Rozdział 8

718 43 83
                                    

Wtorkowe lekcje właśnie dobiegają końca, lecz ostatnie minuty żmudnej lekcji wosu dłużą się niemiłosiernie.

Jestem wykończony kolejnymi ośmioma godzinami w budynku, który pozbawił mnie wszelkich chcęci do życia, jednak w porównaniu do reszty rówieśników, ja, nie wracam jeszcze do domu.
Wyraźnie obiecałem, że pójdę z Kai'em kupić garnitur.

Mimo że to tylko drobna obietnica, Zamierzam jej dotrzymać, jednak zdecydowanie wolałbym być teraz sam, w domu przepełnionym głuchą ciszą która przepełni moje myśli i kujące czucia serca.

Czasami chciałbym przestać usilnie udawać twardziela.
Chciałbym przestać być tym kim jestem.

Oczywiście doceniam to że chociażby jestem zdrowy, i dalej mam przy sobie Kai'a i Zane'a, staram się być również optymistą, jednak co mi z optymizmu, jeśli nocami odgarniam wszelkie smutki kreskówkami dla dzieci.
Wylewam łzy w poduszkę przez co ta przesiąka tylko mdłą wilgocią.

Spoglądam na siedzącego tuż obok Jaya, który teraz, uważnie wsłuchuje się w słowa nauczycielki, które po tylu godzinach w szkole, nie tworzą już żadnego wiekszego sensu.

Dziwi mnie fakt, że jeszcze niedawno w pełni uganiałem się ze rudowłosym chłopakiem, jednak teraz?
Stał mi się całkowicie obojętny.
Jednak w zamian nie pokoi mnie fakt, że coraz częściej mój wzrok mimowolnie krzyżuje się ze wzrokiem szatyna.
Ale przecież nie jest to nic dziwnego, przyjaźnimy się a takie rzeczy są z pewnością normalne.

Z opresyjnych myśli wyciąga mnie głośny dzwonek błąkający się sprawnie po długich korytarzach szkolnych.

Niedbale pakuję podręcznik od wosu, i jednym susem opuszczam salę lekcyjną.

Pośpiech jednak nic mi nie dał, bo po wyjściu z sali i tak musiałem wyczekiwać pakującego się właśnie szatyna i blondyna.

Jay opuszczając klase, pożegnał mnie niemrawym skinięciem głowy. Rzadko widzę go tak zmęczonego, jednak nie zamierzam go o nic wypytywać.
Nie zamierzam nawet do niego podchodzić.
Nie zamierzam się nim przejmować.

Uczniowie wciąż stopniowo zapełniają w miarę możlwiości puste korytarze szkolne.

Jedni cieszą się, że wkońcu mogą iść do domu, drudzy natomiast wyglądają jakby wyssano z nich ostatni promyk radości.

Wkońcu z sali wychodzą moi przyjaciele.

-Dalej aktualne?- chowam ręce do kieszeni a szatyn naciąga niepewnie ciemne brwi.- Miałeś kupić garnitur, a ja miałem iść z tobą i pomóc wybrać ci coś fajnego.- Tłumaczę, natomiast twarz szatyna wypełnia się zrozumieniem, jakgby właśnie zapaliła mu się żarówka po środku zakurzonego, ciemnego umysłu.

-A tak to. Dalej aktualne.- Jego usta naciągają się w ciepły uśmiech.

Kiedy opuszczamy szkołę, odrazu wzdycham z głeboką ulgą na nagły przypływ świerzego oraz nieco chłodnego powietrza.

Szkoła pobłyskuje różnorodnymi ozdobami świątecznymi przez co mój wzrok mimo wolnie zatrzumuje się na jednej z nich.

Kątem oka widzę, jak blondyn żegna się z szatynem, a następnie zmierza w moją stronę z rozchylonymi szeroko ramionami.

Chwilę więzi mnie w silnym uścisku a następni wsiada do czarnego auta którym podjechała po niego jego mama.

-Jesteś pewien że chcesz ze mną iść?- pyta nagle Kai.

-Tak, ale pośpieszmy się bo chciałbym już odespać ten jakże długi dzień.

O moje uszy obija się cichy chichot Kai'a.

Pełnia Możliwości | LavashippingOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz