Rozdział 1 - Za czternaście lat

744 29 3
                                    

Mieszkańcy Doliny Godryka byli w szoku, widząc, ile osób zebrało się na kolejnym pogrzebie tego słonecznego, natomiast zimnego, listopadowego przedpołudnia. Tłum ubranych na czarno, zasępionych ludzi trzymających kwiaty i wieńce szedł brukową ścieżką wzdłuż kolejnych nagrobków w głuchej ciszy, sporadycznie przerywanej dźwiękiem wydmuchiwanego nosa. Stukot kopyt koni ciągnących ceremonialny wóz z dwiema błyszczącymi, czarnymi trumnami bił po uszach. Wszyscy trzymali w dłoniach coś długiego, niekiedy błyszczącego w świetle rażącego słońca.

Tuż za pastorem i końmi, na samym początku pochodu, podążały trzy osoby, szczególnie zapłakane i szczególnie ważne, roztaczające przygnębiającą aurę w całym miasteczku; czarnowłosa kobieta w długim, kruczoczarnym płaszczu i kapeluszu z siateczką przesłaniającym pół jej wdzięcznej twarzy, pchająca dziecięcy wózek, oraz dwóch mężczyzn w smolistych garniturach, jeden w bardziej wyświechtanym.

A w wózeczku siedziała mała dziewczynka, roczna zaledwie, otulona kocem i futrem swojej matki. Najbardziej z tego wszystkiego interesowały ją konie. Próbowała wyślizgnąć się spomiędzy pasów, co w ostatniej chwili zauważył ten drugi mężczyzna, w przetartym w niektórych miejscach garniturze.

Wyglądał na chorego od dłuższego czasu. Miał bladą, poprzecinaną wieloma świetlistymi bliznami twarz, a jego oczy były zielone i łagodne, przepełnione łzami.

— Chodź do wujka, mała — powiedział drżącym głosem i nie zwalniając kroku, wziął dziewczynkę na ręce. Wtuliła się w zagłębienie jego szyi. Westchnął.

— Daj spokój, Remusie — szepnął wysoki, barczysty blondyn o oczach koloru morskiej toni.

Jego żona nie odezwała się wcale, pogrążona w żałobie wpatrywała się w dwie, zamknięte na zawsze trumny.

Aurora, Alexander i Remus bywali ostatnimi czasy na zbyt wielu pogrzebach. Tego nie miało być w ogóle. Nie dopuszczali do siebie wiadomości, że musieli chować Lily i Jamesa, swoich najlepszych przyjaciół. Czymże była wygrana wojna bez ich dwojga?

I bez Petera, bez Marleny, bez Dorcas, bez Fabiana, bez Gideona.

Jeszcze przed wojną, Alexander i Aurora mieli wszystko, czego dusza zapragnie, ale mieli też swoje zmartwienia, o których wiadomo było od niezliczenie wielu lat. Alexander pochodził z rodziny, która wieki temu została przeklęta przez strasznego czarnoksiężnika Arytela po tym, jak jego przodek, którego imienia nawet nie pamiętał, pomógł mugolskim baronom, zbuntowanym przeciw wielkich podwyżek podatków, zmusić ówczesnego króla do podpisania Wielkiej Karty Swobód. Arytel machnął różdżką raz czy dwa i od tego czasu w rodzinie Alexandra rodzili się sami chłopcy. Przez lata szukano sposobów, aby klątwę zdjąć, aż pewnego majowego dnia na świat przyszła Latona, która teraz drzemała w ramionach wujka Remusa.

Tłum zatrzymał się przed świeżo wykopanym dołem opatrzonym kamienną tablicą, a widniał na nich napis:

Lily J. Potter (zd. Evans)

30.01.1960 - 31.10.1980

James F. Potter

27.03.1960 - 31.10.1980

Aurora odwróciła wzrok od nazwiska swoich przyjaciół, nie mogła na nie patrzeć. Remus w końcu nie wytrzymał i donośnie pociągnął nosem, a jego policzki zalały słone łzy. Alexander zaś zacisnął mocniej zęby i objął swoją żonę, która zaczęła drżeć od powstrzymywanego płaczu.

— Szanowni państwo, ostatnia droga naszych nieodżałowanych Lily i Jamesa właśnie dobiegła końca — powiedział pastor ciężkim głosem, patrząc na zgromadzonych ludzi. — Obydwoje odeszli od nas wskutek nieszczęśliwego wypadku, teraz czas, aby zaznali wiecznego spokoju...

Kilkoro mężczyzn wskoczyło na bryczkę i ściągnęli pierwszą trumnę. Opasali ją linami, ustawili tuż nad wyglądającą na bezdenną dziurą w ziemi. Pastor wziął garść torfu i rzucił ją na trumnę ze słowami:

— Spoczywaj w pokoju, Lily, siostro nasza. Byłaś wspaniałą siostrą, matką i przyjaciółką. Niechaj Pan będzie wobec ciebie łaskaw.

Mężczyźni opuścili trumnę i pochwycili za kolejną.

— Spoczywaj w pokoju, Jamesie, bracie nasz. Byłeś wspaniałym bratem, ojcem i przyjacielem. Niechaj pan będzie wobec ciebie łaskaw.

Gdy rozległ się stukot uderzenia drewna o drewno, odmówiono paciorek, a następnie przystąpiono do zasypywania miejsca wiecznego spoczynku wiadrami z ziemią. I chociaż Aurora i Alexander ledwo trzymali się na nogach, dołączyli się do ów czynności, skrapiając ziemię swoimi łzami. Warga Remusa drgnęła. Wsadził Latonę z powrotem do wózka i chwycił za kolejne wiadro.

I tak grób zasypano. Aurora rzuciła się na klęczki i ucałowała ziemię, brudząc sobie przy tym malinowe usta. Żałobnicy położyli kwiaty i wieńce, omijając ją, aż w pewnej chwili, która zdawała się wiecznością, cmentarz opustoszał. Została tam tylko ich czwórka oraz dwie tajemnicze postacie, majaczące za nimi w ciszy.

— Dlaczego to musieli być oni?! — załkała Aurora, bijąc pięścią w ziemię. Spod rękawa jej płaszcza wystawał bandaż. Zakrwawiony bandaż. — Dla-cze-go?!

Remus załamał ręce.

— Przecież mieli przed sobą całe życie — wyszeptał histerycznym tonem. — J-ja nadal nie mogę... nie wierzę...

— Lily i James z pewnością nie chcieliby, abyśmy za nimi płakali... — powiedział Alexander, ledwo łapiąc oddech z rozpaczy. — W-wracajmy do d-domu.

— ZOSTAWILI HARRY'EGO! — wrzasnęła mrożących krew w żyłach tonem, w którym smutek wylewał się bokami. — N-nie m-m-mogą ta-ak po pr-rostu...

— My też nie możemy tego zrozumieć — wybrzmiał cichy, kobiecy głos.

Aurora, Alexander i Remus odwrócili się. Pojawiła się przy nich para starszych ludzi. Kobieta, która do nich przemówiła, miała na nosie prostokątne okulary i włosy upięte w ciasny koczek. Natomiast drugą postacią był mężczyzna w podeszłym wieku, który również nosił okulary. Miał długą srebrzystą brodę i włosy i na głowie nosił długą, czarodziejską czapkę.

— Lily i James swoją śmiercią zakończyli wojnę — powiedział ów mężczyzna. — I ja sam nie mogę w to uwierzyć... nie chciałem w to uwierzyć. Ale muszę, bo jesteśmy tutaj, nad ich grobem.

— N-nie, pan nie rozumie...

— Rozumiem, Remusie — odpowiedział Albus Dumbledore. — I wiem, co czujecie.

— Ja chcę Ha-harry'ego — zażądała Aurora, zmazując rozmokły tusz z policzków. — Dajcie mi go, g-gdzie on jest?

— Harry zamieszkał ze swoim wujostwem, państwem Dursley — oznajmiła smutno kobieta w ciasnym koczku. — I tak na razie pozostanie.

— Żartuje pani, pani profesor — wydukał Alexander, który jako pierwszy odzyskał mowę. — To mugole, zresztą wiadomo, jacy, Harry nie może tam mieszkać!

— Harry musi dorosnąć z dala od wszelakiej uwagi. W końcu jest bohaterem.

— To co, Latonę też nam zabierzecie i wyślecie to mugoli?! — wybuchnęła Aurora, nadal klęcząc i brudząc sobie tym płaszcz. — NIE MOGĄ ŻYĆ BEZ SIEBIE, JA NIE MOGĘ ŻYĆ BEZ ICH DWOJGA!

— Waszą córkę wychowacie tak, jak będziecie chcieli — rzekł Dumbledore spokojnym tonem — a Remus z pewnością wam przy tym pomoże. Twierdzę jednak, że musimy podjąć jeszcze jedną ważną decyzję. Jak bardzo dobrze wiecie, Harry i Latona są... hmm...

— Co proponujesz, Albusie? — zapytała profesor McGonagall. Spojrzała w rozpaczy na Aurorę, a następnie podeszła do niej, uklękła i podała jej szmacianą chusteczkę. — Już dobrze, Warell... Masz i wstań...

— Jad Pikującego Licha bardzo nam pomógł w ukryciu waszych tożsamości — ciągnął Dumbledore. — To, że żyjecie, to prawdopodobnie jego zasługa. Najlepiej będzie, jeśli Harry i Latona będą żyć tak jak cały świat. W niewiedzy.

— Za czternaście lat — powiedziała oschle Aurora. Spojrzano na nią ze współczuciem. — Niech dowiedzą się za czternaście lat. Na jego urodziny. Będą już prawie dorośli i zrozumieją to lepiej niż kiedykolwiek. Sprawimy, żeby się przyjaźnili, a potem się im powie. Przysięgnijcie. Złóżcie Wieczystą Przysięgę!

— To za długo — zaalarmował Remus. — Stanowczo za długo. A co, jeśli coś nie pójdzie po naszej myśli?

— Wszystko pójdzie po naszej myśli — powiedziała, a jej oczy ciskały gromy. — A jeśli nie, ja już się tym zajmę.

Nie zajęła się.

Lesser evil || Harry Potter fanfictionWhere stories live. Discover now