11. Dzień niepodległości

6 1 0
                                    

  Gdybym miała powiedzieć w skali od jeden do dziesięciu jak beznadziejnie czuję się przez parę kolejnych dni, postawiłabym na jedenaście.

  Nie powinnam była tak się nakręcać. Ojciec niczego mi nie obiecał, powiedział tylko, że się postara. Na pewno się postarał, ale najwyraźniej nic z tego nie wyszło. Minęło już tyle lat odkąd wysłali go na wschód, dlaczego nadal nie potrafię przywyknąć do tych wszystkich rozczarowań?
  List przeczytałam ze dwadzieścia razy, co w pewnym sensie jest trochę żałosne, ale jakiś irytujący głos w głowie ciągle mi powtarzał, że może coś źle zrozumiałam albo że w liście znajduje się może ukryta wiadomość i nie pozwalał mi pogodzić się z tym, że go dzisiaj nie zobaczę. 

  Korzystając z marnej pogody i braku upału, postanowiłam rano iść pobiegać, czego teraz absolutnie żałuję, bo gdy zdyszana wchodzę do domu, pali mnie w płucach i jestem cała spocona. Odwyk od biegania zdecydowanie mi nie służy. Natychmiast kieruję się do łazienki i biorę lodowaty prysznic, a kiedy schodzę na dół, zastaję w kuchni Emily. 

  - Ty już na nogach? - jej głos i stuknięcie kubka z kawą uderzającego o blat wyspy kuchennej wydają mi się potwornie głośne, co pewnie zwiastuje nadchodzącą migrenę - Skoro moja siostra wstaje z samego rana, żeby pobiegać, to może oznaczać tylko dwie rzeczy: jesteś zakochana albo uzależniłaś się od narkotyków i biegasz do swojego dilera po towar. 

  - To dwie bardzo skrajne opcje - stwierdzam, zajmując miejsce naprzeciw niej. Ona w tym czasie sadza Toby'ego w jego krzesełku dla dzieci i stawia przed nim małą miseczkę z czymś co wygląda jak jogurt z owocami. 

  - Miałabyś dziś ochotę na spacer? - pyta Emily, zerkając na mnie ostrożnie - Mogłybyśmy też pojechać na plażę z Toby'm i pooglądać pokaz fajerwerków wieczorem. 

  - Nie mam ochoty ani na jedno, ani na drugie - marszczę nos, słysząc jej pomysły. Toby zaczyna chichotać.

  - Jakieś lepsze sugestie?

  Wzruszam ramionami. Dziś święto niepodległości, dochodzi dziesiąta rano, a ja siedzę przy kuchennym stole, piję wodę z cytryną i obserwuję zaciętą walkę mojej siostry i jej syna o zjedzenie miski jogurtu owocowego. Normalnie pewnie byłabym teraz u Gwen i pomagała jej wybrać które bikini powinna dziś włożyć. Potem może wprosiłybyśmy się na imprezę do jej przystojnego sąsiada z naprzeciwka, który mieszka w ogromnej willi z basenem, raczyły się darmowymi drinkami i udawały, że znamy się z resztą gości.
  Jeszcze lepszy scenariusz zakładał, że, gdyby tata przyjechał, pewnie teraz jedlibyśmy wspólnie śniadanie w jego ulubionej restauracji na wylocie z autostrady krajowej albo coś w tym stylu.
  Ale tata nie przyjechał, a ja miałam przestać o tym myśleć. 

  Powinnam po prostu zadzwonić do Gwen i zapytać o jej plany, ale nawet na to nie mam ochoty.

  - Co myślisz o maratonie Modern Family i zamówieniu sushi? - proponuję.

  Toby nie daje za wygraną i odmawia zjedzenia jogurtu, więc Emily wstaje zrezygnowana od stołu i zaczyna przygotowywać dla niego mleko z proszku. 

  - Cały dzień przed telewizorem?

  - Jak dla mnie brzmi super.

  - Ale przecież dziś święto niepodległości. Tacie by się to nie spodobało. 

  - Nie musisz mi przypominać. Fajerwerki możesz pooglądać sobie przez okno.

  - Naprawdę nie zamierzasz chociaż trochę się wysilić, żeby dobrze spędzić ten dzień?

  Nie podoba mi się ani kierunek, w którym zmierza ta rozmowa, ani jej pouczający ton.

  - Nie, nie zamierzam - odchylam się na krześle i krzyżuję ręce na piersi - Dobrze wiesz, że nie tak miał wyglądać ten dzień.

the ugly summer dressDove le storie prendono vita. Scoprilo ora