Rozdział 7 - Może będzie już tylko lepiej?

12 4 3
                                    

- No to mamy nadzieję, że do zobaczenia jutro!

- Oj nie wiem, nie wiem, jak na razie mam serdecznie dość tej nauki.

- Nie było aż tak źle.

- Mów za siebie Leo.

- Cześć! - wykrzyknęli oboje i wsiedli do windy. Pożegnali się po wyjściu z lasu i każde z nich poszło w inną stronę.

Kimberly zamierzała powłóczyć się jeszcze trochę po mieście lub jego okolicach. Jej rodziców znowu nie było w domu, pojawią się tam może za godzinę, albo dwie. Miała więc jeszcze sporo czasu, dlatego gdy tylko upewniła się, że Leon już jej nie widzi, udała się ponownie w głąb lasu.

Szła alejką prosto przed siebie, ale było to ekstremalnie nudne. Postanowiła więc zejść ze ścieżki i pójść tam, gdzie nogi ją poniosą. Przedzierała się przez las, skakała, biegła, czuła się wolna i szczęśliwa. Uwielbiała miejską dżunglę, a jeszcze bardziej tę naturalną.

Znalazła się w jakiejś wielkiej gęstwinie. Było tam strasznie ciemno, więc oświetlała sobie drogę latarką z telefonu. Rosły tam głównie krzewy oraz wysokie trawy, przez które bardzo trudno było się przedostać.

Wreszcie doszła chyba na skraj puszczy, bo roślinność występowała coraz rzadziej. Został jeszcze jeden, pokaźnych rozmiarów krzak, którego próbowała odchylić, by móc pod nim przejść.

Wtedy to zauważyła - szara zbudowana z betonu i cegieł bryła, z metalowymi drzwiami o kolorze wściekłej zieleni oraz z przymocowaną do nich tabliczką ostrzegającą przed śmiercią.

- Ciekawe o co chodzi? - uwielbiała zagadki oraz opuszczone miejsca - musiała więc odkryć co jest w tym budynku. Zaczęła po cichu skradać się w stronę tajemniczego obiektu, zgasiła też latarkę, na wypadek gdyby któś tam był.

Dotarła do drzwi, chciała już je otworzyć, gdy nagle oślepił ją błysk czarno - fioletowego światła. Usłyszała też jakiś metaliczny odgłos dobiegający zza drzwi, poczuła dziwną, hipnotyzującą i mroczną energię.

Nie była strachliwa, ale ceniła swoje życie, więc postanowiła szybko się wycofać.

- Gazu! - pomyślała i popędziła prosto przed siebie.

***

- Gdzieś ty był?! Jest tak późno, już dawno zdążyłyśmy wrócić z Nikolą do domu, a ty jak gdyby nigdy nic, teraz wchodzisz? Dzwoniłam do ciebie z pięćset razy! Myślałam, że stało ci się coś poważnego!

- Przecież mówiłem, że idę spotkać się z kolegami, byliśmy w lesie, więc nie było zasięgu.

- Spotkać się z kolegami? Dziesięć godzin? Ha, dobre sobie! Masz szlaban, jutro nigdzie nie pójdziesz, a teraz idź do pokoju!

Leo wiedział, że mama się po prostu martwiła, napewno nie chciała na niego krzyczeć. Mimo to było mu smutno, bo znowu sprawił, że ktoś poczuł się gorzej.

Był smutny i zmęczony.

Niby mówił Kimberly, że fajnie było się tyle pouczyć, jednak, tak naprawdę, był wyczerpany. Poszedł więc szybko się umyć.

Wyjątkowo dzisiaj, gdy stał pod prysznicem, a woda spływała po jego ciele, czuł się dobrze.

Nawet bardzo dobrze.

Zazwyczaj mył się jak najszybciej potrafił, bo woda mimo terapii, przywoływała wspomnienia, które chciałby na zawsze wykasować z pamięci. Teraz jednak się tak nie czuł, woda możnaby powiedzieć, że go relaksowała, regenerowała. Było to co najmniej niepokojące, więc czym prędzej zakręcił kran. Szybko wytarł się, przebrał w piżamę i poszedł do łóżka.

Pojutrze mieli mieć pierwszy pełnoprawny dzień w szkole i aż osiem lekcji, powinien więc już teraz się na to przygotować, wyspać.

