*

3 1 0
                                    

Dlaczego musi być tyle nienawiści?

Była ona od zawsze, i zawsze będzie, ale...wydaje mi się, że teraz jest jej więcej niż kiedyś.
Tak cofając się około 10 lat wstecz.

Jak wy myślicie, było jej mniej?

Jestem coraz starsza, rozumiem jeszcze więcej rzeczy niż wcześniej, a uwierzcie, wiedziałam i wiem dużo, chyba nawet..zbyt dużo jak na mój wiek, ale...teraz tego przybywa.
I szczerze...wolę zniknąć niż dowiadywać się jeszcze więcej rzeczy o ludziach, społeczności, zachowaniach, emocjach..a może raczej ich braku.
Patrząc na wszystko co się dzieję na świecie, zdając sobię sprawę, że w każdym momencie kiedy siedzę w domu oglądając youtube'a, a realnie myśląc o życiu może ktoś umierać...to jest przytłaczające.

Albo myśli typu: "Czy my istniejemy na prawdę?", "Jeżeli nie istniejemy, to co istnieje?", "Ale to nie ma sensu.."...
Zawsze, kiedy wpadają mi znów do głowy w randomowych momentach po chwili myślenia na ten temat czuję, jakbym traciła rozum.

Mam ochotę wtedy zacząć wyrywać sobie włosy z głowy i krzyczeć próbując o tym nie myśleć, ale jedyne co wtedy robię to potrząsam gwałtownie głową zaciskając powieki.

Myślenie czasami jest bolesne. Kiedy na przykład myślimy o jakiejś osobie, która nas skrzywdziła, lub o jakiejś sytuacji..
Ale gorsze, i bardziej bolesne jest nadmierne myślenie, kiedy dodatkowo nie jest to tylko jedna rzecz, lecz kilkadziesiąt.

Zna ktoś z was to uczucie? Odpowiedzcie sobie sami. W głowie, na głos, jeżeli chcecie to nawet w komentarzach, to nie ważne.

Zastanawiało was kiedyś, dlaczego np. pojawiliście się na świecie?
Czy jesteście tu, żeby zrobić coś konkretnego, czy jesteście tylko kolejną osobą urodzoną "bo tak"?

Ja często zadaje sobie to pytanie w głowie. Czasami nawet na głos, kiedy jestem sama.
Ale obawiam się, że nigdy się nie dowiem, jaki jest powód mojego istnienia.

A to jest jedna z rzeczy, która mnie intryguje najbardziej. Najbardziej tego jestem ciekawa.
I boli mnie trochę to, że tego nie wiem i nigdy się nie dowiem.

Kiedy myślę o tym wszystkim co się stało, i dalej dzieje to te właśnie myśli, pytania pojawiają mi się w głowie. Czy jestem na świecie, żeby zrobić coś co może jakoś nie wiem...naprawić społeczność? Czy jestem osobą, która osiągnie coś tak wielkiego, że będzie się o mnie mówiło przez następne lata, albo tysiące lat? Czy jestem po prostu szarym człowiekiem, bez konkretnego celu i zadania?
Który ma tylko zbierać baty, zobaczyć na czym polega życie, przeżyć to wszystko?
Który od najmłodszych lat ma tylko słuchać i patrzeć, jak uzależnienia mogą zniszczyć ludzi? Słuchać ich krzyków codziennie, schowana w aucie jako 5-latka?
Być poniżana, wyzywana, odtrącana i traktowana jak człowiek, który nie może zadecydować o sobie, lub powiedzieć swojego zdania, mimo że to chodzi o mnie?

Mam to tylko po prostu przeżyć i umrzeć?
Nawet nie zostawiając po sobie nic?
Szczerze myśląc w taki sposób, odechciewa mi się żyć, i wolałabym zginąć teraz niż zginąć za może 50 lat, a i tak nic po mnie nie zostanie.

Tak, wiem..niezbyt pozytywne myślenie i nastawienie.
Ale tego raczej już nie zmienie.

Czasami mam ochotę..wykrzyczeć wszystko co chcę na głos, żeby każdy wokół - (zwłaszcza osoby, które mnie skrzywdziły) - usłyszał co mam do powiedzenia, może nawet jakoś mi pomógł, zobaczył że "Hej, JA TEŻ TU JESTEM!".
Żeby zobaczyli, jak bardzo mnie zniszczyli, jak bardzo się zmieniłam - i to niestety na gorsze...

Jestem jednak zbyt wielkim tchórzem. A i tak nikt pewnie by nie słuchał, co ja mówię. Pewnie niektórzy by mnie wyśmiali.

Patrząc na to, jak niektóre osoby traktowały mnie kiedyś, lub nadal traktują to cóż, takie mam zdanie.

Walczenie z tym wszystkim nie jest proste, a z każdym miesiącem, tygodniem, dniem...mam coraz mniej siły i nie widzę sensu dalej się starać.

Bo i tak wiem, że z tym nie wygram.

End of my MindWhere stories live. Discover now