po raz pierwszy. Słyszał jednak do kogo miecz należał nim trafił w ręce jego rodu.
-Najwyższy generał królewskiej armii, niezwyciężony..
-Nie wypowiadaj jego imienia!
Morpheus zdradził swoją obecność wciąż pochylając się nad złotookim.
-Raaaghhh!!
Generał zamachnął się pazurzastą dłonią na księcia. Ciął powietrze co raz natrafiając na ostrze swojego dawnego miecza. Młodzieniec jednak odparowywał każdy cios mimo rozpraszającego dudnienia w głowie.
W pewnej chwili jego uszu dobiegło ciche łkanie jego przyjaciela. Na sekundę stracił czujność. Generał wyszczerzył się przebiegle i ciął napierając podwójnie mocno. Miecz Kaspara wyleciał z jego rąk wprost pod nogi dziewczyny.
-NIEEE!
Okropny wrzask. Czas zwolnił. Trzasnęło, a blask uleciał ku górze. Czarodziej podtrzymywał ognistą barierę na tyle wysoko by żaden z demonów nie odważył się jej przekroczyć.
Generał gotował się do oddania ostatecznego ciosu, rozpłatania gardła księcia.
Dziewczyna jednak skoczyła między nich, szybka jak światło. Chwyciła mężczyznę za gardło obiema rękami z pełnym impetem wciskając go w ścianę. Na jego skórze zaczął rozchodzić się szron. Dusił się, nie był w stanie wykonać żadnego ruchu. Jej moc go blokowała. Miecz doskoczył do jej dłoni jakby właśnie dla niej został stworzony. Nie czekała. Wbiła ostrze, rozpalone niczym pochodnia prosto w serce generała.
-Jeszcze .. to nie koniec ...
Jego prawdziwa twarz ukazała się gdy krucha postać gospodarza zaczęła rozpływać się w powietrzu. Nie wyglądała na zmartwioną.
Nikt nie patrzył na dziewczynę. Nikt z wyjątkiem księcia. Widział czym była. Widział co skrywa skóra jasna jak aksamit.
Skierowała ku niemu gorące spojrzenie. Miecz natychmiast wypadł z jej dłoni sycząc w proteście.
Czarodziej machnął w powietrzu laską śpiewając modły. Ukazało się pęknięcie w powietrzu.
-Przeskakuje! Musimy się spieszyć, ogień przygasa!
I przeskoczyli. Książę jednak nie mógł oderwać wzroku od jej oczu.
***
Wylądowaliśmy na twardej, zmarźniętej ziemi. Moje ciało wydało głośny jęk protestu. Powietrze uszło z płuc.
-Przeszyłam go mieczem... J-jja .. ja kogoś zabiłam ..
Zimne dłonie uniosły mnie z trawy w nieznanym kierunku. Nim odleciałam mignęło coś złotego i już wiedziałam w czyich ramionach się znalazłam.
***
Za oknem już szarzało. Morpheus skończył składać rękę Ryana i właśnie wciskał Astanowi dziwnie pachnący płyn. Liv stała w kącie wyglądając przez szybę. Nie odezwała się ani słowem od momentu przybycia do chaty. Deia, wciąż nie odzyskała świadomości. Reasumując zyski i straty nasuwało się jedno pytanie.
-Co to do cholery było?
Czarodziej znieruchomiał na momencik. Odłożył kubeczek z napojem na szafkę stojącą obok Astana i z westchnieniem podszedł bliżej.
-To jest drogi książę pytanie którego nie mogę unikać w nieskończoność.
Oczy wszystkich zwrócone były na niego.
-Obawiam się, że wiem z kim mamy do czynienia.
-Więc? Oświeć nas? Co właśnie do cholery próbowało nas powybijać? Swoją drogą dzięki wpakowałeś nas prosto w jego szpony.
Rzucił mi spojrzenie spode łba pełne dezaprobaty.
-Nawet czarodzieja można przechytrzyć, a zwłaszcza ktoś kto żyje więcej ode mnie.
Ryan, mimo iż pobladły z bólu i wysiłku zrobił przerażoną minę.
-Co celu Morpheusie. Kto to był?
-Nie był, tylko jest drogi książę. Deianira nie pozbawiła go życia. Rozproszyła jedynie jego gospodarza którym się posiłkował.
-Nie ma własnego ciała?
Czarodziej zawahał się na moment. Potarł swoją siwą brodę po czym podszedł do regału z księgami.
-Ma. Jednak nie może go użyć. Został ..
-Uwięziony- dokończyłem za niego- myślałem że to tylko bajka dla niegrzecznych dzieci.
Astan wyglądał na zdezorientowanego.
-Jaka bajka? O czym wy w ogóle mówicie?
Liv nabrała powietrza po czym wypuściła je z cichym sykiem.
