── ( chapter XI )

178 20 8
                                    

Siedziałam z Tobym na zniszczonym i popękanym już balkonie. Widok niekończących się koron drzew mnie niepokoił. Sprawdzając jeszcze parę dni temu na mapach, ten las nie wydawał się, być aż tak daleki. Nie wiedziałam nawet, czy to wciąż Canton, a szatyn nie pomagał mi w dowiedzeniu się o tym.

— Serio, jeżeli ten wysoki sukinsyn jeszcze raz przyprowadzi, tego swojego futrzaka to nie będę za siebie ręczył — odparł zdenerwowany, poprawiając swoją chustę na twarzy.

— Nie wygląda groźnie — zaśmiałam się niezręcznie.

— Nie wygląda? A czy ja ci wyglądam groźnie? — Spojrzał mi w oczy z powagą. — Nie, byłem tylko szkolnym popychadłem, a jednak zabijam ludzi. — Uśmiechnął się, a jego oczy zdawały się, być pogrążone w szaleństwie.

— Toby... — wyszeptałam. Chłopak wychylał się przez barierkę i machał radośnie nogami jak dziecko.

— Nie pasuje tu — stwierdził przygnębiony.

Byłam zdezorientowana i to było bardzo dobre sformułowanie. Nie wiedziałam, co się dzieje. Osobowość Toby'ego zmieniała się w zastraszającym tempie. Nie mogę zliczyć, która to już taka zmiana, a siedzieliśmy na tym balkonie niespełna godzinę, rozmawiając o trywialnych rzeczach.

— Dlaczego? — wydukałam.

— Jestem popychadłem, nie mordercą. Czy to coś chciało, żeby plotki ze szkoły się sprawdziły? — zastanowił się.

Zamilkłam. Zbierałam myśli, żeby coś powiedzieć. Jednak w mojej głowie była pustka. Nie miałam, w jaki sposób się do tego odnieść. Więc czy powinnam być cicho i słuchać? Najwidoczniej była to jedyna opcja, jednak nie zgadzała się z moją moralnością. Milczenie w takich sytuacjach jest okropne. Ale co miałam zrobić, zaprzeczyć? Jak?

— Spieprzaj — odpowiedział nagle. — Sory — poprawił się od razu, spoglądając na mnie niepewnie. — Tik.

— Mogę ci zaufać? — Toby wzruszył ramionami, a ja przełknęłam ślinę. — Istniejesz racja? — zapytałam absurdalnie.

— Chyba? Znaczy... Raczej tak. O co ci chodzi? — Wyglądał na zdezorientowanego i wcale mu się nie dziwiłam.

— Nie odróżniam rzeczywistości od fikcji — wypaliłam. — Widzę rzeczy, słyszę głosy i trzaski w mieszkaniu. Teraz ta sytuacja, to wydaje się tak nierealne, nie...nie wierzę, że to jest prawdziwe. — Mój głos zaczął się załamywać.

— Chcesz powiedzieć, że masz halucynacje czy coś? — zagadał. Brzmiał, jakby nie był tym przejęty. Jakby taka informacja była dla niego na równi, z tym że jutro pójdzie do szkoły.

— Nie wiem... Biorę leki, po tym jest trochę lepiej, ale to wciąż nie niweluje tego. Nieważne czy jem, czy uczę się, ciągle coś komentuje mnie. Widzę rzeczy, które nikt inny nie widzi... Kiedy powiedziałeś mi, że też słyszysz głosy z lasu... — Pociągnęłam nosem. — Zastanawiam się, czy ty istniejesz, bo nikt inny nie słyszy tego co ja...

— Sugerujesz, że jestem twoim wymyślonym przyjacielem? — Brzmiał ofensywnie. — Masz rozjebany mózg, skoro wymyśliłaś sobie takiego gnoja — prychnął i momentalnie wstał.

— T-toby! — Odwróciłam się i złapałam go delikatnie za nogę.

— Nie chce mi się, spieprzaj. — Wywrócił oczami i szarpnął swoją nogą, wychodząc.

Otworzyłam usta, czując, jak zimne powietrze wlatuje mi do nich. Cała szczęka, mi się trzęsła. Zostawił mnie. Tak po prostu. Czy naprawdę byłam tak agresywna w swoich słowach i krzywdziłam go w jakiś sposób, czy to on jest aż takim dupkiem?

𝐖𝐒𝐙𝐘𝐒𝐓𝐊𝐎 𝐁𝐘𝐋𝐎 𝐊𝐋𝐀𝐌𝐒𝐓𝐖𝐄𝐌 ━━ creepypasta fanfictionWhere stories live. Discover now