Rozdział 24

2K 241 56
                                    

Niko

Stan dziecka był prawidłowy, stanu Meghan nie potrafili określić. Podali jej leki, które wstrzymały duszności i uspokoiły serce, ale wciąż mówili, że albo umrze dziecko, albo ona. Jej organizm reagował na ciążę, jak na chorobę, próbował ją zwalczyć, pozbyć się jej, a z kolei ona uparcie walczyła o to, żeby dziecko przeżyło. Rozumiałem już w pełni, co przeżywał Bushby, z tą różnicą, że ja mogłem stracić dwie istoty.
Siedziałem na niewygodnym krześle i patrzyłem jak śpi. Posapywała ciężko, czasem jej ciało w niekontrolowany sposób się napinało, jakby miała skurcze. To wszystko było dla mnie nowe, było czymś, czego nie chciałem przeżywać.
Do pomieszczenia powoli weszła Liv, popatrzyła z troską na Meghan, a później na mnie, po czym wyciągnęła do mnie rękę.
– Musisz oddać próbkę krwi do badania i za nie zapłacić. – powiedziała twardo.
– Jakie badania?
– Test na ojcostwo. Jak się pospieszysz, to jutro będzie wynik.
– Nie chcę tego wiedzieć. – syknąłem. – Poza tym, jak niby pobiorą próbkę od nienarodzonego dziecka?
Liv kiwnęła głową na śpiącą Meghan.
– DNA dziecka jest w jej krwi. Twoje geny są teraz w niej.
– Nie masz pewności. – burknąłem. Nie chciałem ponownie wracać do tego tematu. Chciałem zostawić to pod znakiem zapytania, żyć w nieświadomości.
– Ja mam, teraz ty musisz tę pewność zdobyć. – Nie odpuszczała. – Zabieraj stąd swój tyłek. Laboratorium jest na parterze. Jej próbki już mają.
– Jesteś wiedźmą, Liv. – warknąłem i podniosłem się z krzesła. – Włosy, które mi wyrwałaś nie wystarczą?
– Nie, kiedy dziecko jeszcze się nie urodziło. – Uśmiechnęła się blado. – Idź, ja z nią zostanę. – Popchnęła mnie w stronę drzwi.
Niechętnie opuściłem pomieszczenie i skierowałem się do wind. Po kilku minutach odnalazłem gabinet, w którym przeprowadzali badania genetyczne.
Gdy usiadłem i wręczyłem laborantce papier, który dała mi Liv, kobieta popatrzyła na mnie dziwnie.
– Pobierałam próbkę od pani Oliveiry. Mówiła, że jej ciąża jest cudem, ale pan zdaje się nie być przekonany. – wypaliła.
– Jestem bezpłodny. – warknąłem.
– Cuda się zdarzają. – powiedziała to, co powtarzali mi wszyscy wokół.
Po pobraniu ode mnie krwi, poinformowała mnie o skuteczności i wiarygodności badania, po czym dała kolejną kartkę, z którą miałem zgłosić się kolejnego dnia, by odebrać wyniki. Wręczyła mi również rachunek, który musiałem od razu opłacić.
Do sali, w której leżała Meghan wróciłem zdenerwowany. Liv siedziała przy brzegu jej łóżka i gładziła jej rękę, mamrocząc pod nosem jakieś swoje modły. Kiedy mnie zobaczyła, od razu się podniosła.
– Wróć do domu, wyśpij się.
– Nie. Zostaję tutaj.
Przewróciła oczami i zrobiła kwaśną minę.
– Wszyscy jesteście tacy sami. – prychnęła i wyszła.
Stanąłem przed oknem, z którego widok był paskudny. Otaczał mnie wyłącznie beton. Smutne budynki szpitalne. Zacisnąłem powieki i wciąż zastanawiałem się, co ja najlepszego wyprawiam... Testy, przesiadywanie w szpitalnej sali, życie złudzeniami, że coś z tego w ogóle będzie.
– Niko... – Usłyszałem jej słaby głos.
Odwróciłem się powoli i zobaczyłem jej błyszczące, zaczerwienione oczy. Cała jej twarz była pokryta purpurą i nienaturalną opuchlizną. Podszedłem do niej i usiadłem na krześle.
– Jestem.
– Przepraszam. – szepnęła. – Skrzywdziłam cię. Jestem najgorszym człowiekiem na świecie.
– Jesteś najbardziej wkurwiającą kobietą na świecie, ale nie najgorszą. – odparłem i ująłem jej napuchniętą dłoń. – Teraz musisz tylko dojść do siebie, z takim samym uporem, z jakim uciekałaś przede mną.
– Ja chyba... Ja dłużej nie dam rady. – wymamrotała a w jej oczach pojawiły się łzy. – Jeśli... Ratujcie cud, najpierw ratujcie dziecko. – mówiła i przełykała ciężko ślinę.
– Nie, laleczko. Przeżyjecie oboje. – powiedziałem twardo. – A później złoję ci ten spuchnięty tyłek za to wszystko, co muszę przez ciebie przechodzić.
– Nie dam rady, Niko. – powtórzyła jeszcze słabiej i zamknęła oczy. – Jestem zmęczona.
Na przemian spała i płakała, a ja nie miałem pojęcia, jak mam jej pomóc. Lekarze kazali czekać, każdy poklepywał mnie po plecach, ale nikt nic nie robił. Meghan miała wypisane na twarzy cierpienie, które uderzało we mnie bardziej niż myśl, że mnie zdradziła.