Najpierw jednak zamierzał przeczytać kilka rozdziałów książki, która go zainteresowała. Nie mógł zacząć czytać. Jego głowę ciągle zaprzątała myśl o tym, jak dziwne było to, że w przeciwieństwie do Nathaniela, czy Kimberly, wziął plecak do tej 'sypialni' w bazie i mimo to oraz temu incydentowi, do którego doszło, wszystko było suche.

Fascynujące.

Najwidoczniej podświadomie zachował od wody, właśnie tylko swoje rzeczy. Nie zdążył pomyśleć więcej, bo jego siostra wparowała do pokoju.

- Jesteś! - wykrzyknęła  z entuzjazmem.

- Jestem - potwierdził.

- Poczytasz mi książkę? - spytała się, po czym bez pytania rzuciła mu jakąś bajkę.

- No jasne. Chcesz siąść na łóżku?

- Nie dzisiaj wolę zostać na wózku.

- Spoko

***

Nate nie zamierzał dzisiaj iść do bazy, nie pojawi się już tam nigdy. Nikt go nie zmusi, nawet używając siły.

No bo co? Miał siedzieć w środku jakiegoś lasu, odcięty od wszystkich i wszystkiego, z dwójką zbzikowanych robotów?

Niby byli tam jeszcze Kimberly i Leonardo, ale oni najwidoczniej nie bali się aż tak bardzo o swoje życie. Albo nie mieli dla kogo żyć. Jednak on miał, a przez to wczorajsze wydarzenie, mogło stać się coś poważnego z mamą.

Tego by sobie nie darował.

Na szczęście nowy lek chyba działał, bo pomimo rozmowy z jego ojcem, mama czuła się dobrze.

Nie wiedział na co chorowała, bo nigdy nie chciała mu powiedzieć. Podejrzewał, że to jakiś rodzaj depresji, ale nie miał co do tego stuprocentowej pewności.

Zawsze się też zastanawiał, jak to możliwe, że pomimo choroby, została zatrudniona jako pielęgniarka w szpitalu. Przecież chyba musieli na początku przeprowadzić z nią jakiś wywiad, czy coś podobnego. Co nie?

Rozważania przerwał mu ktoś, kto bez pukania wszedł do pokoju - tak, jego typowa babcia.

- Nate, chodź bo gorący obiad czeka już na stole.

- Dobrze, już idę - poderwał się z łóżka i poszedł.

Obiad był pyszny, a mama w tak dobrym nastroju, jak nigdy.

Może będzie już tylko lepiej? - zastanawiał się chłopak, patrząc się na roześmianą mamę, którą rozbawił jakiś żart w komedii, którą właśnie oglądali.

***
Była niedziela więc jej rodzice, jak na złość, byli w domu. Kiedy indziej napewno by się cieszyła, ale teraz co rusz próbowała znaleźć inną wymówkę, by się im wyrwać.

Przecież czekała ją ekstremalnie ekscytująca przygoda w bazie. No chyba, że będzie musiała dalej zakuwać teorię. Kimberly nie brała takiej możliwości pod uwagę. Miała dość czytania starych woluminów. Niby cała ich siedziba była nowoczesna, no choćby te wielkie ekrany, które tak bardzo zainteresowały Leo. Jednak, pomimo to, tylko połowa materiałów, które czytali, miała swoją wersję książkową lub elektroniczną. Większość była jakimiś starymi i nieczytelnymi manuskryptami.

Poza tym interesowało ją, co z Ashley. Ta zmyślona wycieczka miała trwać do dzisiaj, do dwudziestej, więc do tej pory powinna się wybudzić.

- Kimberly, o czym tak myślisz? Tak rzadko się widzimy, może powiesz co się działo w szkole?

- Tato, przecież to dopiero pierwszy tydzień i to zaledwie jeden dzień.

- Poznałaś jakieś koleżanki? W gimnazjum przez trzy lata byłaś sama - odezwała się jak zawsze 'troskliwa' rodzicielka.

- To był pierwszy dzień mamo, poza tym samej było mi dobrze. Potrzebuję przestrzeni.

- Ta jasne i czego jeszcze? - Kimberly nie słuchała, bo w głowie miała jedną myśl:

Choć może to w zasadzie poznałam jedną koleżankę.

Jeśli była to prawda, to musiała jak najszybciej dowiedzieć się, co u niej.

- Cześć! - krzyknęła i niezważając na słowa rodziców, wybiegła z domu.

Power Rangers Four Elements Où les histoires vivent. Découvrez maintenant