Rozdział 20

1.9K 232 42
                                    

Meghan

– Był tu jakiś przystojniak. – zagadnęła Trinity, kiedy usiadłam w fotelu.
Tak, masaże głowy i jej mądrości wygłaszane podczas zabiegów pielęgnacyjnych na moich włosach sprawiły, że wracałam do jej salonu kilka razy w tygodniu. Stała się dla mnie kimś na rodzaj powierniczki. Nie mówiłam jej wszystkiego, ale wyrzucenie z siebie niektórych rzeczy, pomagało mi przetrwać. Nie koiło cierpienia, ale nieco tłumiło.
– Chciał się umówić? Skorzystałaś? – zapytałam, gdy zaczęła nakładać na moje włosy pachnącą maź.
– Chciałabym, ale tak się składa, że szukał ciebie. – odparła.
– Co?! – Zerwałam się z fotela, a piana, którą zdążyła utworzyć na mojej głowie, zaczęła spływać na moje ubranie i podłogę.
– Szukał ciebie. – powtórzyła z uśmiechem i pociągnęła mnie za ramiona do tyłu. – Nie szalej, przecież wiedziałam, że to przed nim się ukrywasz. Nic mu nie powiedziałam.
– Dzięki Bogu. – odetchnęłam. – Czego chciał?
– No ciebie. – parsknęła. – Pokazywał twoje zdjęcie, jak byłaś jeszcze tleniona. Mówił, że zaginęłaś ponad miesiąc temu i że musi cię znaleźć.
– Dla niego umarłam. – prychnęłam z żalem.
– A nie sądzisz, że warto by było z nim porozmawiać? Wydawał się być naprawdę przejęty twoim zniknięciem. Był umęczony, jakby zdjęli go z krzyża i później jeszcze dodatkowo biczowali. – mówiła, wywołując we mnie fizyczny ból. Moje serce wciąż go kochało, i pomimo tego, co mi zrobił, jak bardzo mnie oszukał, nie chciałam, by cierpiał.
– Ze świadectwem małżeństwa nie ma dyskusji. Jest zajęty. Ma żonę, a ja byłam odskocznią. – tłumaczyłam jej już kolejny raz, próbując zamaskować drżenie w głosie. Wokół mojego gardła zacisnęła się pętla.
– Twoje życie. – rzekła od niechcenia. – Tylko później nie płacz, że zaprzepaściłaś miłość życia. – Wzruszyła obojętnie ramieniem i zaczęła masować moją głowę.
– Miłość nie istnieje. – wymamrotałam i zamknęłam oczy. – Co to jest? – jęknęłam, kiedy poczułam, że nakłada mi na włosy coś jeszcze.
– Wcierka. – wyjaśniła.
– Obrzydliwie śmierdzi.
– Przecież zawsze jej używ...
Nie dokończyła, ponieważ nie bacząc na to, że miałam na głowie mnóstwo piany, zerwałam się z fotela i pobiegłam do toalety. Moim ciałem wstrząsały dreszcze, a zaraz potem zwymiotowałam, z ledwością zdążając otworzyć deskę sedesową.
– Ohyda... – jęknęłam, czując, jak mój żołądek skręca się w supeł.
– Wszystko gra? – Usłyszałam zza drzwi.
– T-tak, tylko... – Nie dokończyłam, ponieważ zwymiotowałam ponownie. Krztusiłam się bardziej niż po moim alkoholowym epizodzie w stodole Niko. Na to wspomnienie znów poczułam ból, tym razem umiejscowiony w dole brzucha.
Opuściły mnie siły, a cholerny kibel, nad którym zwisała moja głowa zaczął wirować. Trinity wparowała do środka i od razu uklękła przy mnie.
– Potrzebujesz lekarza. – zadecydowała i zaczęła mnie podnosić. – Zawiozę cię. Nie mam dziś już żadnych klientów.
Wkrótce siedziałam w poczekalni na izbie przyjęć, co jakiś czas znikając w toalecie. Mój żołądek był już całkowicie pusty, ale wciąż wstrząsały mną odruchy wymiotne. To na pewno tą cholerną chińszczyzna, którą jadłam poprzedniego wieczora. Byłam już po wstępnych badaniach krwi i moczu, i oczekiwałam na wyniki i konsultację.
– Oliveira? – wywołała mnie kobieta z nieprzyjemnym wyrazem twarzy. – Pani doktor czeka. – Wskazała na jedne z białych drzwi.
– Mam iść z tobą? – zapytała moja fryzjerka i wstała z krzesła.
– Poradzę sobie. – Uśmiechnęłam się blado i skierowałam się do gabinetu.
Zajęłam miejsce naprzeciwko krępej budowy kobiety i westchnęłam cicho. Wtedy podniosła na mnie wzrok.
– Dzień dobry. – przywitałam się słabo.
– Meghan Oliveira, dwadzieścia osiem lat. Jakieś obciążenie genetyczne?
– Nie. – zaprzeczyłam. – To chyba zatrucie.
– Nie. – powiedziała twardo, spoglądając najprawdopodobniej w moje wyniki. Jestem na coś chora? – Rozbierz się od pasa w dół i zajmij miejsce na fotelu. – kiwnęła na fotel ginekologiczny.
