6

148 8 2
                                    

-Myślisz, że to ten sam co zaatakował autobus?-Luke odebrał zgłoszenie o morderstwie i jadę właśnie z nim na miejsce zdarzenia.
-Mam nadzieję, bo jeśli nie to oznaczałoby, że jest ich więcej.-na jego twarzy jest wyrysowane zdenerwowanie. Marszczy brwi, przygryza wargę i stuka palcami o kierownicę. Nie komentuję ani słowem. Wydaję mi się, że zastanawia się, czy podjął dobrą decyzję co do Beacon Hills. Jeszcze niedawno mówiłabym wiele o tym, że tak nie jest. Coś się jednak zmieniło i zaczynam się przywiązywać, patrzeć na naszą sytuację z innej perspektywy. Co wcale nie znaczy, że się nie boję. Ostatnio coraz częściej zjada mnie stres, łapię się na zbytniej podejrzliwości i natłoku myśli nawet przed snem. Mam wrażenie jakby to moja nadprzyrodzona strona próbowała się odezwać. Nie daje mi spokoju, ale nie daje mi również nic konkretnego.
     Dźwięk zatrzymanego pojazdu wyrywa mnie z rozmyśleń, a ja od razu zauważam za szybą Lydię. Marszczę brwi zdziwiona i niewiele myśląc, szybko do niej podchodzę. 
-Lydia? Co ty tu robisz?-kiedy jej wzrok spotyka mój, widzę strach. Przytulam ją mocno i ponownie patrzę na jej twarz w poszukiwaniu jakiś ran, ale nic jej nie jest.
-Przyjechaliśmy po film.-rzuca Jackson, którego nawet nie zauważyłam.-A ty co tu robisz?
-Mój wujek pracuje w policji, akurat z nim byłam.-rzucam pierwsze, co mi przyszło do głowy. Kieruję spojrzenie spowrotem na rudowłosą.-Co tu się stało? Widzieliście coś?
-Jakieś wielkie zwierzę wyskoczyło przez okno.-jej głos jest słaby i wygląda jakby była oszołomiona. Martwię się o nią, co mnie trochę przeraża. Od śmierci mojej rodziny nie zależało mi na nikim oprócz Luke'a, o nikogo innego się nie martwiłam. Nie podoba mi się to, zwłaszcza że najprawdopodobniej roi się tu od nadprzyrodzonych niebezpieczeństw. 
-Delilah, wracaj do samochodu.-podchodzi do nas Luke. Na jego słowa marszczę brwi i wysyłam mu zdziwione spojrzenie. On jednak kiwa tylko głową w stronę auta, więc posyłam pocieszający uśmiech Lydii i idę w wyznaczonym kierunku.
-Hej, Delilah!-odwracam się i ukazuję mi się Stiles. Po raz kolejny marszczę brwi jeszcze bardziej zdziwiona i kieruję się w jego stronę.
-Co ty tu robisz?-szepczę i oglądam się za Lukie'm, czy mnie nie obserwuje.
-Mój tata jest szeryfem, zapomniałaś?-kiwam głową i ponownie odwracam się do niego. Brunet nie odrywa ode mnie wzroku, a ja czekam aż coś powie. Kiedy to się nie dzieje, posyłam mu pytające spojrzenie. On jednak nie reaguje, wygląda jakby nad czymś myślał. Zaczyna jeździć wzrokiem po mnie i za mną. Próbuję wywiercić w nim dziurę spojrzeniem, ale on kompletnie nie reaguję. Wzdycham zirytowana.
-O co ci chodzi?-dalej nie reaguje, więc szturcham go w ramię. Otrząsa głową i znowu skupia na mnie wzrok.
-O nic, a ty co tu robisz?-śmieję się z jego nierozgarnięcia, ale zastanawia mnie, o czym myślał. Posyłam mu niepewne spojrzenie, a on tylko się uśmiecha.
-Byłam z Lukiem, kiedy go wezwali.-jego uśmiech automatycznie znika, a wzrok wbija gdzieś za mną. Odwracam się i dopiero teraz widzę, jak Jackson krzyczy na jego tatę. Nie słyszę, co krzyczy, ale widzę, że traktuje go bez szacunku, nawet z wyższością.
-Naprawdę nie rozumiem, czemu Lydia z nim jest.-mówię z odrazą.
-Uwierz mi, ja też nie.


-Bestia z Gevaudan.-na same te słowa całe moje ciało się spina.- Słuchajcie. W latach 1764-67 czworonożny, wilkopodobny potwór grasował po Auvergne i południowym Dordogne we Francji. Bestia zabiła ponad sto osób, jej zła sława zmusiła Ludwika XV do wysłania w pogoń za nią najlepszych łowców.-słyszałam legendę o Bestii z Gevaudan, rodzice mi o niej opowiadali nie raz. Wiem, że łowca, który zabił Bestię, nazywał się Argent. Taka jest właśnie ich historia. Skoro Allison o niej wie, to może oznaczać, że jej rodzice chcą ją wtajemniczyć. Muszę koniecznie powiedzieć o tym Stilesowi i Scottowi. Nawet jeśli Allison na razie nie ma pojęcia, kim jest Scott, to później nie będzie miała problemu, aby to zauważyć. Mimo że nie miałam okazji spotkać członków jej rodziny, to nie mam wątpliwości, że są naprawdę dobrzy. Zależy mi na Allison, ale może stać się niebezpieczna.
-Hej, Delilah.-wyrywam się ze swoich myśli i kieruję wzrok na brunetkę. Ona macha mi tylko swoją otwartą książką przed nosem.-Spójrz, to Bestia z Gevaudan. Lydia uważa, że to tylko przerośnięty wilk.-skupiam swój wzrok na obrazku i widzę okropnego wilkołaka, który stał się potworem. Być może jak ten, który tu grasuje. Nie mam wątpliwości, co do prawdziwości tej legendy. Niektóre wilki, z reguły alfy, mogą stać się właśnie tacy. Aż mnie ciarki przechodzą na samą myśl. Gen wilkołaka może być darem lub przekleństwem. Znam tylko podstawy tej legendy i nie mam zamiaru się zagłębiać. Obstawiam, że to był po prostu wilkołak-potwór.
-Wygląda przerażająco, ale to tylko legenda, Allison.-staram się odciągnąć jej myśli, ale jest bardzo zafascynowana.
-Związana z moją rodziną.-podkreśla rzucając mi spojrzenie, na które ja tylko przewracam oczami.
-Jak chcesz, ja na twoim miejscu zajęłabym się czymś bardziej na czasie.-śmieje się na mój komentarz, a ja odchodzę od stolika.


-Allison, może pójdę z tobą?-przyjechałyśmy właśnie pod szkołę w środku nocy razem z Lydią i Jacksonem. Scott napisał jej, że chcę się tu spotkać i że to pilne. Nie ukrywam, że mi się to nie podoba. Nie wiem, czy odzywa się w tym momencie moja banshee, czy obsesyjny brak zaufania i podejrzliwość. Staram się odeprzeć atak czarnych scenariuszy. Mimo że jest to bardzo obciążające, to nie mogę zapomnieć, że nie raz uratowało mi życie. Nigdy nie potrafiłam rozróżnić obsesji od faktycznego zagrożenia. Wcześniej nie było to problemem, bo wszystko było dobrym powodem do ucieczki. Zazwyczaj w racjonalnym myśleniu pomagał mi Luke, ale ostatnio mamy przed sobą tajemnice i prawie w ogóle nie rozmawiamy. 
-Nie, dam radę. Jak coś będę dzwonić.-trochę wbrew swojej woli opieram się spowrotem o siedzenie. Luke jest na nocnej zmianie i nie wie nawet, że nie ma mnie w domu. Ostatnio między nami trwa jakby niewypowiedziana kłótnia. Chociaż czy kłótnia to jest dobre słowo? On coś przede mną ukrywa, nie chcę, żebym na razie mieszała się do planu, który tak naprawdę powinien dotyczyć głównie mnie. Ja mu nie mówię, że planuję oddać się w ręce naukowców, jeśli jego pomysł nie wypali. A za tym idą inne sytuacje, jak ta na przykład. Żadne z nas nie pyta, jakbyśmy zaakceptowali taką kolej rzeczy. Okropnie się z tym czuję, ale chyba dręczą mnie wyrzuty sumienia i nie mam odwagi, żeby pierwsza zacząć temat. Boję się też, że on zmieni zdanie. Jeszcze nie wie, że ja tego nie chcę, że nie chcę uciekać. Sama w to nie potrafię uwierzyć, ale nie chcę. Nie chcę uciekać. Nie wiem, co spowodowało tą nagłą i niespodziewaną zmianę, ale im więcej myślę o całym tym wirze stresu i lęku, którym są ostatnie lata mojego życia coraz bardziej przestaje to mieć dla mnie sens. Bo dla czego ja uciekam, dla kogo? Dla życia, które i tak nie ma szans na choćby jedną chwilę szczęścia czy radości? Dla rodziny, która i tak nie żyje? Czy ja nie uciekam tylko po to, żeby uciekać? Sama nie potrafię do końca tego zrozumieć, ale wiem, że nie chcę tego ciągnąć w nieskończoność. Obudziło się we mnie coś na wzór nadziei albo właśnie ją straciłam. Nie wiem, ale w tym momencie cofanie to ostatnie, czego pragnę.
     Słyszę szept. Spoglądam w stronę szkoły. Wysiadam z samochodu i idę w tamtym kierunku. Szepty się nasilają, a ja przyspieszam kroku. Wchodzę do szkoły i idę za nimi.
-Nie żyje.-wzdrygam się, kiedy dociera do mnie znaczenie jednego z głosów. Idę dalej za nimi, prowadzą mnie do jakiś drzwi. Wchodzę, a w momencie, w którym mój wzrok spotyka martwego woźnego z mojego gardła wydobywa się przerażający krzyk. Wybijam się jakby z transu i odsuwam dalej od trupa. Nie wiem nawet, kiedy z moich oczu wydobyły się łzy. Zwijam się na podłodze, chowam twarz w kolanach i próbuję się uspokoić. Biorę parę głębokich wdechów, ale dalej nie mogę racjonalnie myśleć. Z każdym znalezionym ciałem mam wrażenie, że szaleję coraz bardziej, a wcale nie było ich dużo. Dociera do mnie w końcu, że nie jestem tu sama. Jest tu Allison i Scott, w dodatku Lydia i Jackson na zewnątrz. Wybiegam na korytarz, kiedy nagle słyszę dźwięk telefonu.
-Halo?-głos mi drży, ale udaję mi się wykrztusić.
-Delilah! Gdzie jesteś? To ty krzyczałaś?-to Stiles, mówi bardzo szybko.
-Ty też tu jesteś?-w mojej głowie pojawia się myśl, że mogą to być naukowcy. Moje serce przyspiesza jeszcze bardziej, zaczynam się panicznie rozglądać.-Stiles, gdzie jesteś?!
-Na holu, tam gdzie puchary. Nic ci nie jest?
-Biegnę.-ignoruję go i się rozłączam. Zaczynam biec, jeśli to oni, to nie mogą ich znaleźć, zanim ja to zrobię. Nie pozwolę, żeby życie kogokolwiek było zagrożone przeze mnie. W końcu przedostaję się przez ostatnie drzwi i oddycham z ulgą, kiedy widzę, że są cali.
-Masz naprawdę głośny krzyk, to aż nienormalne.-rzuca Jackson.
-Byłam naprawdę przerażona.-nad nami słychać skrzypienie. Spoglądam w górę na wygięty sufit i zaczynam wątpić, że to naukowcy, ponieważ chyba słyszę warknięcia.
-W nogi!-czuję, jak rękę Stiles'a mnie pociąga. Zaczynamy uciekać, a za nami słychać ewidentnie wilkołaka i rozwalający się sufit. Udaję nam się wbiec do jakiejś sali i zaczynamy zastawiać drzwi wszystkim, czym się da. Dziewczyny coś jeszcze mówią przerażone, ale je ignoruję. Zaraz też słyszę głos Stiles'a, na którego też nie zwracam uwagi. Kiedy jednak nie przestaje do nas mówić, odwracam się w jego stronę i dostrzegam ścianę z okien. Patrzę na niego z przerażeniem, reszta też to zauważa.
-Pięknie, świetna robota, a co z sześciometrową ścianą okien?!
-Możecie mi wyjaśnić, co tu się dzieje?! Umieram ze strachu i chciałabym wiedzieć dlaczego!
-Ktoś zabił woźnego.-wzrok bruneta kieruje się w moją stronę.-To dlatego krzyczałaś? Bo go znalazłaś, prawda?-kiwam głową i odchodzę od nich na chwilę. Domyślam się, że teraz wymyślą jakąś bajeczkę, a ja chcę poznać prawdę. To na pewno nie naukowcy, co mnie uspokaja. Co prawda nie jesteśmy w bezpiecznym położeniu, ale przynajmniej mamy jakąś szansę. Siadam pod ścianą i chowam głowę w kolanach. Kolejne ciało, kolejny człowiek, nie cierpię tego. Nie cierpię śmierci! Nie cierpię obsesji, które mną władają! Nie cierpię naukowców, przez których nie mam życia! Jak ja mam sobie z tym radzić, z tą masą ciał, które jeszcze przede mną? Jak ja mam to zaakceptować? Prababciu, jaki był twój sposób na to i czy w ogóle jakiś był? Czy po prostu z każdym dniem szalałaś coraz bardziej, a bezradność tylko w tym pomagała? Czemu nie zostawiłaś żadnych porad, musiałaś wiedzieć, że komuś się to przytrafi. Proszę, potrzebuję twojej pomocy!
     Do moich uszu docierają krzyki moich towarzyszy. Podnoszę głowę i dopiero czuję łzy na policzkach. Szybko je wycieram i ponownie odwracam się do grupki. Mój wzrok spotyka się z jasnobrązowymi tęczówkami Stiles'a. Uświadamiam sobie, że przez chwilę nie mogę oderwać od nich oczu. Szybko jednak wstaję i podchodzę do dziewczyn z Jacksonem.
-Naprawdę go widziałaś? Naprawdę nie żyje?-przez chwilę nie wiem, jak odpowiedzieć Allison. Jej wzrok wyraża ogromne przerażenie, tak samo Lydii i Jacksona. Cofam się o krok i kiwam powoli głową.
-Dobra, dupomózgi! Nowy plan, Stiles dzwoni do swojego bezużytecznego ojca, a on wysyła tu kogoś z bronią, hm?!-kieruję swój wzrok na chłopaka, a on nie wygląda na zadowolonego. Dociera do mnie, że ja nawet nie wiem, co się tu dzieje. Muszę koniecznie to z nich wyciągnąć.
-On ma rację, nawet jeśli masz powiedzieć prawdę. Dzwoń.-po słowach Scotta czuję jeszcze większą potrzebę usłyszenia prawdy. Stiles coś szepczę do młodego wilkołaka, a ja żałuję, że nie jestem taka jak on. Stilinski odchodzi, ale Jackson nie odpuszcza i próbuję mu zabrać telefon za co dostaje w twarz. Podchodzę do niego o krok zdziwiona jego zachowaniem. Postanawiam jednak się nie mieszać, rozumiem go. Gdyby Luke nie był zamieszany w sprawy nadprzyrodzone to też na pewno nie chciałabym go wzywać. Zresztą jest zamieszany, a i tak tego nie robię. Chłopak wyciąga mimo to telefon, ale odzywa się poczta.
-Oddzwoń do mnie jak najszybciej.-do drzwi zaczyna dobijać się najprawdopodobniej ten wilkołak. Odbiegam na drugi koniec sali razem z resztą. Moje serce ponownie dzisiejszego wieczoru próbuje wyskoczyć z klatki piersiowej. Moje umiejętności raczej specjalizują się w uciekaniu i ukrywaniu, więc nie za bardzo mam inny pomysł niż to. Mimo to jednak strach, który odczuwam w stosunku do tej sytuacji, nie równa się nawet połowie strachu przed naukowcami. Śruby zaczynają wypadać, a on zaraz się tu dostanie. Zamykam oczy i staram się skupić, na tym co jest wokół nas, na jakiejkolwiek drodze ucieczki.-Za kuchnią są schody.-podskakuję lekko na głos Stilesa.
-Prowadzą do góry.
-Wszędzie jest lepiej niż tu.-nie zastanawiając się szybko wybiegamy przez drzwi, a potem wbiegamy do kolejnej sali. Chowamy się za ścianą, ale zaraz słyszymy kroki na korytarzu. Staram się jak najciszej oddychać i zamykam oczy z nadzieją. Za dużo ostatnio tej nadziei w moim życiu, ale chyba jest ona nieodłączną częścią, kiedy ktoś nie ucieka ciągle i za wszelką cenę. Obok nas przechodzi wilkołak, ale jakimś niewytłumaczalnym i niemożliwym wręcz sposobem nas nie wyczuwa.
-Jackson, ile osób zmieścisz do auta?
-Pięć, ale piętrowo.
-Pięć? Ledwo wcisnęłam się do tyłu.
-Nieważne, nie wyjdziemy stąd. Poza tym jest nas sześć.-gasi nadzieję Stiles.
-A tędy?-Scott wskazuje na drzwi prowadzące na dach, ale są zaryglowane. Proponuje, że pójdzie po klucz do trupa woźnego i to jest chyba nasz jedyny plan. McCall jest wilkołakiem, ma najlepsze możliwości do tego, ale jest świeży i na pewno ich nie ogarnia.
-Zrobimy bombę, Koktajl Mołotowa. Tam są wszystkie składniki.-Lydia wskazuje na szafkę chemiczną, zaskakując mnie po raz kolejny. Zaczynam się zastanawiać, czy ona przypadkiem nie udaje. Przez myśl przechodzi mi nawet, że jest szpiegiem naukowców. Szybko jednak to odrzucam, trochę mnie obsesja poniosła. Zaczyna robić koktajl Mołotowa, wszyscy skupiają się na tym. Ja zatrzymuję Stilesa i Scotta.
-Powiecie mi, co tu się stało?-posyłam im pytające i wyczekujące spojrzeniem. Patrzą po sobie i ostatecznie jeden się odzywa.
-Chcieliśmy udowodnić Derekowi, że szef Scotta nie jest alfą, który go ugryzł. Więc zawył do mikrofonu no i kto by pomyślał, że się pojawi, zabije Dereka, będzie próbował zabić też nas i w dodatku wezwie Allison, która przyjedzie z wami.-wytrzeszczam oczy nie dowierzając.
-Derek nie żyje?!-szepczę.
-Najprawdopodobniej. Powiedziałem im, że to on próbuje nas zabić.-biorę głęboki wdech. Do moich oczu napływają łzy, ale nie pozwalam im wypłynąć.
-Co zrobiłeś?-chłopak jednak ignoruje mnie i podchodzi po ten cholerny koktajl. Kręcę głową i odchodzę od nich. Jak to nie żyje, nie zdążyłam nawet go poznać. Chyba więzy naszych rodzin spowodowały, że stał się dla mnie mimowolnie trochę ważny. Pamiętam, że uwielbiali się z Miles'em. Naprawdę chciałabym go poznać. Mimo tego kim się stał przez to, co mu się przytrafiło. Jestem niemal pewna, że byśmy się dogadali.
-Hej, wszystko dobrze?-obok mnie pojawia się Stiles, ale nie patrzę na niego. Prycham na jego słowa i kręcę przecząco głową.-Nie wiemy, czy nie żyje na pewno. Więc może nie powinniśmy się jeszcze smucić.-odwracam się i kiwam głową. Mrugam kilka razy starając się odgonić łzy razem z myślami.-Nie rozumiem, dlaczego w ogóle jest ci przykro. Był dla ciebie wredny.
-Przybrał pancerz obronny, nie mam mu tego za złe. Rozumiem. Jestem pewna, że nie jest taki zły, okoliczności to na nim wymusiły. Został sam, ja mam Luke'a. Nie dałabym rady bez niego, Derek musiał. Miałam nadzieję, że znajdziemy wspólny język. Nasi rodzice na pewno chcieliby, żebyśmy sobie pomagali.-czuję na sobie jego przeszywający wzrok, ale nie mam ochoty się nad tym teraz zastanawiać. Mam wrażenie jakby zmiany i brak kontroli mnie przygniatały. Na razie moim sposobem na radzenie sobie jest ignorowanie. Trochę jakbym postawiła mur przed swoim wnętrzem i nie pozwalała docierać głębiej. Tak, to jest chyba najlepszy sposób i jedyny, który mam.
-Jak do tego doszło, że znalazłaś woźnego? Lydia i Jackson mówią, że nagle po prostu wyszłaś z samochodu.-wzruszam ramionami. Nie mam siły na kolejne kłamstwa, poza tym on nie jest głupi. Mam nadzieję, że nie będzie mimo to dociekał. Nie jestem jeszcze gotowa na tak wielki krok i pewnie nigdy to nie nastanie. Nagle dociera do nas bardzo głośne warknięcie, aż dzwoni mi w uszach. Podbiegamy do reszty, która skupia się na Jacksonie. Allison zaczyna pytać o Scotta, nagle drzwi się zamykają na klucz. Brunetka puka w nie wołając go, ale to nic nie daje.
-Stop! Słyszycie?!-zapada cisza wśród, której słychać syreny policyjne.


