── ( chapter XV )

161 16 5
                                    

Siedziałam na drzewie przez naprawdę długi czas. Sama nie byłam w stanie określić czemu. Czułam, że tak muszę. Byłam w głębi lasu, zaczęłam się martwić, że nie trafię z powrotem, jednak znów ten nijaki głos uspokajał mnie.

Liście stały w miejscu, wiatr tutaj nawet nie dochodził. Drzewa wydawały się chronić to miejsce przed jakimkolwiek czynnikiem zewnętrznym. Zastanawiałam się, czy wciąż jestem w Canton, mimo iż las wyglądał podobnie, nie mogłam tego stwierdzić. W Stanach pewnie roi się od podobnie gęsto posadzonych lasów.

Spojrzałam na swoją zranioną dłoń. Przekreślone koło. Palcem z drugiej ręki zaczęłam przejeżdżać po symbolu, ignorując lekkie szczypanie. Kółko i krzyżyk. Kreśląc szlaczki po swojej dłoni, nagle przypomniała mi się istota z pokoju. Zerknęłam jeszcze raz dla pewności na symbol.

— Przekreślona twarz... Brak twarzy... — wyszeptałam do siebie, drżącym głosem.

To coś nie miało twarzy. Nie pamiętałam tego wcześniej, czułam się, jakby ktoś mi wyciął ten parosekundowy moment z pamięci, jednak teraz pamiętałam. To coś nie miało twarzy. Więc symbol był z tym czymś związany.

Często tutaj słyszałam słowo 'Operator', który rzekomo miałby rządzić nami. Jack jednak wspominał coś o Slendermanie, który to zniszczył jego ciało. Ciało, podobnie co Occupation, tyle że oni je zabierają. Niby obie grupy współpracują, jednak wciąż nie znam celu tej „mojej grupy".

— A ty dalej swoje? — zapytał znany mi głos. Zlękłam się i spojrzała do przodu. Czarnowłosa siedziała okrakiem na tej samej gałęzi co ja. — Życie w bańce dalej ci się nie znudziło? — Przechyliła głowę.

— Żyje i wszystko dzieje się naprawdę. — Spojrzałam jej prosto w oczy, mimo że początkowo wydawały się czerwone, szary kolor się w nich zaczął odbijać. — Jesteś z Occupation? Chcesz zabrać moje ciało. — Nie miałam zamiaru znów mydlić sobie oczu.

— Tak? — zaśmiała się uroczo. — Faktycznie, zawsze byłam dobra w wymyślaniu rzeczy, a następnie łączeniu ich. — Na mojej twarzy pojawił się grymas. — Pamiętasz, jak wymyśliliśmy sobie, że w naszym sąsiedztwie ta dziwna dziewczyna, topi ludzi? Następnie szukaliśmy dowodów i z niewinnej zabawy, naprawdę w to uwierzyłaś.

— To nie była niewinna zabawa... Ona faktycznie nękała ludzi, podtapiając ich. — Nikt oprócz mnie nie wiedział o tej sytuacji, przeszły mnie ciarki, skąd miała o tym pojęcie. Nawet tacie nie powiedziałam o tym, bo byłam jeszcze młoda i zbyt bardzo się bałam tej starszej o pięć lat terrorystki.

— Ale wciąż, wymyśliliśmy to, to, że okazało, się to prawdą było przypadkiem. Szansą jeden na milion.

— Czym jesteś — przerwałam jej.

— Tobą.

— Nie jesteś mną — powiedziałam przez zaciśnięte zęby.

— Nie żyje od trzech lat, klasa zrobiła mi psikusa i zrzucili na mnie wiadro. — Dotknęła ręką swojej głowy. — Zostawili mnie tam, bo myśleli, że nic mi nie będzie, ale wykrwawiłam się.

Zacisnęłam zęby na myśl o sytuacji sprzed właśnie trzech lat. Byłam gnębiona i zaczęło się od zwykłych plotkach, że jestem dziwna, ale było to między paroma osobami. W końcu jednak większość szkoły się dowiedziała i zaczęła mnie traktować „gorzej". Weszło im to w nawyk, przestali mnie wyzywać od dziwadeł, a po prostu zaczepiali i popychali. Każdy dzień szkoły był dla mnie coraz to większą katorgą. Jednak z pomocą Rose udawało mi się to przetrwać.

Moja szkoła miała na trzecim piętrze dość duży taras i w piątek trzynastego, ktoś wpadł na genialny pomysł, żeby zrzucić na mnie metalowe zardzewiałe wiadro. Nie umarłam tam, pojechałam do szpitala, uszłam wtedy ledwo z życiem, ale nie umarłam... Ja wciąż żyję... Tak?

𝐖𝐒𝐙𝐘𝐒𝐓𝐊𝐎 𝐁𝐘𝐋𝐎 𝐊𝐋𝐀𝐌𝐒𝐓𝐖𝐄𝐌 ━━ creepypasta fanfictionHikayelerin yaşadığı yer. Şimdi keşfedin