13

95 9 0
                                    

Kuracja basenowa nie była zaskakująco szybką metodą. Mimo wszystko postępy pojawiały się bardzo powoli. Deana trochę to irytowało, ale Castiel umiał go wtedy uspokoić.
Pierwszy miesiąc dał im tyle, że Winchester nauczył się w wodzie machać powoli nogami, co było wbrew pozorom dużym "krokiem" do przywrócenia jako takiej sprawności sierżantowi. 
Po tygodniu drugiego miesiąca jakim był już lipiec, nauczył się już jako tako zginać kolana. Po tym jak udało mu się w wodzie te dwa ruchy połączyć i upłynnić, postanowili zrezygnować z tej metody i rozpocząć naukę chodzenia na lądzie. Do tego trzeba było zakupić długie barierki, które musieli umieścić w ogrodzie.

Początki nie były proste, ale za to męczące. Bez wody, w której grawitacja się nie liczyła szczególnie było dużo ciężej unieść nogę, zgjąć ją i postawić z przodu. Cały lipiec zajęło im trenowanie kroków w miejscu, gdyż do przodu jeszcze nie dawał rady.
Początkiem sierpnia Dean robił koślawo i niesprawnie jeden krok. Cały ten miesiąc przeznaczyli do trenowania dokładności r ruchów. Kiedy nastąpił wrzesień sierżant starał się zrobić więcej jak jeden kroczek. Często kończyło się to upadkiem Winchestera na ziemię, gdyż spinał niepotrzebnie wszystkie mięśnie i szybko się męczył przez to.

-Aj Dean. Nie spinaj się cały. Wymęczas cały organizm.

Upomniał go po raz kolejny Castiel, pomagając mu wstać z trawy, którą swoją drogą wypadałoby skosić.

-Łatwo ci mówić. Nie umiem spiąć tylko tych w nogach. Nie wiem jak, to robię wszystkie.

-A nam chodzi o to, żebyś właśnie nauczył się tylko te potrzebne spinać. Siadaj na wózek. Musisz sie wykąpać. 

Przedostali się do łazienki, gdzie Cass nalewał już wody do wanno prysznica, a potem pomógł nagiemu wejść do niego.
Ostatnio czuł się przy tym trochę nieswojo. Jakby nagość mężczyzny zaczęła go lekko onieśmielać. Trochę rychło w czas, ale co tam. Ustalili, że za kwadrans Castiel wróci po niego.
Po tym czasie tak się stało, ale niebiesko oki przyszedł bez koszulki. Dean coraz częściej zwracał na takie drobiazgi uwagę. Rozpierała go wtedy fascynacja.

-Też idziesz teraz pod prysznic?

Zapytał sierżant nie spuszczając wzroku z klatki piersiowej faceta.

-Jak skończę.

Cass pomógł mu wyjść, usadowił na wózku i podał ubrania. Następnie po prostu wyszedł. Dean szybko się osuszył i ubrał. Wyjechał z łazienki w poszukiwaniu niebieskookiego. Zatrzymał się przy drzwiach na ogród. Zamarł.
Zobaczył tam swojego Castiela, bez koszulki, w pełnym słońcu koszącego trawnik. Ścięte źdźbła trawy, które latały wokół niego, przyklejały się do spoconej jego skóry na biodrach, nerkach i brzuchu. Błyszczące krople potu, odbijały promienie słoneczne.
Z taką aurą wyglądał jak prawdziwy anioł. W dodatku ten tatuaż skrzydeł na plecach, tak wszystko zespoił.
Patrzył tak na niego do czasu, kiedy ten nie skończył i poszedł się umyć.
W międzyczasie pojawiła się Jessica z dużym brzuchem i bagażem.

-Jess? Gdzie to się wybierasz? Masz już termin? Nie za wcześnie?

-Nie, ale ciąża jest zagrożona. Coś z łożyskiem jest nie tak i do końca muszę zostać w szpitalu. Sam zaraz mnie tam zawiezie, jak tylko wróci.
Dobrze, że Cass tu jest. Tyle odciąża nas wszystkich. Nie wypuść go stąd za szybko.

-Wolałbym w ogóle go nie wypuszczać.

-Jesteś przy nim taki szczęśliwy. I on przy tobie też. Bardzo miło się na to patrzy.

Dean nie zdążył odpowiedzieć, bo akurat jego brat przyjechał po narzeczoną.

Resztę dnia sierżant i Castiel zostali sami w domu, ponieważ Bobby miał też swoją robotę na złomowisku.
Wieczorem leżeli w swoich łóżkach.
Niebieskooki czytał biblie, a Dean siedział w swoich myślach...ale czy na pewno?

Sierżant Wiewiór [DESTIEL]Where stories live. Discover now