5

144 9 4
                                    

-Co się stało, Delilah?-kiedy mój oddech się unormował, Luke odsunął się ode mnie i patrzy teraz na mnie. Mój wzrok jest tępo wbity w przestrzeń, próbuję poukładać sobie wszystko w głowie. Dawno nie miałam ataku paniki, ich powrót bardzo źle wróży. Na początku były standardem. Za każdym razem kiedy przypominałam sobie tamtą noc, opanowywał mnie strach i poczucie winy. Ból, świadomość, że ich już nie ma, że nie żyją, że zginęli próbując ratować mnie. Nigdy więcej ich nie spotkam, nie zobaczę ich uśmiechu, rodzice nigdy na mnie już nie nakrzyczą, Miles już nigdy nie będzie odstraszał ode mnie chłopaków. Widok naukowców, niepewny znak, że naukowcy już się zjawili i mamy mało czasu albo nie mamy go w ogóle. Strach przed wykonaniem jakiegokolwiek kroku, przed wybraniem kierunku ucieczki. Obrócić się, zacząć uciekać czy udawać zwykłą nastolatkę? Każda najmniejsza myśl, najmniejsze wspomnienie to wszystko powodowało, że kumulowały we mnie emocje, zaczynałam panikować, przestawałam myśleć racjonalnie i wybuchałam. Po nocach śnił mi się tamten wieczór i budziłam się cała spocona, załzawiona, spanikowana i krzycząca. Byłam słaba, a słabi nie przeżywają. Musiałam stać się silna, nie miałam wyboru. Zagrażałam nie tylko sobie i o to się najbardziej bałam.
-Del.-głos Luke'a wyrwał mnie jakby z transu. Skierowałam swój wzrok w jego stronę.-Co się stało?
-Co się stało?! Co się stało, Luke?! Jestem przerażona!-mój krzyk rozniósł się po domu, a ja nie odrywałam od niego wzroku.-Łamiemy zasady, które utrzymywały nas przy życiu. Dzięki którym jesteśmy zawsze o krok przed nimi!
-I które niszczą ci życiu, niszczą ciebie. Nie jesteś sobą, Delilah.-jego słowa mną nie wzruszyły. Miał rację, ale byłam tego świadoma przez cały czas. To nic nie zmieniało.
-Panikuję, bo strach jest jeszcze większy, bo czuję niepewność. Panikuję, bo nie rozumiem, dlaczego robię to, co robię. Dlaczego z nimi w ogóle rozmawiać? Dlaczego mówię im o sobie?-opieram się spowrotem o drzwi i wbijam wzrok przed siebie. Czuję, jak Luke siada w tej samej pozycji obok.-Dlaczego chcę tak bardzo z nimi rozmawiać?-niespodziewany szept wydobył się z moich ust.
-Nie masz nic do stracenia. Nie rozumiem, czemu nie spróbujesz.
-Jeśli spróbuję i się nad tym szczerze, poważnie zastanowię, obiecujesz w razie niepowodzenia dać mi uciec?-nie myślę za dużo nad tym, co właśnie wyszło z mojego gardła. Mam już naprawdę dość kłócenia się o to z Lukiem i ciągłego przeciwstawiania się mu i całemu światu. Trudno jest to robić, kiedy nawet jedyna osoba, której ufasz, cię od tego odciąga. Mimo to nie pozwolę mu też zginąć. Jeśli jego plan zawiedzie, to oddam się w ich ręce. Teraz nawet nie wiem, czemu wcześniej tego nie zrobiłam. Może nie chciałam, żeby moja rodzina zginęła na darmo. Ale ciągła ucieczka nie przywróci im życia. Za to jeśli się im oddam, może czyjeś uratować. 
-Nigdy cię nie zostawię, ale obiecuję rozważyć jeszcze raz opcję ucieczki.-satysfakcjonuje mnie jego odpowiedź. Opieram głowę o jego ramię i cieszę się z tego, że go mam.-Do czasu podjęcia decyzji bądź sobą, proszę. Rób to co pragniesz i to co uważasz za słuszne.
Naprawdę się cieszę, że go mam.


