Rozdział 7

185 10 1
                                    

Przez kilka dni, gdy Stephen był w domu, wszystkie pomieszczenia owiane były pustką i chłodem. Ograniczyli kontakty do minimum, by nie wzbudzać podejrzeń mężczyzny, lecz spotykali się, gdy całe niebo zdążyło pokryć się granatem.
W noc jego koncertu, ich relacja stała się bardziej swobodna, lecz dla Harry'ego równie stresująca. Wiele rozmawiali, lecz żaden z nich nie odważył się rozpocząć tematu ojca Louisa.

Dochodziła północ, a on co jakiś czas przerywał wszystko czym się zajmował i nasłuchiwał, aż w końcu usłyszał odgłos stąpania po posadzce. Chwile później wślizgnął się na balkon, zajmując miejsce na ławce, obok Louisa.

- Miło cię widzieć, Harry.

- Ciebie też, Lou. Nawet bardzo miło.

- Jak bardzo? - spojrzał na niego z dołu i zamrugał szybko, przez co Harry zarumienił się. Louis czerpał zbyt dużą przyjemność z wprawiania go zakłopotanie.

- Przestań! Próbuję być miły! - zaśmiał się i szturchnął go, kiedy już usiadł.

- Kurwa - syknął Louis, przez co Harry momentalnie się do niego przybliżył, by sprawdzić czy wszystko dobrze.

- Boże, przepraszam, nie pomyślałem. Louis, jesteś cały? - zaczął panicznie wypytywać, przez co chłopak spoważniał na chwile, po czym zawiesił na nim wzrok i uniósł lewy kącik ust.

- To nic Harry, wiem, że nie chciałeś - spojrzał na niego z troską, przez co zarumienił się, a jego serce, podobnie jak żołądek, zrobiło fikołka.

Spędzali minuty w ciszy, dopóki niebieskooki nie zaczął mówić, tak jakby przez cały ten czas, zastanawiał się nad swoimi słowami.

- Naprawdę chciałbym powiedzieć, że to był pierwszy raz. Że nigdy wcześniej tego nie robił, ale tak nie jest. Z resztą sam o tym wiesz...Pierwszy raz, o którym pamiętam, miał miejsce, gdy miałem siedem lat. Przez długi czas, powtarzałem sobie, że nie był wtedy sobą i alkohol przyćmił jego zmysły i nigdy nie zrobiłby tego na trzeźwo. A potem znów to zrobił. To dlatego, że przestałem się go bać. Uwielbiał zastraszać i skoro już byłem wyniszczony psychicznie, znalazł inny sposób by mnie ranić. Fizyczne rany i ból, który mi zadawał... to nie było najważniejsze. To słowa, obelgi. To one najbardziej bolały, ponieważ znienawidziłem samego siebie bardziej, niż mógłbym kiedykolwiek znienawidzić jego - chwycił dłoń Harry'ego w swoją i pocierał jej wierzch kciukiem, jakby to młodszy potrzebował uspokojenia. Może właśnie tak było, ponieważ ogarniająca go chęć wybuchnięcia płaczem, była niemal tak silna, jak potrzeba zagarnięcia Louisa w swoje objęcia. Nie odpowiedział, jedynie wymienili się spojrzeniami, ten starszego chłopaka wyrażał ból, a Harry'ego wiarę w przyszłość - Po prostu chciałem, żebyś wiedział. Nie chcę już o tym myśleć, proszę, opowiedz mi coś o swoim życiu, zanim tu wylądowałeś - Harry nie wiedział, kim musiałby być, by się mu sprzeciwić.

- Pochodzę z biednej rodziny. Mój ojciec nigdy nie był obecny w moim życiu. Nigdy nie było go w domu, a poza tym zdradzał moją matkę, a gdy się o tym dowiedziałem, stał się dla mnie obcy.
Ona też rzadko bywała w domu, ponieważ starała się jak mogła, by nas utrzymać, a do tego była wolontariuszką. Opiekowała się ludźmi dotkniętymi wojną, co tłumaczyło to, że tak mało opiekowała się własnymi dziećmi. Zawsze będę ją podziwiał, bo starała się jak mogła, a nawet jeśli nie mieliśmy wiele, to niczego nam nie brakowało.
Zacząłem interesować się muzyką, spędzałem całe dni w barach, w których ludzie grali na instrumentach i ubłagałem mamę, żeby zapisała mnie do szkoły muzycznej. Jedyna, na którą było nas stać, nie była najlepsza, ale wystarczyła mi, by się rozwijać. Dostałem stypendium i przeniesiono mnie do uniwersytetu. Tam poznałem Liama i Nialla, moich najlepszych przyjaciół, a resztę historii już znasz. Ale nie miałem okazji ci powiedzieć, że ostatnio na koncercie... dostałem wiele propozycji, ale Wiedeńska Orkiestra Symfoniczna brzmi najlepiej.

Peace | Larry AUWhere stories live. Discover now