so you tie up your hair and you smile like it's no big deal

290 15 45
                                    

Kolejne trzy dni były przyjemne. Sierpniowa pogoda dopisywała, Joanne dużo czasu spędziła nad jeziorem, w cieniu wielkiego dębu, czytając księgi o urokach. W głowie tworzyła plan, w jaki sposób chce przedstawić magię swoim przyszłym uczniom. Celia, natchniona jej obecnością, ciągle korespondowała z Abrahamem, byłym przełożonym, wysyłając mu coraz to nowe próbki perfum. Jo musiała przyznać, że były to jedne z jej ulubionych zapachów, które do tej pory stworzyła jej ciotka. W pracowni od kilku lat nie było tak parno i duszno, jak ostatnimi dniami.

Akurat siedziały razem przy drugim śniadaniu, gdy do pomieszczenia przez otwarte tarasowe okno wleciał duży, szary puchacz. Dumnie wyciągnął w stronę Jo nóżkę z przywiązanym listem i gdy już go wzięła, przeleciał na oparcie krzesła, prostując skrzydła.

— Czy mogę już obstawiać, czyj jest? — Ciotka obserwowała ptaka znad filiżanki herbaty.

Jo zaśmiała się krótko i przeczytała list.

— Severus pisze, że dzisiaj Harry będzie na Grimmauld Palace.

— Muszę chyba zacząć obstawiać jakieś zakłady... — mruknęła Celia, odkładając filiżankę i oparła łokcie na stole. — Chcesz tam wtedy być?

— On nawet nie wie, kim jestem. Może lepiej będzie, jeśli...

— To cię pozna. Ja uważam, że powinnaś tam dziś być, Joanne. Też jest dla ciebie ważny.

— Ale ja nie jestem ważna dla niego. Nie chcę, żeby czuł się osaczony albo żeby nagle było niezręcznie.

— Na razie nie jesteś dla niego ważna.

Jo spojrzała na nią i uśmiechnęła się krótko. Ciekawość zżerała ją od środka, żeby poznać Harry'ego Pottera. I zobaczyć, czy jest takim, jakim go sobie wyobrażała.

— Odpiszę Severusowi, że będę. Może nawet zbiorę się szybciej i porozmawiam o tym z Syriuszem.

— Nie mogę nawet wyobrazić sobie jego ekscytacji...

Jo tylko pokiwała na to głową i na przyniesionej przez Mgiełkę perfumowanej, błękitnej kartce zaczęła pisać odpowiedzieć. Machnęła dłonią w stronę sowa, a liścik przywiązał się do jej nóżki delikatnie jedwabnym sznureczkiem. Ptak kiwnął głową, porwał w locie winogrono z półmiska i zniknął za oknem.

— Jedwabny sznureczek? — zachichotała Celia. — Nie dziwię się, że myślą, że jesteś snobką!

— To po to, żeby sowie było wygodniej! — obruszyła się kobieta.

— Błagam, nie rób tego w Hogwarcie— powiedziała, nadal rozbawiona.

— Okrutna... — mruknęła tylko Jo, kończąc owsiankę z dżemem morelowym.

Spędziły jeszcze chwilę na tarasie, dopijając chłodne już kawy i obserwowały samoistnie podlewanie się roślin. Z marmurowego podestu widziały, jak słoneczniki obracają się powoli w stronę słońca. Małe kwiatki na trawniku poruszały się delikatnie na ciepłym wietrzyku. Pszczoły pyliły kwiatki posadzone w podłużnych donicach, a powietrze wokół nich jakby drżało od ich bzyczenia. Jo odgarnęła włosy z twarzy, wyciągając twarz w stronę słońca. Te małe rzeczy w przyrodzie dawały jej niesamowitą radość i spokój. Czuła się wtedy połączona z otaczającym ją światem i nic chyba nie wywoływało u niej większego spełnienia.

— Musimy tam w końcu iść, wiesz... Razem.

Moment ciszy przerwał głos Celii. Jo od razu wiedziała, do czego nawiązuje. 

Na grób jej rodziców zawsze do tej pory chodziły osobno. Córka O'neillów zawsze zostawiała tam mnóstwo łez i echo krzyku, a siostra Richarda świeże kwiaty i ciepłe wspomnienia. Nie potrafiły jednak iść tam razem. Ich żałoba bardzo się różniła. Joanne nadal bolała strata rodziców- była młodsza, mniej doświadczona i przede wszystkim uważała, że spędziła z nimi za mało czasu, że utworzyli za mało wspomnień. Celia natomiast, mimo że nadal nosiła ból w sercu, bardziej pogodziła się z ich śmiercią- w szczególności po powrocie Joanne. Po stracie rodziców, męża, brata i jego żony była bardziej odporna na przemijanie w jej życiu, stało się dla niej czymś bardziej zrozumiałym. Więc kiedy Jo w sercu nosiła zadrę i chęć zemsty, ona miała w nim żal i prawdę.

WOMANLYWhere stories live. Discover now