-Delilah, zgadzasz się?-głos Lydii wyrwał mnie z rozmyśleń i od razu skarciłam się w myślach za niesłuchanie ich. Posyłam jej przepraszający uśmiech, a ona przewraca oczami.-Allison ma się  dzisiaj uczyć ze Scottem. Uświadamiam ją, że na pewno nie będą się naprawdę uczyć.
-Jasne, że nie. Lepiej się przygotuj.-szturcham brunetkę w ramię, wygląda na przejętą. Chyba naprawdę go lubi, a ja chcę, żeby była szczęśliwa. Mimo to ich romans nie byłby łatwy, są jak Romeo i Julia.-Wyluzuj, on też cię lubi. Tymczasem ja muszę spadać, miłej zabawy.-posyłam im pożegnalny uśmiech i kieruję się ku wyjściu. Od razu po przekroczeniu drzwi frontowych dobiegają mnie dźwięki klaksonów. Dostrzegam źródło hałasu i wcale mi się to nie podoba. Jeep Stilesa stoi na środku i hamuje przejazd, a przed nim stoi Derek. Przez chwilę, bo zaraz upada. Zrywam się i podbiegam tam.
-Zostałem postrzelony.
-On nie wygląda dobrze.
-Wiesz, jaka to kula?-chłopacy na mój głos prawie podskakują. Ignoruję ich zaskoczenie, bo jego stan wręcz krzyczy, że nie mamy czasu. Derek kręci głową, w dalszym ciągu przyglądając mi się podejrzliwie. No tak, on nic o mnie nie wie. Jego oczy przybierają niebieski odcień, na co ja się lekko wzdrygam. Cofam się o krok, teraz to ja jestem w szoku. Zabił niewinną osobę, może być mordercą. Może to on jest tym wilkołakiem, który zaatakował kierowcę tego autobusu.
-Delilah.-ręka Stilesa lata mi przed oczami, a ja wracam do rzeczywistości.-Jedziesz z nami?-zatrzymuję wzrok na nim, potem przenoszę go na Dereka i znowu na Stilesa. Nie mam czasu na przemyślenia, jedyne co zdążam zrobić, to przypomnieć sobie słowa wujka i wsiąść do samochodu.
-Kim jesteś? Skąd ona wie? Powiedzieliście jej?-pytania opuściły gardło Dereka od razu, po tym jak chłopak ruszył. Stiles przewraca tylko oczami i całkowicie go ignoruje.
-Delilah Elspeth.-Hale wbija swoje pełne zdezorientowania spojrzenie we mnie. Analizuje moją twarz, jakby chciał się upewnić, czy mówię prawdę. Chyba jednak ich nie znajduję, bo wygląda na jeszcze bardziej zdystansowanego. Całkowicie go rozumiem i nie spodziewam się, że mi nagle zaufa.
-Możesz to udowodnić?-mimo to jednak prycham śmiechem pozbawionym jakichkolwiek pozytywnych emocji. To jest zdecydowanie ostatnia rzecz, jaką chciałabym robić. Przenoszę wzrok znowu na niego. Jego wyraz twarzy jest całkowicie poważny, może nawet trochę groźny. Pomijając fakt, że dosłownie umiera i jego życie tak naprawdę zależy od nas.
-Moi rodzice nie żyją, więc nie mogą ci tego potwierdzić.-przełykam ślinę i odwracam na chwilę wzrok.-Świetnie dogadywałeś się z Miles'em, ale rodzice nie chcieli go tu często zabierać. Chociaż i tak był tu częściej ode mnie. W ogóle cię nie pamiętam, za to pamiętam Corę. Tak czy inaczej, on też nie żyje.-w dalszym ciągu nie jest przekonany. Przenoszę wzrok na Stilesa. Jego spojrzenie jest intensywnie wbite w drogę, a na twarzy ma grymas.-Stiles.-na krótką chwilę łapie ze mną kontakt wzrokowy. Posyłam mu uśmiech w próbie poprawy jego humoru. Jego twarz się lekko rozjaśnia. Zaraz z jego telefonu wydobywa się dźwięk i skupia się na nim, po czym wzdycha niezadowolony.
