Dying

1.6K 91 16
                                    

Dazai od dobrych paru dni nie mógł wyrwać się z tego dziwnego melancholijnego stanu gdzie nic nie miało znaczenia i wszystko miało niesamowicie wiele znaczeń. Każda rzecz, każde słowo miało podtekst, każdy przedmiot został stworzony w tajemniczym celu i tak naprawdę nawet On sam został powołany do życia  z jakiegoś powodu.

Tylko z jakiego?

Gwałtownie odpalił swoją zapalniczkę i podpalił papierosa. Zaciągnął się. Stał na moście i opierał się łokciami o barierkę. Mógłby wyskoczyć gdyby chciał, mógłby  polecieć gdyby chciał. Wypuścił dym z płuc. Znowu się zaciągnął. Mógłby po prostu przekroczyć barierkę, co za problem? To byłoby takie proste. Najpierw musiałby zgiąć kolano i przełożyć nogę, począwszy od stopy, przez metalową rurę, a potem po prostu przetransportować resztę ciała na drugą stronę. Proste jął drut. Mógłby to zrobić gdyby chciał.

Gdyby chciał.

Znowu wypuścił dym z płuc. Monotonia palenia papierosa przypominała mu jego mizerne życie. Życie, którego nie miał odwagi zakończyć, mimo że nie miał dla kogo żyć. Życie, które nic nie wnosiło do ogólnej atmosfery wszechświata.  Zaciągnął się.

Niebo miało dzisiaj wyjątkowy kolor. Zachodziło słońce. Horyzont był różowy jak policzki po długim biegu, a nad nim górowały pomarańczowo-żółte przestworza, które jakby zamykały się nad tym skażonym światem. Jakby odgradzały ludzi od tego co powyżej. Z południa wiał ciepły wiatr tak charakterystyczny dla końcówki lata.

Nagle na drodze znajdującej się tuż pod nieruchomymi stopami Dazaia przemknęły pędzące motory. Dokładnie tak jak przewidział.

Jego misja nie była za bardzo skomplikowana. Musiał tylko doprowadzić do rozpadu wrogiej „organizacji" i mógł się na powrót zaszyć w swoim kontenerze. W momencie, gdy te dwa motory przemknęły pod mostem Dazai był całkowicie pewny, że wykonał swoje zadanie. Już było po nich i On wiedział, że postąpią dokładnie tak jak zaplanował.

Imperium rzymskie pada jak domek z kart.

Wypuścił dym z ust. Zamierzał spalić papierosa do końca po czym oddalić się w stronę portu i swojego zacisznego kąta. Teoretycznie powinien nadzorować przebieg akcji do samego końca, ale w tamtym momencie stwierdził, że to byłaby po prostu czysta formalność, a on nienawidził bezsensownych formalności.

I wtedy nagle usłyszał dzwonek swojego telefonu.

Wścibska pioseneczka rozdarła zaciszny moment zachodu słońca. Koniec zachodu, przynamniej dla Dazaia, bo zostało jeszcze dobre dwadzieścia minut zanim słońce całkowicie skryje się pod kreską horyzontu.

Normalnie Dazai nie odebrałby w takim momencie, jednak imię które ukazało się na ekranie telefonu do jakiegoś stopnia go zaintrygowało.

-Kyouka? Co się stało?- spytał się, ponieważ dobrze wiedział, że dziewczyna nie dzwoniłaby do niego jeśli naprawdę nie miałaby innego wyboru.
- Kiedy wrócisz?- jej głos był spięty i słaby.
-Gdzie wrócę?- zadał pytanie, mimo że znał odpowiedź.
-No do apartamentu Chuuyi. Byłeś tu dzisiaj, pamiętasz? Mówiłeś, że wrócisz.
-Może tak mówiłem, a co?
-Chuuya zamknął się w kuchni i nie chce wyjść. Nie odpowiada. Ze środka dobiegają dziwne odgłosy. Nie wiem co mam robić. Wzmocnił drzwi swoją mocą więc nie mogę ich otworzyć. Gdybyś się tu zjawił... to mogłoby pomóc...

Dazai słuchał Kyouki jednocześnie kończąc papierosa i kucając na barierce, która jeszcze chwilę temu oddzielała go od przepaści. Zaciągnął się ostatni raz patrząc w to piękne, zachodzące niebo po czym wystrzelił niedopałek w przestrzeń przed sobą.

- Już się zbieram, zaraz będę. Spokojnie Kyouka. 10 minut.

I zeskoczył.
Na chodnik.
Po stronie żywych...
...Znowu....

...Chuuya Nakahara, co ty wyprawiasz???

Soukoku finalNơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