***
Trzymałem w dłoniach kopertę, którą otrzymałem w laboratorium, tuż po nocy spędzonej na szpitalnym korytarzu. Nie pozwolili mi zostać z nią w sali. Meghan spała, a ja zastanawiałem się, czy powinienem odczytać wyniki. Zdecydowanie zbyt wiele strachu towarzyszyło mi w ostatnim czasie. O nią, o nas, o dziecko, które nie wiedziałem, czy było moje. Na pewno nie było.
Drżącymi dłońmi rozerwałem kopertę i wyjąłem z niej kartkę. Omiotłem spojrzeniem tabelę, w której umieszczone były niezrozumiałe dla mnie symbole. Na końcu każdej linii widniało stwierdzenie „Potwierdzone”. Przeszedłem dalej do wytłuszczone go druku.

INTERPRETACJA:
Na podstawie przeprowadzonych badań uzyskano wynik analizy DNA stwierdzający pokrewieństwo pomiędzy badanymi próbkami.
Dawca próbki oznaczonej symbolem A, jest spokrewniony w pierwszym stopniu w linii prostej (ojciec-córka, matka-syn) z dawcą próbki wyizolowanej z osocza krwi matki.
Stosując analizę statystyczną oznaczonych 22 loci z uzyskanych profili genetycznych otrzymano prawdopodobieństwo pokrewieństwa ponad 99,999%.
Testy przeprowadzono w celu określenia ojcostwa stosując wolno krążące komórki DNA płodu (cffDNA). Próbka ta zawierała mieszaninę DNA matki i płodu. DNA zostało także wyizolowane z białych krwinek pochodzących z próbek krwi matki i domniemanego ojca.

– Cud – wyszeptałem. – Jesteście moim cudem. – powtórzyłem ze ściśniętym gardłem, a w moich oczach znów zaczęły wzbierać łzy.
Będę ojcem. Jestem ojcem!
Meghan poruszyła się niespokojnie i znów machała rękami na oślep. Wyrwała sobie z nosa wąsy tlenowe i zakasłała, po czym otworzyła oczy. Kiedy mnie dostrzegła, zrobiła przerażoną minę. Odłożyłem wyniki  na stolik i umieściłem wężyk z tlenem w jej już mocno poranionym nosie.
– Oddychaj, laleczko. – powiedziałem z uśmiechem.
– Płaczesz przeze mnie. – mówiła bełkotliwie.
– Dzięki tobie. – poprawiłem ją i musnąłem ustami jej czoło.
Jej skóra była wysuszona, pojawiały się na niej pęknięcia, które na pewno sprawiały jej dodatkowy ból.
– Niko, przepraszam. – jęknęła.
Przepraszała mnie każdego dnia, odkąd zacząłem pojawiać się w szpitalu. Dotąd myślałem, że prosiła o wybaczenie zdrady, teraz już wiedziałem, że chciała, żebym wybaczył jej odejście. To, że uciekała i ukrywała się przede mną. Chciała ukryć swoją ciążę. Naszą.
– Już dawno ci wybaczyłem. – odpowiedziałem i zacząłem przeszukiwać szafkę, która stała przy jej łóżku. Wyjąłem z niej krem. – To?
– Do twarzy.
– A to? – Pokazałem jej jakąś tubkę.
– Do ust. Co ty robisz?
– Chcę ci pomóc, miastowa, a nie mam innego pomysłu.
Wyjąłem kolejne kosmetyki i zacząłem czytać etykiety. Po chwili przemywałem jej twarz jakimś specyfikiem, którego zapach doskonale pamiętałem z czasów, kiedy ze mną mieszkała, a później nakładałem na jej spękaną skórę krem.
– Nie zasłużyłam na to.
– Na takie cierpienie? Nie, nie zasłużyłaś. Zasłużyłaś na porządny wpierdol, ale nie na to. – stwierdziłem, kiedy z lekkim uśmiechem popijała chłodną wodę przez słomkę.
– Nie zasłużyłam, żebyś tak o mnie dbał.
– Skoro już zdecydowałem, że chcę męczyć się z taką żmiją jak ty, to muszę zadbać, żebyś jeszcze trochę pożyła, paniusiu.
– Widzę, że humor dopisuje. – odburknęła i przymknęła oczy. – Dlaczego mnie nie nienawidzisz?
– Bo cię kocham, mała. – odpowiedziałem bez zawahania i odkryłem jej brzuch. – I nasz cud też kocham. – dodałem i pochyliłem się, żeby go pocałować.

Nie moja bajka #2 ✔️ ZOSTANIE WYDANAWhere stories live. Discover now