.

3 0 0
                                    

Zaciągnęłam Jimina na lody. Bo przecież nic tak nie poprawia humoru jak lody.
-Annyeonghaseyo- przywitałam się z szerokim uśmiechem ze sprzedawcą i zaczęłam zamawiać deser. Dla siebie gałkę czekoladowych i jeszcze jedną truskawkowych, dla Jimina tylko jedną waniliową. Mówiłam po koreańsku. No powiedzmy. Czego nie wiedziałam po koreańsku, dopełniałam angielskim. I udawałam, że nie słyszę, że nieeleganckie prychnięcia Jimina to próby tłumienia śmiechu. Ale pozwolił mi dokończyć. Stał sobie w kącie z naciągniętym kapturem i bandaną zawiązaną na twarzy. Biedny, orzechowooki szatyn, stojący za ladą nie wiedział już, czy mówić do mnie po angielsku, czy po koreańsku, ale w końcu zapłaciłam pieniędzmi znalezionymi w kieszeni i odebrałam lody. Jeden wręczyłam Jiminowi i podziękowałam sprzedawcy. Zamiast "gamsahamnida" albo chociaż "thank you" palnęłam "dziękuję" i wyszłam zadowolona, ciągnąc za sobą chichoczącego Jimina.
Zaprowadził mnie do parku i usiedliśmy niedaleko siłowni na podniszczonej drewnianej ławce. W pobliżu nie było nikogo, więc Jimin spokojnie mógł wyjść z "trybu incognito". Zjedliśmy lody, rozmawiając o pogodzie, a brunet żartował i śmiał się, jakbym dopiero co nie ściągała go z mostu. Zastanawiałam się, czy tak szybko zapomniał o swoim ex czy jest takim świetnym aktorem. Sprawdziłam telefon, ale nie dostałam od chłopaków żadnej wiadomości z pytaniem o Jimina. Napisałam więc tylko krótko do Sugi, że wszystko w porządku i schowałam telefon do kieszeni.
Zapatrzyłam się w to brązowowłose uosobienie szczęścia i miałam ochotę zapytać, czy już jakimś cudem zapomniał. Bardzo wątpiłam, czy w przeciągu kilkudziesięciu minut da się zapomnieć o próbie samobójczej i jej motywie. Ale z drugiej strony, cholera wie Jimina. Jeśli zapomniał, nie chciałam mu przypominać, szczególnie, że wydawał się taki szczęśliwy.
W pewnej chwili zaatakowało mnie jedno wspomnienie o Sudze. Tamtego dnia, kiedy zabrał mnie na spacer późnym popołudniem. Zaprowadził mnie przez las, który był równie soczyście zielony jak park dzisiaj, na tory. Szliśmy po szynach, próbując utrzymać równowagę, jednocześnie tracąc wszelkie troski i powagę. Nadjechał pociąg. Zeszliśmy na bok. Słońce zaczęło zachodzić... a on mnie pocałował. Pierwszy raz, jako mój pełnoprawny chłopak. A potem... potem już uciekaliśmy przed policją.
Jak to za co?
"Za przechodzenie przez tory w miejscach do tego niewyznaczonych."
Pierwszy raz wtedy uciekałam przed policją. Chciałam się zatrzymać i przyjąć mandat, pouczenie, czy co tam na nas jeszcze czekało. Ale po co tak tracić czas? Suga rzucił mi swoje zawiadiackie spojrzenie i szepnął tylko "run".
Dosłownie w tym samym momencie poderwaliśmy się do sprintu. Nagle widziałam już tylko czubki swoich butów, nie myślałam, że się męczę. Yoongi zaciągnął mnie za rękę w boczną drużkę, kilka razy skręciliśmy i pokrążyliśmy szybkim marszem, żeby zgubić pościg, aż zgubiliśmy się sami.
Kiedy wyszliśmy, chyba zupełnie w drugim końcu miasta, było już ciemno. Suga zaprosił mnie wtedy do jeszcze czynnej restauracji. Do dormu wróciliśmy nad ranem. Czekał na nas wściekły, bardziej niż wściekły, menadżer i, bardziej niż wkurwiony, Joon. Nie tyle byli zmartwieni, ile właśnie wkurzeni.
-Wystarczyło zadzwonić- rzucił Suga, żeby zmyć z siebie winę. Menadżer, przy kości, średniego wzrostu, ale jednak budzący respekt, u wszystkich prócz Sugi, mężczyzna bez słowa wyjął z kieszeni marynarki komórkę, wcisnął kilka przycisków i odczekał chwilkę. Z kuchni dobiegł dzwonek Yoongiego.
-Ah, no tak.
Oczywiście nie byłoby tej całej szopki przy powrocie, gdyby nie to, że Suga zapomniał o wywiadzie i fanmeetingu o 18. W tym momencie dyskretnie się zmyłam, żeby Sudze się wygodniej klęło. A poza tym byłam strasznie padnięta.