   Wbijam wzrok w okno i zaczynam się denerwować. W mojej głowie rozlegają się negatywne myśli i czarne scenariusze. Rozglądam się po ulicach, doszukując się jakiejś niezgodności. Czuję, jak moje serce z każdą chwilą przyspiesza coraz bardziej. Zaciskam oczy i staram się przypomnieć sobie słowa Luke'a.
-Delilah.-podskakuję na fotelu z zaskoczenia, a mój wzrok szybko spotyka wzrok Stilesa. Chłopak posyła mi uśmiech. Z mojego gardła wydobywa się cichy śmiech w reakcji na taką samą próbę pocieszenia mnie ze strony bruneta. Staram się wykorzystać to, że moje myśli nie są już tak bardzo skupione na strachu i niepokoju. Przenoszę wzrok na Dereka, który wygląda coraz gorzej.
-Scott się odzywał?-pytam Stilesa, na co on tylko kręci głową. Mój telefon zaczyna brzęczeć, a na wyświetlaczu pojawia się zdjęcie Luke'a. 
-Halo?
-Gdzie jesteś?-słyszę w jego głosie zmartwienie i od razu karcę się za to, że go o niczym nie poinformowałam.
-Ze Stilesem i Derekiem, aktualnie jedziemy jeepem.-przekazuję mu wszystkie informację poza powodem sytuacji. Mam nadzieję, że będę mogła mu to wyjaśnić w domu.
-Co robicie? Potrzebujesz pomocy?
-Wiedziałbyś, jeśli tak by było. Pomagam im rozwiązać pewien problem, porozmawiamy w domu.-próbuję go zapewnić, że wszystko jest dobrze. Nie chcę, żeby się niepotrzebnie denerwował.
-Jakby coś się działo, masz od razu dzwonić.-potwierdzam i rozłączam się z nim. Niemal od razu czuję na sobie przeszywające spojrzenie Dereka i jestem pewna, że wszystko podsłuchał. Naszą wymianę spojrzeń przerywa telefon Stilesa, który odbiera i okazuje się, że to Scott. Hale jednak nie ustępuje, więc znowu skupiam na nim swoją uwagę.
-To Luke, znacie się.-unosi brwi, nie zadowala go moja odpowiedź. Wzdycham już lekko zirytowana i przewracam oczami. Biorę głęboki oddech i zaczynam zastanawiać się, czy jakakolwiek rozmowa z nim to dobry pomysł. Jednak moi rodzice ufali jego rodzinie, więc ja też chyba powinnam. Jego zachowanie nie różni się jakoś bardzo od mojego, no dobra może różni. Mimo to mamy tą samą motywację, - brak zaufania, strata, ból -  on po prostu jest nie tylko niepewnie, ale i wrogo nastawiony do wszystkich i tego nie ukrywa. Ja raczej mam w zwyczaju po prostu nie rozmawiać z ludźmi i uciekać, co może brzmi jeszcze gorzej. Zanim jednak zdążę cokolwiek powiedzieć, Derek odwraca się przodem, opadając na fotel i jęcząc z bólu. Dobrą wiadomością jest to, że nie słyszałam żadnych szeptów, więc może go uratujemy.
-Gdzie jedziemy?-kieruję to pytanie do Stilesa, który skończył rozmowę ze Scottem. 
-Do kliniki.
   
     Chwilę temu Scott dał nam znać, że znalazł kulę. My znajdujemy się już w klinice, a Derek właśnie zdejmuje koszulkę, ukazując ranę po postrzale. Kiedy moim oczom ukazuje się długa sieć czarnych żył, wstrzymuję oddech. Nawet jeśli Scott jest w drodze, może nie zdążyć.
-Możesz nie przeżyć, nawet jeśli on znalazł tą kulę.-mówię, nie odrywając wzroku od jego rany, która zdążyła się już porządnie rozprzestrzenić. 
-Może wystarczy wypić trochę ziółek i dobrze się wyspać.-Stiles rzuca sarkastycznym komentarzem, który oboje ignorujemy. Mimo to koduję w głowie, że sarkazm jest jego nieodłączną częścią.
-Mam plan awaryjny.-bardziej dyszy niż mówi Derek i zaczyna szukać czegoś po szafkach. Po chwili wyjmuję dość ostrą maszynę, bo nożem tego nie nazwę.-Odetniesz mi rękę.-wzdycham ciężko i opieram się o blat. Kieruję wzrok na Stilesa, który zrobił się trochę blady. Nie wpada mi żaden inny pomysł do głowy, a rozumiem, że Derek woli żyć bez ręki niż nie żyć. 
-O mój Boże, nie wiem, czy dam radę.-brunet wydaję się być załamany i stąpa nerwowo w miejscu. Za to wilkołak już się przygotowuje, jakby robił to często.
-Czemu nie?
-No nie wiem, cięcie mięsa, odcinanie kości. I jeszcze ta krew.
-Mdlejesz na widok krwi?-patrzy na niego z zażenowaniem.
-Nie, na widok odciętej ręki!-przewracam oczami na ich kłótnię i podchodzę bliżej.
-Ja to zrobię.-wyciągam dłoń po ostrą maszynę, ale jej nie otrzymuję. Oboje przez chwilę się zacieli ze spojrzeniem wbitym we mnie. Nie na długo, bo Derek zaczął wymiotować czarną mazią.-Daj mi to szybko, nie mamy czasu.
-Dobra, dobra, zrobię to.-chłopak przystawia ostrze do jego ręki, a wilkołak zaciska zęby. Odsuwam się i odwracam głowę.
-Stiles?-Scott pojawia się w pomieszczeniu i myślę, że cała nasza trójka oddycha z ulgą.-Co ty, do diabła, robisz?-śmieję się na jego reakcje, całą tą sytuację albo raczej to że nikt nikomu nie odetnie ręki. Derek szybko przejmuje pocisk, ale mdleje i mu gdzieś wypada. Przez chwilę wpatruję się w niego, kompletnie się tego nie spodziewając. Scott rzuca się w poszukiwaniu kuli, a ja i Stiles podchodzimy do niego.
-Nie budzi się, chyba umiera albo już jest martwy.-jego spanikowany ton wcale nie pomaga.
-Uderz go.-mówię pierwsze co mi przychodzi do głowy, ale chłopak patrzy na mnie jakbym zwariowała.-No uderz go, masz lepszy pomysł?!-odwraca się w jego stronę, szepcze coś i to robi. Na szczęście się budzi, bierze pocisk, wysypuje zawartość i ją podpala. Potem wciska sobie popiół co rany i pada na podłogę, wijąc się i krzycząc z bólu. Opieram się o blat i oddycham z ulgą. Dawno nie miałam takie dreszczyku emocji, mimo to wcale mi go nie brakuje. Kojarzy mi się z niespodziewaną i nagła ucieczką przed doktorami, kiedy uda im się nas znaleźć, a my tego nie zauważymy. Ostatni raz to się wydarzyło około 5 miesięcy temu i naprawdę za tym nie tęsknię.
-To było zajebiste! Tak!-krzyk i entuzjazm Stilesa wywołuje u mnie śmiech, co powoduje, że wzrok obojga zwraca się ku mnie.
-Nie wydajesz się być zaskoczona.-wzruszam ramionami i przenoszę spojrzenie na Dereka, który najwyraźniej wyzdrowiał.-Wszystko okay?
-Pomijając ten cholerny ból.
-Sarkazm to oznaka zdrowia.-gniewny i ponownie realnie wyglądający groźnie wzrok wilkołaka skierował się w stronę chłopaka.
-Uratowaliśmy ci życie, więc teraz zostaw nas w spokoju, jasne? Jeśli nie, to pójdę do ojca Allison.-na jego słowa niemal krztuszę się własną śliną.
-Zaufasz im? Myślisz, że mogą ci pomóc?-w jego głosie słychać kpinę, ale i gniew.
-On ma rację, Scott. Nie masz pojęcia, do czego łowcy są zdolni, w dodatku to są Argentci.-posyłam mu zmartwione spojrzenie, próbując przekazać całą powagę swoich słow.
