Rozdział 11

504 32 3
                                    

Powiewająca ciepła bryza otulała moje mokre ciało, które w dalszym ciągu drżało przytulone do bruneta. Bradley trzymał swoje ręce na moich pośladkach, abym nie zleciała na piach. Gdyby nie okoliczności, które przed chwilą miały swoje miejsce zdzieliłabym go po łapach, jednak w tej chwili kompletnie mi to nie przeszkadzało. 

Gdy byliśmy blisko znajomych powoli i niechętnie zsunęłam się z jego ciała, które tak przyjemnie mnie ogrzewało. Zaczęłam wzrokiem szukać swojej sukienki. 

Gdy ją dostrzegłam, podeszłam do niej natychmiast i wzięłam w ręce. Bradshaw czekał na mnie, dlatego wróciłam do jego persony rozwijając sukienkę po drodze.

- Cholera. - mruknęłam patrząc na mokry, cały ubrudzony piachem materiał, który chciałam na siebie założyć. 

- Trzymaj. - ciemnooki zarzucił na mnie swoją hawajską koszulę.

- Dziękuję. - posłałam w jego stronę wdzięczny uśmiech i ubrałam na siebie materiał.

Ruszyliśmy w stronę śmiejącej się na kocach ekipy. Zajęłam miejsce obok Javy'ego, który zarzucił swoje ramię na moje barki. 

- Ktoś tu ma na ciebie oko. - szepnął do mnie szczerząc się od ucha do ucha. - Ba, nawet nie jeden, lecz aż dwóch kawalerów moja droga. - uderzyłam go w brzuch, przez co zaczął się głośno śmiać i ściągnął na siebie uwagę wszystkich, natomiast ja uśmiechałam się patrząc na niego. 

Znałam go już dość długo i momentami musiałam przyznać, że był nieznośny. 

Po prostu gorszy niż dziecko. 

I wcale z tym nie żartowałam.

Czułam się nieco skrępowana, gdyż jak to nazwał Coyote dwójka 'kawalerów' spoglądała na mnie. 

Gdy dochodziła godzina siedemnasta, mimo świetnej zabawy z nimi wstałam przeciągając się. 

- Miło było moi drodzy, ale będę się zbierać. - mruknęłam poprawiając kwiatka, który o dziwo nadal się trzymał mimo gry i wrzucenia do wody. 

- Czemu nie zostaniesz dłużej? - zapytał Machado. 

- Mam jeszcze kilka rzeczy do załatwienia. - odpowiedziałam spoglądając na niego. 

- Odwieź cię? - zaproponował Bradshaw wstając. 

- Nie, potrzebne mi będzie moje auto, ale dzięki. - posłałam w jego stronę uśmiech - Aa, tak. - zaczęłam ściągać z siebie koszulę.

- Weź ją, następnym razem oddasz. - odwzajemnił gest. 

Poprawiłam koszulę i zaczęłam się ze wszystkimi żegnać. 

- Widzimy się jutro? - zapytał głośno Jake odsuwając się ode mnie. 

- Jasne. - wyszczerzyłam do niego zęby, co odwzajemnił co chwilę spoglądając za moją osobę.

Zaczęłam odchodzić gdy jeszcze krzyknął. 

- Podjadę po ciebie przed osiemnastą!

- To do jutra! - zaśmiałam się cicho ostatni raz na niego spoglądając. 

Wchodząc na parking znajdujący się przed barem, zerknęłam do jego środka przez szybę. 

Przy barze siedział Pete wpatrzony w Penny jak w obrazek. Mimowolnie uśmiechnęłam się na ten widok. Tą dwójkę ciągnęło do siebie i to bardzo. Przede wszystkim obojgu należało się szczęście. Po cichu bardzo liczyłam na to, że coś im wyjdzie. 

Wsiadłam do samochodu i założyłam na nos okulary. Czym prędzej odjechałam z miejsca w kierunku domu, gdyż czasu miałam coraz mniej. 

Chwilę później byłam w mieszkaniu, w którym wzięłam prysznic aby obmyć się z piachu i przebrać, gdyż raczej nie wypadało latać w stroju kąpielowym oraz kolorowej koszuli. Położyłam materiał przy innych ciuchach należących do ciemnookiego. Jak tak dalej pójdzie to wyniosę mu z domu pół szafy. Zgarnęłam wszystkie potrzebne rzeczy i ponownie ruszyłam w trasę. 

Death race | Top Gun | Bradley BradshawWhere stories live. Discover now