can't shake the feeling that I'm just bad at healing

359 15 39
                                    

— Czyli nie udało wam się porozmawiać?

Joanne i Celia siedziały na tarasie pod magiczną, przezroczystą barierą, która chroniła je od deszczu. Zatopione w drewnianych, bujanych krzesłach pod ciepłymi kocami w kratę, popijały gorącą herbatę z mlekiem. Od zebrania Zakonu minęły trzy dni i oficjalnie zaczął się sierpień. Jo dużo czasu spędziła na powracaniu myślami do tego momentu i przetwarzaniu, co zrobiła źle.

— Rozmawialiśmy, ale nie na ten temat — westchnęła, poprawiając włosy. — Chociaż wiem, że powinniśmy.

— Biedny chłopak z tego Lupina. Tyle złego spotkało go w życiu...

— Dzięki, Celia, potrafisz poprawić humor — fuknęła dotknięta blondynka.

— Wiesz, że nie tak miało to zabrzmieć. — Ciotka popatrzyła na nią ze współczuciem. — Oboje byliście zagubieni i młodzi.

— Teraz jestem za to stara i zagubiona.

— To ja powinnam leżeć już dawno w grobie — zażartowała ciotka, ale Jo zamarła.

— Nie mów tak, proszę... — powiedziała cicho, wpatrując się w krajobraz ogrodu.

Przez deszcz zieleń była jeszcze bardziej wyrazista. Kwiaty skłaniały się ku ziemi od ciężkich kropel, a liście lawirowały delikatnie na wietrze. Pogoda idealnie oddawała melancholijny nastrój Jo. Upiła łyk z kubka i opierając głowę o bujak, zamknęła oczy.

— Nie zasypiaj na dworze, bo się rozchorujesz — ostrzegła Celia, podnosząc się z miejsca.

— Od czego mam zaklęcia... — mruknęła zadowolona. Pod kocem było jej tak przyjemnie, a deszcz brzmiał jak najpiękniejsza kołysanka. — Poza tym, uwielbiasz się mną opiekować, cioteczko.

— Jesteś niemożliwa, Joanne.

Kobieta została sama na tarasie. Czuła tak cudowny spokój, a jej myśli w końcu nie galopowały. Jedyne, co miała w głowie, to szum deszczu i była to dla niej przemiła odskocznia.

Odkąd wróciła z zebrania Zakonu Feniksa, dużo rozmawiała z ciocią Celią. Oczywiście, opowiedziała jej wszystko, nie pomijając żadnego szczegółu i własnych rozważań, bo potrzebowała kogoś z zewnątrz, kto pomógłby jej ocenić sytuację obiektywnie. Rozmowy toczyły się wszędzie- przy śniadaniach, pieleniu ogródka, wieczorami przy kominku w bibliotece, kiedy tylko Jo przypomniała sobie jakąś nową rzecz albo była czegoś ciekawa. Kobieta dużo jej rozjaśniła. Opowiadała, co działo się z jej bliskimi, kiedy zniknęła, co wydarzyło się kilka miesięcy temu i czemu nastroje są tak złożone i przedziwne. Zrozumiała dzięki temu postawę Syriusza, prośbę Dumbledora i niektóre gorzkie słowa wypowiedziane wtedy przy stole.

Ale przede wszystkim najbardziej ciekawa była Harry'ego Pottera.

Cioteczka okazała się mieć potężną plotkarską wiedzę na temat tego chłopca, czemu też trudno było się dziwić, skoro od czternastu lat był na językach prawie całego czarodziejskiego świata. Jo boleśnie wręcz mu współczuła i instynktownie odczuwała iście matczyne uczucia w jego stronę. Obiecała sobie już teraz, że czcząc pamięć o Lily, w Hogwarcie będzie starała się być dla niego kimś więcej niż kolejną nauczycielką. Że jeśli zapyta o swoich rodziców, powie mu wszystko, co sama wie. Obawiała się troszkę tego, że sentyment może pokonać jej sprawiedliwość wobec innych uczniów, ale z drugiej strony Jo znała samą siebie. Potrafiła być jednocześnie stanowcza i wyrozumiała. Wiedziała, kiedy uczucia powinny zejść na dalszy plan.

Nagle poczuła mocny podmuch wiatru wokół siebie i magię tak mocną, że aż zafalowały jej włosy i dreszcz przebiegł jej po plecach. Czujna, otworzyła oczy i zrzuciła z siebie koc. Nagle przed nią zmaterializowała się srebrna koperta z wizerunkiem czarnego węża, który wił się po całej jej długości. Drżenie powietrza nie ustawało, dopóki nie wzięła jej do ręki. Spokój w naturze powrócił, ale ona z trwogą przypatrywała się pieczęci. Wielkie M na zielono-srebrnym tle sprawiało, że miała ochotę krzyczeć. Mały, falujący napis Sanctimonia vincet semper przyprawiał ją o mdłości.

WOMANLYWhere stories live. Discover now