-O królu, który rządził krainą przed wielką wojną. Miał dwójkę dzieci.
-Córkę i syna- dodał Ryan- Syn miał pewnego dnia zastąpić go na tronie, lecz znudziło go czekanie.
-Zaplanował bunt, za co strącono go w otchłań i uwięziono. Myślałem, że umarł.
Morpheus pokręcił przecząco głową.
-Opowieść nie zawiera dalszej części. Jego świadomości nie udało się spętać. Od czasu do czasu mamił zbłądzone dusze by go uwolnimy. Żadna jednak nie miała tyle siły by rozbić szlachetny obsydian i złamać zaklęcie jakie na nim ciąży.
Astan milczał analizując nasze słowa.
-Jeśli to prawda, miałby teraz .. przeszło ponad tysiąc lat?
Czarodziej spojrzał na niego. Rozumiałem go. Do mnie także nie docierała powaga sytuacji. Wróg nie tylko się ujawnił. Sprawił, że staliśmy się bezbronni. Bez opcji.
-Jak mamy walczyć z kimś takim? I czego chciał od niej?
-Jeszcze się nie domyślasz?
Zimno oblało moje ciało. Spojrzałem na nieprzytomną dziewczynę. Czułem jak oddycha, słyszałem jak bije jej serce. Bałem się jednak dotknąć więzi, albowiem byłem jej aż nad to świadomy. Astan miał rację. Bariera opadła. Deia wyglądała inaczej, ale z drugiej strony mój umysł właśnie tak ją postrzegał. Zupełnie jakby nie dał się oszukać sztuczkom magii. Tylko te oczy ... takie inne. Obce, a jednak znajome. Przerażajace.
-Ma go uwolnić? Po to ją sprowadził? Nadal nie rozumiem jednej rzeczy. Skąd wiedział gdzie jej szukać? Była przecież daleko poza zasięgiem jego magii.
-Sprowadził ją ktoś inny. Uznała, że nadszedł czas.
Astan był równie zszokowany co ja. Ryan z kolei wyglądał jakby miał stracić przytomność lada moment.
-Kto?
-Moja matka.
Podskoczyliśmy jak małe dzieci.
Deianira siedziała wyprostowana na łóżku świdrując nas tym nowym .. prawdziwym spojrzeniem. Jej oczy były mieszaniną jasnej zieleni zmieszanej z odcieniem szarości jakiego jeszcze nie widziałem. Jednak nie to było w nich najdziwniejsze. Jej tęczówkę wieńczył czarny pierścień. Zupełnie jakby ktoś obrysował jej oczy czarną kredką od wewnątrz.
Takie oczy widziałem tylko raz. I pokazał mi je Morpheus całe wieki temu.
-Powiedziano mi, że należała do upadłych lecz to nie prawda. Była czymś starszym, tak jak on. Powiedz mi tylko Morpheusie, jak to możliwe że ja żyję a ona nie?
-Na tą rozmowę przyjdzie jeszcze czas dziecko. Teraz musisz odpocząć. Zostaniecie tu tak długo jak to będzie konieczne. Później zastanowimy się co dalej.
Tak. Widziałem już te oczy. Tak samo jak wiedziałem, że skończyła się moja ucieczka. Deia była tak samo świadoma mnie jak ja jej. Nie długo zajmie jej dodanie dwa do dwóch.
Spojrzała na mnie ze skrywanym żalem, ale i ulgą. Nie kryła jej, mimo iż była na mnie zła przez poranną kłótnię.
-Uratowałaś mnie.
Jej usta drgnęły. Otuliła się mocniej kocem. Spuściła spojrzenie ze mnie na swoje buty.
-Nie widziałam innej opcji. Zrobiłam co mówiło mi serce. Nie bierz tego do siebie.
Prychnąłem.
-Oświadczasz mi iż tak po prostu bezinteresownie uratowałaś mi życie po raz drugi?
Zacisnęła szczęki.
-Co chcesz usłyszeć?
-Prawdę.
-Nie zasługujesz na prawdę. Nie po tym co mówiłeś nad ranem. Nie po tym jak się zachowałeś.
Zaśmiałem się ledwo panując nad irytacją.
-Każdy zasługuje by poznać prawdę bez względu na swoje czyny.
Nagle uderzyła mnie ironia własnych słów.
-Nie jeśli ma mnie to kosztować rozbicie mojego serca po raz kolejny.
Uderzyło mnie to wyznanie jakbym dostał w pysk. Oznaczało jak bardzo zjebałem i przysięgam na bogów w tamtej chwili żałowałem, cholernie żałowałem.
Astan rzucił mi ukradkowe spojrzenie. Coś w stylu „a nie mówiłem?".
Skinąłem głową. Nie było sensu się kłócić.
***

Upadłe królestwo Where stories live. Discover now