Rozdział 11 Stado kruków

171 2 0
                                    

"Bez znajomości siły słów nie sposób poznać ludzi."

                                                                                                                 — Konfucjusz.

Dwa dni wcześniej.

Słońce powoli zachodziło za horyzontem. Nomadzi pod dowództwem Kragha dotarli w okolice miasta Xihe. Ze względu na fakt, że ich wrogowie mogli korzystać z pomocy smoków, aby dostać się na niziny, nomadzi musieli się śpieszyć i tylko dzięki temu, że ich konie są tak szybkie i wytrzymałe udało się im dotrzeć w pobliże miasta przed ich celami.

Kragh zezwolił na krótki odpoczynek i czekał na wiadomość od grupy z przełęczy. Nie była ona liczna raptem 20 osób, ale dowodził nimi jego młodszy przyrodni brat Yang. Nagle rozległo się krakanie i na ramieniu Kragha usiadł kruk.

— Zaraz tu będą.— Oznajmił Kragh, patrząc w kierunku, z którego nadleciał jego kruk.

I faktycznie. Kilka chwil później z oddali słychać było zbliżających się jeźdźców. Po zatrzymaniu się jeden z nich zsiadł z konia i podszedł do Kragha, który uczynił to samo.

— Bracie.— Yang uścisnął dłoń brata.

— Jakie wieści przynosisz?

— Ruszyliśmy do was jak tylko otrzymaliśmy wiadomość o tym, że nasze cele dotarły na Smocze Szczyty.

— Opuścili je?— Spytał Kragh.

— Nie wiadomo, ale jeśli nasz mistrz ma rację to wkrótce to zrobią. Wiedzą już zapewne gdzie znajduje się smoczy król i pewnie jak najszybciej spróbują go uwolnić, a przeprawa przez w pobliżu Xihe jest najszybszą drogą na wschód.

— Znasz rozkazy?

— Tak. Jednak nie możemy otwarcie zaatakować miasta.

— Dlaczego? Nasza jazda bez trudu rozprawi się z garnizonem, a i uciekinierów też łatwo dogonimy.

— To prawda, ale ślady walki mogą wzbudzić podejrzenia u naszych celów, a i wyrżnięcie całego miasta nie przejdzie bez echa.

— Cesarstwo nic nie zrobi. Ich armie są na północy, a to, co mają, nie opuści terenów stolicy, a nawet jeśli to wkrótce nasz mistrz będzie miał moc, dzięki której potęga cesarstwa nie będzie miała znaczenia.— Przez Kragha przemawiała pewność siebie oraz wiara, że plan jego pana jest doskonały.

— Może masz rację bracie, ale to nie cesarstwa powinniśmy się obawiać.

— Więc kogo?!— Kragh na słowa Yanga zmarszczył brwi i mruknął gniewnie. Nie przyjmował do wiadomości, że ktoś mógłby stanowić dla nich obecnie wyzwanie.

— Miesiąc temu założono tutaj kwaterę gildii Tysiąca Oczu.

Te słowa szybko ostudziły zapał Kragha. Każdy człowiek, nieważne biedny czy bogaty, cesarz czy zwykły biedak, wszyscy wiedzieli, czym jest gildia Tysiąca Oczu i wszyscy się jej bali.

Gildia Tysiąca Oczów była organizacją bez jednolitej struktury, członkowie z jednego miasta nie znali członków z innego, co miało zapobiec upadkowi całej organizacji. Nikt nie potrafił wskazać dokładnej daty jej powstania, ale istniała ona bardzo długo. Cechowało ją to, że nie trzymała niczyjej strony, a jej największą bronią były informacje, które skrupulatnie wykorzystywali. Informacje, które mogły zmieniać układ sił, dlatego uznano ich za nietykalnych i pozwolono na zakładanie biur w miastach, jakie uznają za istotne dla ich interesów. Oficjalnie zajmują się wszelkiego rodzaju handlem, co dodatkowo podnosi ich zyski. Poza oficjalnymi członkami danego biura nie wiadomo ilu dokładnie jest ich w mieście. Każdy może być ich agentem i to właśnie ta niewiedza doprowadziła do nadania im nazwy Tysiąca Oczu, a każdy, kto podnosi na nią rękę, szybko tę rękę traci razem z głową.

Smoczy Książę Mandat NiebiosWhere stories live. Discover now