── ( chapter IX )

194 23 1
                                    

 — Aura... Otwórz drzwi — prosił tata.

Nie odzywałam się. Skuliłam się bardziej, opierając się o ścianę. To wszystko zaczęło mnie przytłaczać. Nie byłam w stanie opisać, jak bardzo chciałam otworzyć te cholerne drzwi. Rzucić się w ramiona taty, przeprosić Rose za wszystko, ale nie mogłam. Nie byłam w stanie się nawet ruszyć. Zwyczajnie zastygłam.

Skłamałabym, gdybym powiedziała, że to pierwszy raz, kiedy mój stan jest na tyle poważny. Nowe miejsce, nowi ludzie i nowe problemy, przez to wszystko zapomniałam o lekach, a przez to było coraz ciężej wszystko udźwignąć.

† — †

Mijały już tygodnie, z każdym dniem czułam, jak pogrążam się w szaleństwie. Mimo zaczęcia brania leków nie ustępowało, rozmowy z psychiatrą, też nic nie wniosły. Drętwą ręką chwyciłam za swój notes.

Nie wiem czemu, ciągle ich widzę. Jakieś cienie, różnych sylwetek. Nie wiem, czym są, ale to zaczęło się nasilać, od kiedy weszłam do lasu. Popadam w jakąś paranoję. Teraz doskonale wiem, jak się czuł Toby. Wyśmiewany i gnębiony przez całą szkołę. To przez ten cholerny las. To jego wina, nikogo innego.

Rzuciłam długopisem ze złością i złapałam się za włosy, miałam ochotę sobie je wyrwać. Przełykałam non stop ślinę, czując piekące uczucie w gardle. Jednak z każdym przełknięciem, robiło mi się to coraz bardziej niedobrze. Błagałam w duchu, żeby ten koszmar się skończył.

Przymknęłam oczy jedynie na moment, aby powstrzymać łzy. Otwierając, oczy zobaczyłam, jednak że w pokoju zaczął panować półmrok, a jedynie słabe światło latarni ulicznych wpadało przez ciągle otwarte okno.

Chciałam wstać, ale nie mogłam, moje ciało bolało. Choć nawet tego nie byłam pewna. Słyszałam po prostu cichy głos, który ciągle mówił, że wszystko mnie boli. Jakby sygnał do mózgu, jednak przez wycieńczenie nieznajomego pochodzenia, nie umiałam nawet odróżnić czy to halucynacja, czy prawda.

W moment jakby wszystko ustąpiło. Nacisk na moim ciele zniknął. Obudziłam się? Ciągle leżałam w podobnej pozycji, a obraz przede mną wyglądał tak samo. Czy to mógł być paraliż senny? Podniosłam się na drżących nogach.

Wychyliłam się za okno. Na ulicach była pustka. Która do cholery jest godzina? Odruchowo spojrzałam na zegar elektroniczny, jednak on się zatrzymał na północy. Uniosłam wzrok ku górze i spotkałam się z księżycem, który unosił się nad drzewami. Powoli zniżałam wzrok, patrząc z dala na las.

„Idź tam". To brzmiało wręcz jak rozkaz, a ja głupia nie myśląc długo, wskoczyłam na parapet i odwróciłam się tyłem, tak żeby bez problemu zejść na dół. Podparłam nogę o parapet z parteru. Usłyszałam cichy trzask i dopiero kiedy noga zsunęła mi się w dół, zorientowałam się, że parapet się złamał, a ja poleciałam w dół.

Wypuściłam głośno powietrze, łapiąc się kręgosłup. Miałam ochotę się rozryczeć z bólu. Spadłam idealnie na miniaturowy ogród z różami. Kolce wbijały mi się w plecy, roznosząc piekący ból po ciele.

Delikatnie chciałam dotknąć ran, jednak zastygłam. Ktoś cały zamaskowany stał przede mną. Przeklęłam w myślach. Chciałam uciec. Zrobić cokolwiek, jednak nic z tego. Stał trzy metry dalej i również nieruchomo patrzył na mnie.

Cofnęłam swoją rękę do normalnej pozycji, a wtedy napastnik szybkimi krokami dotarł do mnie i uderzył mnie w twarz. Instynktownie wymachnęłam ręką, jednak uderzyła tylko w jego tors. Zrobiłam krok do tyłu i wywróciłam się o paru centra metrowe ogrodzenie. Wtedy wiedziałam, że to już mój koniec.

Mężczyzna przydusił mój brzuch kolanem i zatkał mi usta wraz z nosem. Miotałam się i szarpałam, rozpaczliwie starałam się cokolwiek krzyknąć. Z każdą sekundą tlen uciekał z moich płuc. Dla niego byłam żałosnym robakiem. Widziałam swój zdesperowany wzrok, który odbijał się w jego goglach. Starałam się wytrzymać jeszcze troszkę, miałam głupią nadzieję, że ktoś mi pomoże. Nadzieja matką głupich. Ostatecznie straciłam siły i zemdlałam po paru minutowej walce.

𝐖𝐒𝐙𝐘𝐒𝐓𝐊𝐎 𝐁𝐘𝐋𝐎 𝐊𝐋𝐀𝐌𝐒𝐓𝐖𝐄𝐌 ━━ creepypasta fanfictionWhere stories live. Discover now