rozdział 18

598 46 66
                                    

Stawiam niechętne kroki ku szkole, i z każdym następnym, czuję narastające przytłoczenie.

Mam ochotę cofnać się, i już nigdy chociażby nie myśleć o istnieniu tego zakładu tortur.

Ilekroć przekraczam progi szkoły, czuje jak z mojego ciała ulatniają się resztki godności, chęci do życia, bądź chociażby ostatki radości.

Unoszę wzrok z nad obłoconego chodnika, i zauważam, że wszedłem już na teren szkoły.
Paroma zwinnymi susami podchodzę do cięzkich drzwi szkolnych, i ciągne je w swoją stronę.

Ostatni raz zaczerpuję w płuca świerze powietrze, i wchodzę do szkoły.

Do pierwszego dzwonka pozostaje mi dwanaście minut, więc spokojnie kieruję się do szatni.
Co prawda, idę tam tylko po to, by odwiesić kurtkę, bo nie widzę chociażby odrobiny sensu w zmienianiu butów na szkolne.
To nie hotel.

Wyjściem z szatni przechodzę na korytarz, ktory swoja drogą, wieje jeszcze pustkami.

Dzisiejsze lekcje zaczynają się od wosu, w ramach zastępstwa, bo nauczycielka zachorowała.

Zmierzam do sali, i już z daleka widzę stojących pod nią nastolatków.

‐Tylko mnie nie całuj- Rzucam na powitanie.

Kai krzyżuje rece na piersi na co Zane prycha cichym śmiechem.

-Na całujesz się po szkole- Minę szatyna momentalnie rozganiają promienie radości.

-Trzymam za słowo.

Spoglądam na samotnie siedzacego pod ścianą Jay'a.

W jego przypadku taka samotność jest zdecydowaną normą gdyż ten, nie ma nikogo po za Nyą.

Nawet nie zauważyłem kiedy nasza relacja tak bardzo się spieprzyła.
Przecież jeszcze wczoraj robiliśmy konkurs na najlepszą babkę piasku.

A dziś, jesteśmy dla siebie...
Nawet nie wiem jak to nazwać.

Chciałbym choć raz jeszcze poczuć jego obecność w moim życiu.
Chciałbym, żeby przestał być mi obcy.

Mimo wszystkiego co spowodowały jego cierpkie słowa, Jay nie miał sobie równych.

Zawsze był tu kiedy go potrzebowałem, a kiedy zjawiła się Nya, przestał być wogóle.

Czasami wyjątkowi ludzie zjawiają się w naszym życiu, sprawiaja je lepszym, a później zostawiają po sobie jedynie przelotne "hej" na szkolnym korytarzu.

Taki jest już obieg życia.

-dlaczego on poprostu do nas nie zagada?- Pytam wskazując ruchen głowy o opartego o ścianę Jay'a.

-Honor mu nie pozwala.- Prycha Kai, na co delikatnie szturcham łokciem jego tors.

-Honor nie honor, wciąż jesteśmy kumplami..- Zasmucam się.- Bez urazy Kai, ale gdybyś wtedy nie zapoznawał Nyi z Jayem, wszytsko byłoby teraz inne.
Kto wie, może nawet lepsze.

-Przecież wtedy nie dostałbyś pseudo kosza, a ja nigdy nie miałbym okazji do wyznania ci moich uczuć.- Wylicza Kai.- Poza tym spójrz jak nam razem dobrze.- Prycha otulając moją talie swoim opalonym ramieniem.

-Pardon?- Wyrywa Zane.- Troche nie smacznie się zrobiło.

-Czepiasz się.- Rzucam.

-Czuję się jak piąte koło u wozu!- Oburza się Zane.

-Właściwie to jest nas trzech..- Upominam niepewnie, jednak całkowicie milknę, kiedy blondwłosy rzuca na mnie swoje mroźne spojrzenie.

-Kurwa młody pitagoras!- Wykrzykuje żartobliwie Zane. - Osiołki klękajcie, aniołki przemawiajcie.

Pełnia Możliwości | LavashippingOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz