Tajemnica poznania

677 21 11
                                    

- Wstawaj Peggy! Mama każe ci iść do sklepu! - Zawołała mała Laura, wbiegając do mojego pokoju.

- Czy chociaż raz mogę się normalnie wyspać?! - Wspominałam, chyba że nienawidzę wcześnie wstawać, za to uwielbiam siedzieć do późna, oglądając nowe odcinki seriali.

- Spałabyś cały dzień, gdyby nikt cię nie obudził - Mama weszła do pokoju, kładąc stertę ubrań na krześle.

Przewróciłam nieznacznie oczami, ciężko wzdychając.

- Już idę. - Uwolniłam się z uścisku mojej pościeli i zeszłam na dół. Po drodze założyłam wczorajsze dresy i bluzę, mając nadzieję, że jak wrócę, będę mogła znowu się położyć. Mój dom stał na obrzeżach centrum, w okolicy był jeden mały sklepik, od którego dzieliło mnie zaledwie kilka kroków. Dobrze mnie tam znają, a to dlatego, że od początku mojej przygody w liceum, zawsze przed szkołą wchodziłam do niego po słodkie bułki i butelkę wody.

Wyszłam z domu, kierując się w dół ulicy, kopiąc mały kamyczek. Było pochmurne niebo i zanosiło się na deszcz, ale nie przejmowałam się tym. Byłam strasznie zaspana i myślałam tylko o tym, aby znowu znaleźć się w łóżku. W ostatnim czasie mało sypiam przez egzaminy w szkole. Musiałam poprawić oceny prawie ze wszystkich przedmiotów. Nie dlatego, że groziło mi niezdanie, tylko dlatego, że moja ambicja nie pozwalała zejść średniej poniżej oceny dobrej. A tak na poważnie, to czułam pewne wewnętrzne zobowiązanie wobec matki. Ona wypruwała flaki po kilkanaście godzin w firmie każdego dnia, aby zapewnić mi godne życie. Dlatego uznałam, że chociaż będę przynosić do domu dobre oceny. Z drugiej strony nawet lubiłam się uczyć. Brzmi absurdalnie, ale nigdy nie miałam z tym problemu do momentu, kiedy nie poszłam do liceum. Wtedy wszystko się zmieniło, a ja postawiłam sobie cel do zrealizowania. Dlatego tak kurczowo trzymam się wykresu ocen, jakie dostaję. Jedynym wyjątkiem jest matematyka. To jest przedmiot, który traktuje byle zdać.

Zanim się obejrzałam, stałam pod witryną sklepu. Aby wejść do środka, niemal położyłam się na przeszklonych drzwiach, aby je otworzyć. Moje mięśnie jeszcze się nie obudziły, więc nie miałam innego wyboru niż znalezienie się w środku właśnie takim sposobem.

- Witaj Peggy, co podać? - Sprzedawca uśmiechnął się, kiedy usłyszał dźwięk dzwoneczka, po czym dostrzegł mnie stojącą w progu.

- Bułki, poproszę. - Odpowiedziałam, podchodząc do lady i rozglądając się za moimi ulubionymi ciastkami.

- Tego szukasz? - Podał mi opakowanie słodkości. Czasami miałam wrażenie, że wie, czego szukam po samym wyrazie twarzy.

- Tak, dziękuję. Przepraszam, nie mogę się dzisiaj na niczym skupić. - Jak widać, ta rozmowa też sprawiała mi niemałe trudności, bo brzmiała co najmniej jak konwersacja ze słabym prototypem robota kuchennego.

- Rozumiem, taki ponury dzień, pewnie dlatego. - Odpowiedział, pakując moje zakupy w małą torebeczkę. Zrobił to sprawnie i szybko widząc, jak ledwo trzymam się na nogach.

Chwyciłam za uszka plastikowej reklamówki, obwiązując ją sobie wokół palców na tyle mocno, że po czasie zrobiły się czerwone. Nie mam pojęcia, dlaczego tak robię, ale weszło mi to w nawyk.

- Dziękuję i do widzenia. - Wyszłam ze sklepu i zaczęłam zmierzać w stronę domu.

Jaki jest sens ciągłego wstawania rano?

Jesz, by żyć i żyje, aby jeść. Wszystko jest zapętlone w jeden wielki krąg. Rozmyślałam sobie nad sensem istnienia, błądząc wzrokiem pomiędzy szczelinami na drodze.

W jednej chwili poczułam, jak coś mokrego spływa mi po policzku. Zerknęłam w niebo, a na mojej twarzy pojawiło się więcej przezroczystych kropli. Całe szczęście nie miałam makijażu, a jeśli chodzi o włosy, to gorzej z nimi nie mogło być. Jedna, wielka góra siana związana czarną frotką w niechlujnego koka. Całe swoje skupienie poświęciłam technice stawiania kroków na nierównym chodniku. Ostatnią rzeczą, o jakiej marzyłam to bliskie spotkanie mojej twarzy z betonową kostką.

*Black Rose*Where stories live. Discover now