– Ale...
– Skoro już robimy badania, to wszystkie. – weszła mi w słowo. – Tam jest parawan i fartuszki, możesz z nich skorzystać, jeśli się krępujesz.  – zaproponowała, widząc moje wahanie.
Po chwili kobieta przeprowadzała badanie ginekologiczne, mrucząc coś pod nosem.
– Antykoncepcja? - zapytała.
– Nie stosuję, nie jest mi potrzebna. – odpowiedziałam z goryczą w głosie.
– Badasz piersi? – zadała kolejne pytanie.
– Tak.
– Zrobię ci jeszcze USG. – poinformowała i wyciągnęła z uchwytu długą głowicę, po czym naciągnęła na nią prezerwatywę i pokryła ją żelem.
– Może mi pani po prostu dać coś, żeby pozbyć się mdłości i wymiotów? – zapytałam zniecierpliwiona.
– Oczywiście, za moment. – rzekła z uśmiechem i wprowadziła we mnie przyrzad do badania ultrasonograficznego.
Odchyliłam głowę do tyłu i zamknęłam oczy. Słyszałam, jak lekarka wciska co jakiś czas przyciski na panelu urządzenia i robi jakieś wydruki.
– Jest pani w ciąży. – powiedziała, a ja natychmiast poderwałam się z fotela. – Nie skończyłam. Połóż się. – zganiła mnie.
– Ale ja...
– Jakiś dziesiąty tydzień. – mówiła pod nosem i wciąż wpatrywała się w monitor. Po chwili odwróciła go w moją stronę.
– C-co?! Przecież ja z nikim...
– Proszę mi wierzyć, że w tym gabinecie doświadczałam wielu cudów, ale nigdy nie było to niepokalane poczęcie. – Lekarka weszła mi w słowo. – A z całym szacunkiem, nie wygląda pani na taką, która w nie wierzy i taką, która nie ma pojęcia, jak powstają dzieci.
Sprawnie przechodziła do zwracania się do mnie per „pani”, kiedy jeszcze przed momentem mówiła do mnie na „ty”.
– Jedyny mężczyzna, z którym uprawiałam seks w ostatnich miesiącach, jest bezpłodny! – podniosłam głos.
– Cóż... Więc albo panią oszukał, albo jednak tutaj – Postukała paznokciem w monitor, wskazując pulsującą kropkę na tle czegoś, co wyglądało jak... jak miniaturka laleczki... – mamy właśnie jeden z takich cudów.
– Nie... To niemożliwe... – wyszeptałam, a oczy zaszły mi mgłą.
– Zapiszę pani witaminy na wzmocnienie, lek na wstrzymanie nieprzyjemnych dolegliwości. – informowała mnie, ale jej słowa docierały do mnie z opóźnieniem.
Wyszłam z gabinetu z plikiem kartek, wyników, recept i zaleceniami. I z... dzieckiem. Moim. Jego. Naszym.
– I co? Czym się zatrułaś? – Dopadła do mnie Trinity.
– Ja... Ja... – jąkałam się. – Odwieziesz mnie do domu? – zapytałam, starając się pohamować napływające do moich oczu łzy.
Nie powiedziałam jej prawdy. Po tym, jak dowiedziałam się, że Niko był w jej salonie i szukał mnie, istniało ryzyko, że mogłaby być z nim w kontakcie i poinformować go, gdzie jestem i że spodziewam się... Boże! Jedna na milion szans!
Dlaczego akurat ja musiałam być tą jedną na milion?! Myślałam, że już nic gorszego mnie nie spotka, a los kolejny raz postanowił mi udowodnić, że się myliłam. Będę miała dziecko z żonatym mężczyzną. Dziecko, którego miało nigdy nie być. Którego nie chciałam. Żeby dokonać aborcji, musiałabym pojechać do innego stanu, ponieważ w Teksasie była ona niemal całkowicie zakazana.
Będąc już w mieszkaniu, które wynajęłam tuż po ucieczce z Needville, otworzyłam laptop i popijając herbatę zaczęłam szukać w internecie najbliższego gabinetu, w którym przeprowadziliby zabieg. Kiedy znalazłam taki, który na zdjęciach wyglądał dość przyzwoicie i nie przywodził na myśl sali tortur, wstukałam na ekranie smartfona numer. Już miałam wcisnąć zieloną ikonkę, by wykonać połączenie, kiedy zastygłam w bezruchu.
Jedna szansa na milion... Nie możesz tego zrobić, Maghan. Dziecko nie jest winne. To ty popełniłaś błąd. Nie ono.
Położyłam dłoń na moim ściśniętym dżinsami i obolałym od niepohamowanych wymiotów brzuchu, a po moich policzkach popłynęły słone łzy.

Nie moja bajka #2 ✔️ ZOSTANIE WYDANAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz