Rozdział XI

122 14 8
                                    

Z perspektywy Marco

Rose nie lubiła siać paniki, ale była moją przyjaciółką i wiedziałem, że potrzebuje wsparcia, nawet jeśli się wypierała.

Dziś miała się bronić. Wiedziałem, że gdy będzie miała mnie obok, będzie spokojniejsza. Podjechałem więc pod jej dom dokładnie w momencie, gdy ona wychodziła z domu. Mam wyczucie czasu.

- Marco? Co ty tu robisz? – spojrzała na mnie zdziwiona. – Przecież ci mówiłam, że sobie poradzę – szepnęła, a wszystkie notatki wypadły jej z rąk.

- Właśnie widzę – zaśmiałem się, pomagając jej zbierać papiery z chodnika. – Uspokój się, będzie dobrze – uśmiechnąłem się do niej szczerze, podając dokumenty. – Wsiadaj, podwiozę cię, nie będziesz musiała się męczyć pociągiem.

- Jesteś najlepszy – złożyła delikatny pocałunek na moim policzku i wsiadła do samochodu.

Przez całą drogę przeglądała papiery, powtarzając coś pod nosem. Wyglądała nieco lepiej. Kolor skóry jej się poprawił i nie miała tych strasznych worków pod oczami... albo po prostu się pomalowała, a ja się nie znam na tych rzeczach.

Gdy udało nam się dostać pod Uniwersytet, weszliśmy do budynku, kierując się na odpowiednie skrzydło. Pod salą 223, Wood zatrzymała się na chwilę, czytając listę wywieszoną na drzwiach.

- To tu – szepnęła – zaczynam za siedem minut – spojrzała na mnie zdenerwowana.

- Będzie dobrze – uderzyłem ją lekko w ramię, a ona się uśmiechnęła. – Jak się czujesz?

- Dobrze, lepiej niż ostatnio – odetchnęła głęboko. – Myślę o odstawieniu leków. Tylko, że to musi lekarz stwierdzić. Wiesz jak jest.

- A jak z Tomem? – zapytałem po chwili.

- Nie wiem – spojrzała na mnie. – Nie umiem tego ocenić. Jest coś między nami, jakaś blokada.

- A ufasz mu? – spojrzałem w jej oczy.

- Nie zastanawiałam się nad tym – westchnęła. – Nie miałam na to czasu.

Nagle z pokoju wyszedł niski, gruby mężczyzna w okularach. Uśmiechnął się sztucznie do Rose i zaprosił ją do środka. Blondynka posłała mi delikatny uśmiech na do widzenia i zniknęła za drzwiami.

Stałem przed salą w której Rose miała się bronić już jakiś czas, zastanawiając się czy jest sens bym jej mówił, że mam kontakt z Hiddlestonem. Obawiałem się jej reakcji, gdyby wiedziała, że przekazuje mu wszelkie informację co u niej słychać.

Tom po prostu nie wiedział czy może ją odwiedzić, czy zadzwonić. Nie chciał jej też przeszkadzać. Zdawał sobie sprawę, że w owej chwili ważna jest obrona. Rose musiała zamknąć pewien rozdział swojego życia i nie chciał jej w tym przeszkadzać.

Z drugiej jednak strony, tłumaczyłem mu, że nie może się od niej tak odgradzać. Ona musiała czuć, że ma w nim wsparcie. Wymieniali więc smsy – chociaż na to mogłem go namówić. Tom jednak chętniej pisał do mnie – tak samo jak dziś rano. Był zajęty na planie, ale musiał zapytać co u niej. Kazał do siebie zadzwonić, gdy będzie po wszystkim.

Rozumiałem, że Wood w pewien sposób złapała dystans do niego. Nie łatwo było o jej zaufanie. Tym bardziej, gdy ktoś ją skrzywdził. Czułem jednak, że to wszystko miało szansę się jeszcze ułożyć. Tylko oboje musieli się dobrze postarać.

Pain of love | Tom Hiddleston fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz