Prolog

416 20 5
                                    

- Zaczynamy, za chwilę wejdą - przemówił półgłosem pan Dankworth, tuż po zerknięciu przez okno i już po chwili wokół rozległy się dźwięki instrumentów smyczkowych.

Dyrygent zamaszyście wymachiwał swoją batutą, a on próbował opanować drżenie swoich rąk, jednocześnie wysłuchując momentu, w którym miał zacząć się fragment utworu, który informował o tym, że niebawem nadejdzie jego solówka. Byli jedynie tłem wielkiej sztuki, która ich otaczała, lecz mimo tego, niektóre osoby dopinające wszystko na ostatni guzik, mimo nerwowej atmosfery i pośpiechu spoglądały na nich, lub przysłuchiwały się dźwiękom utworu Beethovena. Jego moment rozpoczął się, gdy wielkie drzwi naprzeciwko nich otworzyły się, wpuszczając tym samym do środka powiew powietrza, oraz zamożnych snobów w czarnych, idealnie wyprasowanych garniturach. Harry, mimo ścisku w żołądku, uśmiechnął się kpiąco. Zaczęli stąpać po wypolerowanej podłodze, z kieliszkami szampana, bądź wytrawnego wina, opisując obrazy tak, jakby to ich ocena była najważniejsza i jakby sztukę dało się wycenić i zamknąć w ramach ograniczonego na najpiękniejsze wartości umysłu. Logicznym było, że pieniądze dają ludziom władzę i szacunek, ale Harry miał świadomość ulotności życia. Twierdził, że majątek i status społeczny, nie będą miały żadnego znaczenia w wieczności i rozrachunku z jakąś wyższą siłą, nieważne czy był to, Bóg, wszechświat, czy gwiazdy.

Harry zawsze uważał, że w każdym płynie ta sama, ludzka krew, w której zapisane jest ograniczenie do ziemskich przyjemności, a życie, które prowadzimy jako jednostki jest niczym, wobec dziejów ludzkości oraz śmierci. Dlaczego więc każdy zatraca się w morzu władzy, skoro jest ono najpłytszą z wszystkich wód? Właśnie takie myśli zapisywał w skórzanym pamiętniku, z wyżłobionymi na okładce liliami, który chował pod poduszką, ze strachu, że ktoś dowie się o nim czegoś więcej, niż sam może ujawnić.

Robił to od dziecka, nawet gdy nie miał przeplecionego kremową nicią notesu z grubą oprawką. Wylewał z siebie wszystko na odwrocie starych prac domowych lub na wykorzystanym już przez jego mamę papierze do pieczenia. Nie odważył się używać tego nowego, od kiedy zganiła go za to i nazwała jego małe rysunki i nakreślone tuszem myśli „głupimi bazgrołami i marnowaniem czasu". Kiedy dostał gruby i zapewne drogi zeszyt w prezencie od starszej siostry, chował go pod łóżkiem. Te wspomnienia były zamglone, ale czasem wracały i pochłaniały go na tyle, że nie miał pojęcia co dzieje się wokół.

Mimo pochłaniających go myśli, grał dalej, bez zerkania w nuty, ponieważ znał ten utwór na pamięć. Zamknął oczy i przesuwał smyczkiem po strunach skrzypiec, dopóki zdrowy rozsądek nie stracił władzy, a jego fantazja i dłonie przejęły całą kontrolę. Jedynym co czuł, była harmonia jego umysłu, ciała i muzyki, która dawała mu uczucie wypełnienia. Zatopił się w dźwiękach, dopóki nie poczuł szturchnięcia w ramię. Wybudził się z transu, a jego spojrzenie spotkało się z wrogim wzrokiem dyrygenta i już zamierzał wrócić do spokojnego utworu, który miał stanowić tło wernisażu, ale zaprzestał swoim ruchom, kiedy usłyszał stonowany, wysoki głos. Nie miał pojęcia, czy przez wiatr, który wpadł do pomieszczenia, przeszywające spojrzenie pana Dankwortha, czy właśnie ten głos, poczuł jak gęsia skórka obsypuje dół jego pleców i wędruje w górę, aż do karku.

- Niech gra - po zerknięciu na spokorniałą minę pana Dankwortha wiedział, kto to był.

Harry żył na warunkach jakie stawiają inni, więc nie mógł się narażać, jeśli nie chciał skończyć na ulicy. Już i tak wiedział, że poniesie konsekwencje, za poddanie się emocjom. Gdy dyrygent wbił w niego bezwzględne spojrzenie, wiedział że musi robić to o co poprosił artysta. Improwizował, lecz bazował na podstawowej melodii, by inni muzycy mogli dołączyć do niego.
Już po chwili jego przyjaciel Niall zaczął wykonywać utwór, który ćwiczyli na próbach, a pozostali dołączyli do niego. Harry pozwolił instrumentowi płynnie wpleść swoje brzmienie do reszty. Po kilku minutach, gdy utwór dobiegał końca, otworzył oczy i otrzymał kilka pogardliwych spojrzeń od starszych panów, oraz jedno piękne i lśniàce, od najważniejszej osoby na całej sali.
Mimo że mężczyzna był w centrum zainteresowania i wszyscy wokół wręcz błagali o jego uwagę, on stał owładnięty muzyką i ignorował kotłujących się wokół niego znawców sztuki, bogaczy i kelnerów noszących na metalowych tacach poczęstunek i kieliszki wypełnione alkoholem. Harry'emu wydawało mu się, że obserwował go intensywniej niż resztę zespołu, ale nie był wystarczająco zuchwały, by tak stwierdzić. Do tego mógł przysiąc, że ujrzał w jego błękitnych oczach lśniące łzy, lecz rozmyły się one po jednym mrugnięciu. Gdy utwór się skończył, Tomlinson oddalił się w stronę jednego z dzieł sztuki.

Peace | Larry AUOù les histoires vivent. Découvrez maintenant