Zebraliśmy się, Jimin założył kaptur, bandanę i milcząc skierowaliśmy się w stronę dormu. Był piękny, słoneczny dzień, a chłopak musiał gotować się w bluzie. Przyjrzałam mu się.
-Wyglądasz, jakbyś szedł napaść na bank- oceniłam.
-W sumie, całkiem niezły pomysł- zaśmiał się.
-Nawet o tym nie myśl.
Szturchnęłam go.
-Uważasz, że zrobiłbym coś takiego?
-Ty? Oczywiście, że tak- odparłam bez zastanowienia.
Jego następną odpowiedź zagłuszyła rozdzierająca uszy syrena karetki. Chciałam poczekać, aż odjedzie, żeby dalej kontynuować plan napadu, ale skręciła na podjazd dormu. Wyjęłam telefon z kieszeni i zerknęłam na wyświetlacz, żadnych nowych wiadomości.
-Mam złe przeczucia- szepnęłam do Jimina i pociągnęłam go za rękę. Sprintem pobiegliśmy do dormu. Kiedy wpadliśmy do środka, było dziwnie cicho. Do moich uszu dotarło tylko kilka szeptów i skrawki przytłumionych rozmów po koreańsku. Dlaczego szeptali? Zwykle było tu tak głośno, jakby nie mieszkało tu siedem osób, tylko siedemdziesiąt. Zamiast ich zawołać, poszłam kilka kroków dalej i od razu tego pożałowałam. Na kafelkach w kuchni leżał nieprzytomny Jungkook. Na blacie i dookoła jego głowy była krew. Przy nim klęczał Taehyung, Jin wyglądał przez okno wychodzące na podjazd, a reszta poddenerwowana kręciła się bez celu. Kiedy Tae mnie zobaczył, posłał mi jedno nienawistne spojrzenie. To było jak koszmar. I to na pewno nie był jeden z ich durnowatych żartów. Nie mogłam wydusić  z siebie słowa i pytania, co się tu stało. Wycofałam się do salonu. Na kanapie trzęsąc się siedział Suga, zakrywając dłońmi twarz. Był zakrwawiony i poobijany. Znów mnie zamurowało na ten widok. Wreszcie głos mi wrócił. Spytałam, co się stało. Do środka weszli ratownicy, ale wszystkie odgłosy słyszałam jak pod wodą.
Suga tylko spiął się i podniósł na mnie szeroko otwarte przerażone oczy.
Nie... on nie mógł zrobić czegoś takiego.
On nigdy się nie bał. Nigdy celowo nie skrzywdziłby przyjaciela... przynajmniej na trzeźwo.
-Już ci mówię, co się stało- usłyszałam za sobą głos Joona. Nie smutny, czy przerażony. Wściekły, jak zwykle- Ten pojeb prawie zabił Jeongkuka- wycedził przez zaciśnięte zęby.- A poszło o ciebie- syknął wychodząc.
-Aigooo, to nie miało być tak- powiedział trzęsącym się głosem Suga, kiedy udało mu się trochę opanować.
-A jak?- spytałam. Nogi miałam jak z waty. Gdyby nie to, pewnie był wybiegła.
-Ten chuj powiedział, że widział jak mnie zdradzasz z Jiminem... Poszarpaliśmy się trochę, ale nie chciałem zrobić mu krzywdy- prawie krzyczał.- No i... poleciał na ten pierdolony blat i...
Podniósł na mnie wzrok. Musiał zobaczyć coś w wyrazie mojej twarzy, bo szepnął cicho mianhae, przepraszam po koreańsku.
Moje usta same odpowiedziały cichym, urywanym szeptem za mnie.
-Nienawidzę cię...
To nie był mój głos, a już tym bardziej moje myśli. Szok. Panika.
-Aish, kocham cię, nie chciałem zrobić mu krzywdy! Nie rozumiesz?
-Ale zrobiłeś. Nienawidzę cię, nienawidzę cię za to!
-Wybacz mi, Sui. To nie miało tak wyjść. Wiesz przecież!
Nie mogłam się ruszyć, stałam tylko sparaliżowana, zupełnie nie kontrolując tego co mówię.
-Cholera...-szepnęłam cicho, zaciskając powieki. A co ja niby teraz kontroluję?
  Otrząsnęłam się dopiero, kiedy do pokoju wtargnął Hoseok i powiedział, że Jungkook jest już w karetce z Namjoonem, a po nich przyjechał menadżer. Oczywiście Hobi miał zamiar zabrać również mnie.
-Menadżer raczej nie ucieszy się teraz na mój widok, wezmę taksówkę. Przyjadę zaraz po was- obiecałam zdobywając się na zaskakująco spokojny ton, choć głos dalej mi drżał. Nie było czasu na dyskusje, więc Hoseok tylko kiwnął głową, wcisnął mi do ręki kilka banknotów i zabrał Sugę, a ja zadzwoniłam po taksówkę, jak obiecałam. Kiedy zrobiło się cicho, pobiegłam do sypialni i wyjęłam spod łóżka swoją torbę podróżną. Otworzyłam szafę, którą dzieliłam z Sugą i wszystkie swoje ubrania wrzuciłam do torby. To samo zrobiłam z zawartością szuflad, wieszaków i innych małych szafeczek. Na koniec do podręcznej torebki wrzuciłam paszport, chusteczki, słuchawki, telefon, portfel i kilka innych drobnych, niezbędnych rzeczy. Usłyszałam dźwięk klaksonu w momencie, gdy skończyłam dopinać torbę. Zostawiłam klucze na kuchennym blacie i wybiegłam trzaskając za sobą drzwiami. Przebiegłam przez podjazd na trzęsących się nogach, prawie się przy tym potykając, i wsiadłam do taksówki. Było mi gorąco i słabo z nerwów.
-Na lotnisko- rzuciłam tylko po angielsku, zanim kierowca zdążył powiedzieć cokolwiek.
Nie wiedziałam, dokąd się teraz udam, a miałam dwie opcje: zatrzymać się u przyjaciół w Polsce, albo u cioci w Niemczech. Wiedziałam za to na pewno, że muszę raz na zawsze wynieść się z życia chłopaków. Nie pasowałam tam, nie było dla mnie miejsca. Menadżer, Pan Son... oni wszyscy mieli rację.

 Bangtan Purity "Just Run."Where stories live. Discover now