-Pokażę ci.-mówi, po czym kieruje się do wyjścia. Scott patrzy jeszcze na mnie i Stilesa, a potem idzie za nim.
-Chodź, odwiozę cię.-kiwa zachęcająco głową, a ja za nim idę. Scott i Stiles kompletnie nie mają pojęcia z czym się wiąże to wszystko. Niewątpliwie niedługo się przekonają i na pewno już nigdy nie poczują się normalnie, na pewno ich to zmieni. Przykro mi się robi, kiedy o tym myślę. Pamiętam siebie jeszcze przed tym wszystkim. Byłam kimś zupełnie innym, byłam dużo szczęśliwsza, częściej się śmiałam i moje oczy dosłownie błyszczały. Teraz z moich oczu da się wyczytać tylko strach, smutek i pustkę.
   Dochodzimy do drzwi jeepa, więc łapię za klamkę i zamierzam wsiąść. Nie jest mi to jednak dane, ponieważ ktoś pociąga mnie za ramię i odsuwa.
-Może i mówisz prawdę, ale ci na razie nie wierzę. Może i bym ci uwierzył, ale w jakiś niewytłumaczalnym sposobem nie jesteś wilkołakiem. Nie wiem czym jesteś ani kim, ale się dowiem.-Derek puszcza moje ramię, a ja stoję jeszcze nieruchomo. Nie spodziewałam się, że mi uwierzy, ale mimo wszystko jego zachowanie wywołuje u mnie reakcje. Nie wiem sama, czy jest mi przykro czy czuję gniew. Chyba część mnie miała nadzieje, że się z nim dogadam ze względu choćby na nasze rodziny. Z drugiej strony wcale nie proszę go o zaufanie ani nawet o rozmowę czy jakąkolwiek uwagę. Kręcę głową, próbując go zignorować. Niestety nieudolnie.
-Czego od ciebie chciał?-Stiles od razu zadaje mi to pytanie, po moim wejściu do jeepa.
-Po prostu mi nie ufa, ale to nic. Rozumiem go, wcale go o to nie proszę.-nie patrzę na niego, wzrok mam wbity w okno. Może już nie panikuję, ale w dalszym ciągu czuję, jakbym popełniała największy błąd w swoim życiu. Staram się zrzucić stare przyzwyczajenia na dalszym plan, ale to nie takie łatwe. Ciągle nie czuję się bezpiecznie, nie zważając na to co robię, ale kiedy się wychylam, czuję jakbym wisiała na włosku i miała zaraz spaść w huragan niebezpieczeństw, jeszcze większej straty i jeszcze większego bólu. Mimo to postanowiłam, że spróbuję i zmienię taktykę. Więc będę próbować. Luke ma swój plan, ale ja również mam plan awaryjny. Najbardziej tchórzowski jaki chyba jest możliwy, ale najbezpieczniejszy. Przynajmniej dla Luke'a.
-Chcesz mi o czymś powiedzieć?-dźwięk jego głosu lekko mnie spina, bo zdecydowanie to nie jest dobry moment na rozmawianie o mnie. Dopiero się przełamałam, żeby w ogóle z nimi rozmawiać i im pomóc.
-Stiles, może po mnie tego nie widać tak jak po Dereku, ale ja też mam poważne problemy z zaufaniem i trzymam się na dystans. To że w ogóle od was nie uciekam, jest zasługą mojego wujka.
-Okay, jasne. Nie zamykaj się na nas tylko, nie chciałbym stracić z tobą kontaktu.-uśmiecham się i w końcu do niego odwracam. On też się uśmiecha, ale nie jest to do końca szczere. Mimo to nie zadaję mu żadnych pytań, na dzisiaj mam już dość.

***

Hejka!
Mam nadzieję, że wam się podobało. Już zaczyna się coś rozkręcać powoli. Wyraźcie koniecznie swoją opinię w komentarzach i jeśli wam się podobało to zapraszam do okazania tego gwiazdką. Miłego dnia, popołudnia czy też wieczoru wam życzę!
Ściskam! ~Katherine

Whispers | Stiles StilinskiWhere stories live. Discover now