     Udało nam się wydostać, ale przyjechało mnóstwo policji. Widziałam gdzieś Luke'a i naprawdę nie mam ochoty z nim teraz rozmawiać. Dlatego staram się jak najszybciej wrócić do domu i uniknąć nieprzyjemnej konfrontacji.
-Delilah!-słyszę wołanie Stiles'a, więc szybko się odwracam i pokazuję mu, żeby był cicho.
-Luke mnie szuka, a ja wolę, żeby mnie nie znalazł. Przynajmniej na razie.-chłopak przytakuje i drapie się z tyłu głowy.
-Trzymasz się?-posyła mi zmartwione spojrzenie, a ja kiwam lekko głową. Jestem chyba zbyt zmęczona, żeby teraz się nad tym zastanawiać. Mój tryb życia zmienił się błyskawicznie i chyba etap wyparcia się u mnie właśnie kończy, a zaczyna powoli akceptacja. Doszło do mnie, że ciągłe chowanie się wcale nie było lepsze od ryzyka, które teraz podejmuję non stop. Nie chcę uciekać, to już wiem. Ale cała reszta jest zbyt świeża i po prostu jej do siebie nie dopuszczam. Ciężko zaakceptować fakt, że najpewniej stanę się eksperymentem. Za to na duchu podtrzymuje mnie życie Luke'a i wszystkich wokół, bo każdemu z nich grozi niebezpieczeństwo, do puki są blisko mnie.-Nie powiesz mi, co jest, prawda? Może mógłbym ci jakoś pomóc? Wiem, że krótko się znamy, ale widzę, że coś się u ciebie dzieje.-podnoszę na niego wzrok czując zalewający mnie niepokój.-Chyba nie jesteś gotowa i nie chcę cię zmuszać, ale chcę, żebyś wiedziała, że jestem otwarty. Jeśli tylko chcesz oczywiście i...
-Delilah!-gniew w głosie Luke'a przyprawia mnie o gęsią skórkę. Nigdy nie słyszałam, żeby był na mnie aż tak zły. Zamykam oczy i staram się zniknąć.-Idziemy do domu.-łapie mnie za ramię i prowadzi. Nie odzywa się ani słowem, wsadza mnie do auta i zamyka drzwi. Siada po stronie kierowcy, a potem rusza w ciszy. Boję się spojrzeć w jego stronę, więc wpatruję się w mijający obraz za oknem. Przez całą drogę nic nie mówi, więc budzi się we mnie nadzieja, że dzisiaj da sobie spokój. Zatrzymujemy się przed domem, wysiadam i jak najszybciej zamierzam udać się do swojego pokoju.
-Stój.-stanowczy i nieprzyjemny głos wujka powstrzymuje mnie przed ruszeniem po schodach. Trzaska drzwiami, a ja się wzdrygam.-Czy ty wyobrażasz sobie w ogóle, co czułem, kiedy wszedłem do domu i cię nie było? Kiedy byłem pewien, że porwali cię naukowcy?!-stoję do niego tyłem i się nie odzywam.-Dlaczego do mnie nie zadzwoniłaś, Delilah?!! Odwróć się do mnie!-powoli przekręcam się w jego stronę, ale na niego nie patrzę.-Co się z tobą dzieje do cholery jasnej!? Dlaczego mnie okłamujesz i nic mi nie mówisz?! Jeśli chcemy mieć jakieś szansę, musimy trzymać się razem! Nie możesz nic przede mną ukrywać!-w tym momencie coś we mnie pęka, złość zalewa całą moją sylwetkę. Kieruję na niego swój wściekły wzrok i teraz ja zaczynam krzyczeć:
-Dlaczego nic ci nie mówię?! Musimy trzymać się razem i nie możemy nic przed sobą ukrywać, tak?! Tyczy się to tylko mnie, Luke?! Ciągle coś przede mną ukrywasz, odkąd tu jesteśmy nie mówisz mi niczego!!
-Próbuję cię chronić, Delilah! Nie możesz mieć mi za złe tego, że nie chcę abyś zginęła!-prycham i podchodzę bliżej niego.
-Nie widzisz, że moje życie już dawno jest skazane?! Jedyne co mi pozostało to nadzieja na ten głupi plan! Bo to powinna być moja walka! Więc nie dziw się, że nie zamierzam siedzieć i czekać aż mnie uratujesz albo sam zginiesz! Pytasz, czy wyobrażam sobie, co czułeś, kiedy byłeś pewien, że mnie porwali?! A czy ty wyobrażasz sobie, co ja czuję, kiedy jestem pewna, że najprawdopodobniej zginiesz, próbując ratować mnie?! Wyobrażasz sobie, co czuję, kiedy myślę o tym, że możesz stać się kolejną osobą na liście osób, które zginęły za mnie?! A moje życie nawet wtedy do cholery będzie skazane, bo oni dalej nie odpuszczą!-mam wrażenie jakby każdy fragment mojego ciała pulsował ze złości. Odwracam się do ściany i w nią uderzam. Nie wytrzymam tu, nie wytrzymam z nim. Muszę, jak najszybciej stąd wyjść. Wybiegam z domu i biegnę przed siebie do lasu. Mam ochotę krzyczeć, ale jakimś cudem udaję mi się powstrzymać. Słyszę za sobą nawoływania Luke'a, ale je ignoruję i w końcu cichnie. Wokół mnie pojawia się coraz więcej drzew, a obraz zaczyna się rozmazywać. Nic mnie nie obchodzi, ani to że nie wiem, gdzie jestem, ani to że nie jestem bezpieczna. Przez coraz większą ilość łez już nic nie widzę, więc mimowolnie się zatrzymuję. Łapię się za głowę, mam wrażenie, jakby miała zaraz wybuchnąć. Upadam na ziemię i opieram się o jakieś drzewo. Ciągnę się za włosy, próbując nie krzyczeć. Zresztą, co mnie to obchodzi. Daję upust wszystkim emocjom, które się we mnie ostatnio kumulowały. Krzyczę z całych sił. Czuję, jak mój głos rozchodzi się wokół, coraz dalej. Mam wrażenie, jakby razem z nim wychodziły ze mnie wszystkie emocje. Aż w końcu cichnę, na zewnątrz i w środku. Patrzę się przed siebie i chwilowo nie czuję nic. Staram się napawać tą chwilą na tyle, na ile jest to możliwe.
-Słyszał cię chyba cały stan.-podnoszę się szybko gotowa do ucieczki, ale to Derek. Jak to Derek?
-Myślałam, że nie żyjesz.-rzucam i do niego podchodzę.
-Teraz już wiem, dlaczego nie jesteś wilkołakiem.-spinam się lekko, ale staram się nie okazywać emocji.-Nie martw się, nie powiem im.-przytakuję niepewnie i cofam się o krok.-Co tu robisz, nie widzę żadnego ciała.
-Teraz mi ufasz?-podnosi brwi rozbawiony moim pytaniem.
-Ufać to trochę za dużo, coś o tym wiesz. Można powiedzieć, że moje negatywne nastawienie do ciebie złagodniało, ale dalej cię nie znam. Co się stało, że się tu pojawiłaś? I co się stało, że Miles i twoi rodzice nie żyją? Bo nie żyją? Tak mówiłaś, kiedy mnie postrzelili.
-To trochę za dużo, coś o tym wiesz.-uśmiecha się na mój komentarz i kiwa głową.-Ale tak, nie żyją.-patrzymy na siebie przez chwilę, oboje chyba nie wiemy jak się zachować. Mimo bliskiej relacji naszych rodzin, tak naprawdę nie udało nam się poznać. Jest to całkowicie nowa sytuacja, ale myślę, że zmierzamy w dobrym kierunku. Chociaż już nie widzi we mnie wroga.
-Wracaj do domu, tu nie jest teraz bezpiecznie. Zwłaszcza jeśli nie masz wilkołaczych umiejętności.-przewracam oczami na jego komentarz.



                                                                                    ***
Hejka!
Po długiej przerwie, ale jest. Niestety nie przewiduje, że rozdziały zaczną pojawiać się częściej. Mam mnóstwo nauki i to się nie zmieni najprawdopodobniej długo. Na pewno będę starać się znajdować chwilę na pisanie, aby mimo że wolno to jednak ta książka, opowiadanie posuwało się do przodu. Bardzo chciałabym ją skończyć. No cóż mam nadzieję, że wam się podobało, jeśli tak to koniecznie wyraźcie to komentarzem lub gwiazdką. Może okaże się to kopniakiem motywacji do znalezienia czasu na to.
Miłego dnia, popołudnia czy wieczoru!
~Katherine

Whispers | Stiles StilinskiWhere stories live. Discover now