Ostatnia Walka

280 9 4
                                    

Od razu mówię, że to nie będzie przyjemny rozdział dla wszystkich psiarzy. Dlatego na starcie uczulam i ostrzegam, że sceny, które zostały tu opisane mogą być nieco dyrastyczne.

——————————————————

Odgłos lecącej wody przytłumił dźwięk trzaskania drzwiami, po czym do moich uszu trafiło przeraźliwe szczekanie Dantego, które momentalnie ucichło wraz z towarzyszącym temu piskiem.

W jednej chwili odzyskałam pełen rozum, jakby ktoś dał mi w twarz, aby mnie ocucić. Po cichu uchyliłam drzwiczki prysznica, nie zakręcając przy tym wody. Stojąc cała przemoczona na zimnych kafelkach, chwyciłam za czarny szlafrok wiszący na wieszaku przy samym wyjściu z łazienki. Obwiązałam się mocno paskiem, aby moje jedyne okrycie nie osunęło się na ziemię. Życie nauczyło mnie, że trzeba być przygotowanym na wszystko. Otworzyłam kosz na pranie i z jego dna wyciągnęłam broń, którą schowałam dosłownie przypadkiem, kiedy robiłam pranie.

Ta, może się to wydać dziwne, ale łazienka to jedyne miejsce, gdzie jedyną bronią jest szczotka do kibla. Znowu czułam tą nieprzyjemnie pulsującą adrenalinę w krwi i trzęsące się ręce, które momentalnie zamarły w chwili kiedy położyłam palec na spuście. Byłam pewna, że pozbyłam się tego uczucia na dobre, niestety takie rzeczy lubią wracać i to w najmniej spodziewanym momencie.

Stanęłam przy drzwiach, nasłuchując najmniejszego szelestu, który podpowiedziałby mi, gdzie konkretnie znajduje się włamywacz. Ciężkie kroki nasilały się i słabły, po czym całkowicie ucichły. Przełknęłam głośno ślinę, pociągając za klamkę i trzymając broń w gotowości. Wyszłam przed drzwi łazienki, gdzie panowała ciemność, a jedyne światło pochodziło od pomieszczenia, z którego właśnie wychodziłam. Zamknęłam za sobą drzwi i z duszą na ramieniu zaczęłam przemierzać dom w poszukiwaniu nieproszonego gościa.

Dotarłam do salonu, gdzie wciąż panował półmrok, dzięki klimatycznie świecącej lampki. Rozejrzałam się po nim i dostrzegłam górkę pudeł stojących w wolnej przestrzeni tuż przy kanapie. Serce podskoczyło mi do gardła, czułam się jak w jakimś horrorze, albo koszmarze. To wszystko nie mogło być prawdą, nie w chwili kiedy moje życie w końcu wychodziło na prostą. Skręciłam w korytarzyk prowadzący do wyjścia, jednak to, co tam zobaczyłam, złamało mnie w każdy możliwy sposób. Nie sądziłam, że istnieje coś, co jest w stanie tak pogruchotać moją psychikę i tak gruntownie sprowadzić na ziemię, jak ten widok.

Niczemu niewinny Dante leżał w bezruchu na ziemi w kałuży ciemnobordowej cieczy z roztrzaskaną czaszką. Podchodząc do niego bliżej, widziałam więcej, a narastająca we mnie mieszanka złości i smutku wypełniała cały dom. W jednej chwili niewzruszone ręce zaczęły się trząść, jak nigdy wcześniej, a nogi stały się watowate na tyle, że bezwładnie przewracałam się na panelach. Kucnęłam przy jego sztywnym ciele, dostrzegając, jak kula postrzałowa rozerwała mu niemal całą głowę. Był to zdecydowanie najbardziej drastyczny widok, jaki kiedykolwiek widziałam. Fragmenty pogruchotanej czaszki i mózgu zanurzone we wciąż powiększającej się kałuży krwi. Łzy samoistnie zaczęły mi spływać po policzku, a jedyną rzeczą, jaką czułam to zupełnie inny wymiar pustki, który został uwolniony z dobrze strzeżonego więzienia w moim umyśle.

Ten pies był kimś więcej niż tylko parszywym kundlem, którego można zabić z zimną krwią. Wiele razy uratował mi życie, to dzięki niemu jestem tu, gdzie jestem. Trwał przy mnie, kiedy byłam w śpiączce i dawał nadzieję, kiedy miałam gorszy dzień. Był moim prezentem urodzinowym i członkiem rodziny. Był pierdolonym wyznaniem miłości przez chłopaka, o którym zapomniałam i pokochałam po raz drugi.

Nie wybaczę skurwielowi.

Podniosłam broń, mierząc w postać na końcu korytarza, która trzymała wycelowany we mnie pistolet ze wbudowanym tłumikiem. Widziałam go jak przez mgłę, ale tyle mi wystarczało, aby w niego trafić nieomylną kulą, która podobnie jak Dantemu roztrzaskała mu łeb.

*Black Rose*Where stories live. Discover now