15

69 8 0
                                    

Dni mijały dość szybko, za nimi również miesiące. Termin porodu Jess nastał niespodziewanie. Sam musiał wyjść w środku zajęć, gdyż dostał nagły telefon ze szpitala. 
Wszystko trwało kilka godzin. Nastawały kolejne komplikacje. Życie kobiety i dziecka było zagrożone. W stresie byli wszyscy. Jedyną osobą jaka nie zjawiła się tego dnia pod salą porodową był John Winchester. Ojciec braci. Wyjechał jednego dnia i urwał kontakt z synami. John był wysoko postawionym żołnierzem, a potem awansował na agenta specjalnego specjalnej jednostki Stanów Zjednoczonych. Od tamtego momentu tak wyjeżdżał, więc dostarający jego synowie przywykli i nie martwili się o niego. Tak naprawdę to w ogóle go nie znali. 

Na świat przyszła śliczna, ciemnowłosa dziewczynka. Darła się wniebogłosy. Co było dobrym znakiem. Jessica była wykończona i została w szpitalu razem z dziewczynką miesiąc. Dali jej na imię Felicia. Przez tydzień Dean i Cass musieli się zająć tym wyjcem, gdyż Jess miała jakieś powikłania i Sammy musiał być przy niej przez ten czas. 

-Wiesz jak zajmować się dzieckiem? 

Zapytał Dean swojego partnera. 

-Nigdy nie miałem małego człowieka na rękach. 

-Ja opiekowałem się Samem. Damy radę. Weź ją na ręce. Musi coś zjeść, tylko pamiętaj, aby głowę podpierać. 

-Nie, nie, nie, nie dawaj mi jej. 

-Trzymaj, delikatnie. Nie ma się czego bać. 

Winchester położył dziewczynkę na jego ramionach, a ten patrzył na nią wielkimi oczami. Bał się cokolwiek zrobić,  ale ciche łkanie i kaszlenie maleńkiej sprawiło, że jego serce zmiękło. Uspokoił się i usiadł na fotelu. 

-Ładnie razem wyglądacie. 

-Tooo łoooł. Ona jest taka malutka… 

Opieka nad Felicią nie była trudna. Od trzech tygodni wiewiór chodził już podpierając się o laskę. Zwykłą drewnianą, z wyżłobionymi nożem symbolami. Castielowi się nudziło i tak se skrobał z pamięci wzorki kultu. Jakieś pentagramy,  znaki anielskie. Wszystko co mu przyszło na myśl. 

5 lat później zdarzyła się straszna tragedia. W biurze, w którym była tego dnia Jess, nagle rozpętał się straszny pożar. Kobieta spłonęła wraz z innymi osobami tam zamkniętymi. 
Sam po pogrzebie sie załamał. Zaczął pić i nie wracać na noc. 
Dean i Cass byli zmuszeni opiekować się 5 letnią Felicią. Która Castiel nazywał Felcia. 

-Wuuujek? Gdzie tata? Obiecał mi bajkę. 

Ciemnowłosa ciągnęła niebieskookiego za rękaw. Było już dawno po wieczorynce. 

-Felcia… tata? Bardzo tęskni za mamą i potrzebuje trochę czasu. Żeby mu pomóc musimy być silni i dać mu wsparcie. Tobie też. Chodź. Ja ci opowiem. 

Dziewczynka ja na swój wiek była bardzo inteligentna, sprytna, zadziorna i rozumna. Szybko się uczyła. Nie zaczęła płakać i narzekać, że tata obiecał, a go niema. Poszła posłusznie z wujaszkiem. 

Cass wyszedł z pokoiku po 15 minutach. Od razu jak Felcia zasnęła. 
Na korytarzu czekał już nabuzowany Dean. 

-Tak nie może być.

-Co masz na myśli? 

-Nie zrozum mnie źle. Kocham tego urwiska, ale… Nosz kurwa. Nie możemy my ją wychowywać. Sam nienawidzi Ojca, bo tego nigdy nie było. A ten co teraz robi. Ide po niego. Choćbym miał mu dupe złoić. 

-Czekaj. Nie idź sam. 

-Muszę to z nim na osobności załatwić. Postaram się wrócić z nim jak najszybciej. 

Sierżant Wiewiór [DESTIEL]Where stories live. Discover now