Rozdział V

138 16 14
                                    

Obudziło mnie pukanie do drzwi. Nadal było ciemno. Otworzyłam zaspane oczy, siadając na skraju kanapy. Wzięłam telefon do ręki, milion połączeń od Toma i drugie tyle od Marco... i jeszcze kilkadziesiąt smsów od Włocha. Matko, co takiego pilnego się dzieje, że nie dadzą człowiekowi pospać nawet godziny?

Wstałam z kanapy, czytając wiadomości od Costy. Chłopak zachwycał się Hiddlestonem – to znaczy, że musiał go spotkać. Był w pubie? Ale po co? Znów zaczął pić? To niedorzeczne. Mówił, że już wszystko u niego w porządku i że nasze rozmowy mu pomagają uporać się z przeszłością. To nie miało sensu.

Doszłam do końca smsów – „Tom jedzie do ciebie, bo się nie odzywasz". Usłyszałam ponowne pukanie do drzwi. Cholera, czyli za drzwiami stoi niebieskooki.

- Rose? – usłyszałam nagle. – Jesteś tam? Naprawdę bardzo się martwię.

Podeszłam do drzwi i już miałam otwierać, gdy ujrzałam swoje odbicie w lustrze. Nie. W takim stanie na pewno mu nie otworzę. Nie ma szans. Wyglądam jak straszydło.

- Wszystko ok – powiedziałam, opierając się o drzwi. – Wybacz, że w taki sposób, ale nie chciałbyś mnie zobaczyć w tym stanie.

- Czyli zapomniałaś o naszym spotkaniu? – zapytał ze smutkiem w głosie.

- Nie, nie zapomniałam. Wiem, że mamy się spotkać jutro, w sobotę.

- Dziś jest sobota, Rose. Na dziewiętnastą mamy zamówiony stolik w restauracji. Mówiłaś, że ci pasuje – gdy to usłyszałam, oniemiałam. Spojrzałam na komórkę. Cholera. Naprawdę jest sobota... To znaczy, że spałam prawie dobę? Boże... Naprawdę musiałam być cholernie zmęczona, że zmogło mnie na tak długo. – Zrozumiem, jeśli odmówisz.

- Nie – powiedziałam pewnie – otworzę drzwi, ale nie wchodź przez najbliższe dziesięć sekund, bo nie chcę żebyś mnie zobaczył w stanie rozkładu – jęknęłam. – Pobiegnę do łazienki i szybko się przygotuję, obiecuję.

- Dobrze – usłyszałam śmiech. – Jeszcze nie spotkałem się z tym aby kobieta z takim zapałem chciała się przygotować na spotkanie ze mną.

- Zapewne też żadna znana ci kobieta nie spała prawie osiemnaście godzin i po prostu jest odklejona od świata – oparłam głowę na drzwiach. – Dobra, otwieram. Pamiętaj, czekasz nie mniej niż dziesięć sekund – przekręciłam zamek w drzwiach i pobiegłam na górę. Tom jak na dżentelmena przystało, czekał aż minie co najmniej tyle, ile go poprosiłam.

Wbiegłam do łazienki, szybko umyłam głowę, wysuszyłam kłaki i ubrałam najlepszą sukienkę jaką zdołałam znaleźć. Była to czerwona sukienka – hiszpanka. Z przodu była krótsza, kończyła się tuż przed kolanami, a z tyłu sięgała praktycznie do samej ziemi. Do tego założyłam srebrne sandałki na obcasie.

Przez chwile patrzyłam w swoje odbicie, zastanawiając się czy pomalować usta czerwoną szminką. Nie chciałam wyglądać zbyt wyzywająco. Jednak mój ulubiony kolor wygrał. Zrobiłam jeszcze delikatne kreski i uśmiechnęłam się do swojego odbicia. Chyba mogłam wyjść i nikogo nie przestraszyć. Cofnęłam się zabierając z szufladki naszyjnik z perłowym sercem. Zawsze przynosił mi szczęście, może i tym razem się uda?

- Okej, wychodzę! – krzyknęłam i odetchnęłam głęboko. – Mam nadzieję, że nie jest tragicznie – zaśmiałam się, stojąc na szczycie schodów. Tom podniósł wzrok i otworzył lekko buzię. Wyglądał uroczo, wpatrując się we mnie. Sam wyglądał niczego sobie w czarnym, dopasowanym garniturze i subtelnym, zielonym krawacie. – Jest chyba fatalnie, jeśli nic się nie odzywasz – zaczęłam nerwowo strzelać palcami.

- Wyglądasz przepięknie – szepnął po chwili, wyciągając dłoń w moją stronę. Powoli zeszłam na dół, łapiąc go za rękę. – Jak milion dolarów – obrócił mną dookoła własnej osi.

- Tylko jak milion? Słabo – uśmiechnęłam się szeroko.

- Może być jak biliard – popatrzył w moje oczy, a następnie ucałował moją jedną, a później drugą dłoń. – Wyglądasz po prostu nieziemsko – poczułam jak moje policzki płoną.

Uwielbiałam jego komplementy, wzrok, zachowanie i sposób mówienia. Był inny. Jakby wyciągnięty nie z tego ćwierćwiecza. Imponowało mi to. Nigdy nie spotkałam kogoś tak innego, a zarazem intrygującego.

Przed budynkiem stał czarny Jeep Grand Cherokee, zapewne Toma. Udaliśmy się do „Aqua Shard" na 31 St Thomas Street. Nie mówię, wcale nie byłam zachwycona tym, jak droga jest ta restauracja, ale Tom nalegał. Chciał mi się odwdzięczyć za wszystko, co dla niego robię. Było to naprawdę miłe.

Na przystawkę zamówiłam zupę brokułową, a Tom wędzoną pierś z kaczki. Pachniała naprawdę niesamowicie, chociaż dzisiejszego wieczoru nie miałam ochoty na mięso. Następnie na danie główne zamówiłam ravioli w sosie szpinakowo-czosnkowym, a Hiddleston skusił się na pieczony comber jagnięcy z purée z bakłażana. Dawno jedzenie nie smakowało mi tak bardzo, ale byłam pełna. Szatyn jednak nie chciał mi odpuścić najlepszej tarty z jabłkami w całym Londynie. Musiałam na to przystać, ale umówiliśmy się, że spróbuje od niego jedynie malutki kawałek. W końcu przyznałam mu rację – była naprawdę przepyszna.

Całą kolację rozmawialiśmy o głupotach. Śmiałam się w najlepsze. Był naprawdę dobrym i czułym facetem. Szkoda jedynie, że tak nieszczęśliwym. Miałam nadzieję, że w końcu znajdzie kogoś kto da mu to szczęście – zasługiwał na to.

Byłam już lekko zmęczona, gdy zbieraliśmy się do wyjścia. Nie wiedziałam jednak, że restauracja to dopiero początek dobrze zapowiadającego się wieczoru. 

Pain of love | Tom Hiddleston fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz