| Sezon II - Rozdział VIII |

133 18 15
                                    

| Brooklynn |

          – Jane! – znów krzyknęłam, czując mocne drapanie w gardle. – Jane! – Jeśli dalej tak pójdzie to w końcu stracę głos. Łapczywie przełknęłam ślinę. – Jane! 

          – To na nic – stwierdziła Yasmina. – Robi się późno. – Zauważyła, patrząc w jaskrawo pomarańczowe niebo na horyzoncie. Światło padało na drzewa, tworząc niesamowitą grę świateł. Zachód słońca. – Jak zaraz stąd nie pójdziemy to będziemy zmuszeni spać pod chmurką, a tego chyba nie chcemy. 

         – Ale nie zostawimy przecież Jane samej w tym lesie, pełnym  nienażartych gadów, prawda? – Nie zgodziłam się z nią. 

          – Yaz ma rację. – Zgodziła się z nią Sammy. – A jeśli Jane nas zostawiła? Zachowywała się ostatnio jakoś dziwnie. 

         – Obudziłam się, gdy miała wartę. Mówiła, że coś widziała. Może zaczęła mieć zwidy od tego wszystkiego? – dodała Yaz. 

          – Nie mówcie tak. Nie jest wariatką – powiedziałam, chociaż nawet we mnie pojawiły się wątpliwości. 

          – Jak inaczej wyjaśnisz zepsutą krótkofalówkę, którą znaleźliśmy i brak jakiejkolwiek żywej duszy w pobliżu? – dodał Darius.

          – Może została obiadem naszego nowego kolegi?

          – Kenji! Nie mów tak. – Odparłam ostro. 

          – A może po prostu zdecydowała się przeżyć na własny rachunek? Faktycznie po sytuacji w tunelach zachowywała się jakoś inaczej. – Dodał Darius. 

           Spojrzeliśmy w kierunku Kenjiego, który miał dużo wspólnego z tamtą sytuacją. Szybko to zauważył i podniósł ręce w obronnym geście.

          – Nie patrzcie tak na mnie. To nie moja wina, że nie zapanowała nad emocjami, tym samym  zwalając wszystkie nieprzychylne spojrzenia na mnie. – Co za bufon. – Nie lubię ludzi, co manipulują innymi. 

          – Nikim nie manipulowała. To nie była jej wina – szepnęłam. Teraz to na mnie powędrowały wszystkie spojrzenia. – Wiem więcej niż wy. – Przerwałam. – Jane powiedziała mi coś... jak poszłyśmy  razem szukać nadajnika... – Zamilkłam na dłuższą chwilę.

          – Co takiego? – Zapytał w końcu Darius. 

          – Prosiła, żebym wam nie mówiła, ale... – odetchnęłam – ... skoro i tak jej tu nie ma. – Rozłożyłam ręce na boki, jakby to była jej ostatnia szansa na wyjście. Gdy tak się nie stało, opuściłam dłonie i odetchnęłam. Mimo wszystko nie powinnam tego robić. – Kenji – spojrzałam na chłopaka, który podniósł pytająco obie brwi. Ręce miał założone na klatce piersiowej, jak obrażone dziecko – choć. Nie będę tego mówić przy wszystkich. 

         Reszta nie wyglądała na zadowolonych. Wiedzieli jednak, czemu tak zdecydowałam i nie zatrzymywali nas gdy odeszliśmy na bezpieczną odległość. Zaczęłam mówić.

          – Byłeś pierwszą osobą, która kiedykolwiek w całym życiu podniosła głos na Jane. – Nie zamierzałam owijać w bawełnę. Spuściłam wzrok. – Została tak wychowana. Nie wiedziała co robić i spanikowała. Dlatego uciekła.

         – Skąd wiesz, czy tego nie zmyśliła, żeby oczyścić z siebie wszystkie zarzuty. 

         – Jakie zarzuty? – Zdziwiłam się. – Kenji, ogarnij się! Czemu miałaby to robić? Pomyśl racjonalnie. – Wytknęłam palec w jego klatkę piersiową. – Tak, prawda, że to ona wymyśliła, by iść tunelami, ale to ty się zgodziłeś i zgubiłeś zaraz po tym. Oboje nie jesteście święci. – Odsunęłam się od niego. – Teraz ta sytuacja spowodowała, że straciliśmy przyjaciółkę, więc przestań udawać, że przez ten cały czas była ci obojętna. – Założyłam ręce na klatkę piersiową. – Doskonale wiesz jak Jane się czuje. Jesteście praktycznie tacy sami.

          Wyminęłam go i odeszłam do reszty. Musimy zapomnieć na razie o Jane i znaleźć jakieś schronienie, zanim noc całkiem nas zaskoczy.

| Jane |

          Siedziałam nieruchomo, gdy chłopak opatrywał moje zadrapania na twarzy. Syknęłam, czując pieczenie. Miałam kilka mniejszych ran na czole i jedną obok skroni. Przez ten cały czas zastanawiałam się czy aby na pewno mogę temu chłopakowi ufać. Nie wyglądał na groźnego, a nawet na takiego co utknął tu razem z nami. Ponadto pomógł mi, gdy znalazł mnie w lesie, a teraz opatruje rany. Raczej na pewno nie jest moim wrogiem, a może nawet mógłby stać się sprzymierzeńcem. Możliwe, że jakby środki były sprzyjające to przyłączyłby się do nas. Nie byłoby to głupie. Wyglądał na ogarniętego i zawsze może się przydać pomoc kolejnej osoby. Razem raźniej. 

          A pro po reszty... gdzie oni się podziewają? Zostali na Main Street, czy odeszli? Davies powiedział, że nigdzie ich nie widział i chyba mu wierzę. To z kolei oznacza, że raczej nie ma ich w pobliżu. Może próbowali mnie znaleźć, a gdy im się to nie udało to się poddali? Niestety to najbardziej prawdopodobna opcja. 

          Chłopak w skupieniu obmywał chusteczką zadrapania, a ja przyglądałam się jego bacznemu wyrazowi twarzy. Na razie nie zamierzałam odwracać wzroku. Był przystojny jak cholera. Można porównywać go nawet do Kenjiego. Oczywiście nie pod względem zbytniego podobieństwa. Jeden ma ciemne włosy, drugi jasne. Jeden nosi ciemne okulary, przy każdej możliwej okazji, a drugi zwykłe, dodające mu uroku i inteligencji. Jeden ma zawadiackie spojrzenie, a drugi dorosłe i pewne siebie. Nie chcę tego przyznawać, ale oboje są najprzystojniejszymi chłopakami jakich kiedykolwiek poznałam osobiście. Gdyby nie zachowanie i charakter Kenjiego to może nawet, by mi się podobał. Daviesa znam za to za krótko by to stwierdzić. 

          Spięłam się, gdy poczułam jego dotyk, kiedy chustka wymknęła się nieco spod palców.

          – Nad czym tak intensywnie myślisz? – zapytał wprost, spoglądając mi prosto w oczy. Speszona szybko spuściłam wzrok.

          – Zastanawiam się gdzie są moi przyjaciele – odparłam w pół szczerze. Zaraz po tym odetchnęłam zmartwiona. – Prawdopodobnie udało im się wysłać sygnał alarmowy – ręka Daviesa drgnęła nieznacznie – a...  ja tu dalej siedzę. Powinnam być z nimi, ale najwidoczniej nie jest mi to dane. – Zacisnęłam dłonie na materiale spodni. – Zostawili mnie tu samą.

          –  Wcale nie samą. – Davies uśmiechnął się, jakbyśmy byli dobrymi przyjaciółmi. – Możesz tu zostać tak długo jak chcesz. Poczekaj, aż po ciebie przyjdą lub sama idź ich szukać. To twój wybór. 

          – Dzięki. – Uśmiechnęłam się ciepło. – Chyba poczekam kilka dni. Potem wezmę sprawy w swoje ręce.

          – I to jest najbardziej rozsądny wybór. – Poparł mnie. – Gotowe. – Odsunął się, oglądając swoje dzieło. – Nie będę ci tego opatrywać. Jeżeli chcemy, żeby rany się szybciej zagoiły, muszą oddychać. 

          – Dziękuję ci. Nie wiem co bym zrobiła, gdybym cię nie spotkała.

          – Chyba raczej to ja spotkałem ciebie. – Przerwał mi z uśmiechem. – I nie ma za co. – Machnął obojętnie ręką. 

          – Właśnie jest za co. Nie wiem jak ci się odwdzięczę. 

          – Jeszcze nadarzy się okazja. – Puścił do mnie oczko. Rozeszło się po mnie uczucie gorąca, wypalające mnie od środka. Blondyn wstał z krzesła i odszedł na zaplecze. 

          Schowałam twarz w dłoniach. Muszę szybko to opanować, bo inaczej nie wytrzymam tu nawet jednego dnia. 

S

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

S.s.

JESTEŚMY • Obóz Kredowy | Kenji Kon (ZAWIESZONA)Where stories live. Discover now