2a.

33 12 8
                                    




- Dziękujemy pani dyrektor, oczywiście wyciągnę konsekwencje z tej niesubordynacji – mówiła spokojnym tonem podając rękę pani Ericksen. Odwróciła się w moją stronę i posłała groźne spojrzenie.

Niesubordynacja. Dobre sobie. Nauczyła się tych słów od nowego kochanka? Wsiadłam do samochodu. Zapięłam pas. Zacisnęłam pięści próbując opanować oddech.

- Co ty w ogóle sobie myślałaś? – spojrzała na mnie. – Wiesz, że mogą cię wyrzucić ze szkoły? Nie mogłaś zapalić poza budynkiem? Tyle razy ci tłumaczyłam, że wszystko jest dla ludzi, ale dla, cholera, myślących ludzi. – kontynuowała wjeżdżając na ulicę. Jej twarz tak jak zawsze pozostawała kamienna, a jej głos nad wyraz spokojny. Chyba od zawsze była taka sztuczna.

Nie chciałam jej słuchać. Jej kazania od dawna nie miały już dla mnie znaczenia. Ale niestety w każdej sprawie musiała się wypowiedzieć.

- Wiem. Urodziłaś głupią córkę et cetera.

Przewróciłam oczami. Kolana podciągnęłam pod brodę, a bluzę pod sam nos.

- Nadszedł chyba czas, żeby zakończyć twoje głupie dowcipy. Będziesz miała sporo czasu na zastanowienie się nad swoim życiem.

- W pokoju? – spojrzałam na nią ze sztucznym, wymuszonym uśmiechem. – O nie, jak ja nienawidzę siedzieć w domu! Przecież mam tyle do zrobienia poza nim! – odpaliłam swoją satyryczną gadkę. W prawdziwie hollywoodzkim stylu złapałam się za czoło i udałam rozdzierający szloch.

Nagle zatrzymała samochód.

- O nie, młoda damo. Nie tym razem. Dzisiaj nie wrócisz do domu na noc. Mam dość twojego zachowania, i tego, że nie masz nawet jednego znajomego. Przecież jesteś moją córką. Ja w twoim wieku spotykałam się już z twoim ojcem. Miałam masę przyjaciół. - mówiła dokładnie akcentując swoje słowa - Maya, spędzisz cały wieczór i całą noc poza domem! – palnęła głęboko patrząc mi w oczy.

Była zadowolona z siebie. Mnie natomiast sparaliżowało. Poruszyła temat, który najbardziej mnie dotykał. Nie miała prawa mówić o moim ojcu. Nie po tym co mu zrobiła.

Przetarłam oczy wnętrzem dłoni. Nie spodziewałam się po niej aż takiej bezpośredniości i tak skrajnie głupiego pomysłu. Próbując sprawdzić, czy mówi prawdę posłałam jej jeden z najbardziej lekceważących uśmiechów jaki potrafiłam stworzyć. Kilka sekund patrzyłam jej głęboko w oczy. Ona jednak pozostawała kamienna. Cholera. Tylko nie to.

- Przecież to absurdalne! Karą jest – zaczęłam mówić coraz szybciej – uziemienie! Sprzątanie całego domu! Gotowanie dla pułku wojska! – uniosłam się na fotelu i posłałam jej znaczące spojrzenie – ale nie pobyt poza domem! – warknęłam.

Matka się zaśmiała. Widziałam, że spodobał jej się jej własny pomysł. Zawsze myślałam, że jestem w piekle, ale dopiero teraz mnie tam zesłano. Zalał mnie zimny pot.

- Nie mam dokąd pójść! – kontynuowałam – nie rozumiesz? Umrę z zimna i z głodu! Jest j e s i e ń. – dukałam próbując odwieść ją od jej niecnego planu.

- Fantastyczny okres na odkrywanie nowych miejsc. Ja całe jesienie spędzałam poza domem imprezując ze znajomymi. A ty, córko, swoją podróż rozpoczniesz – włączyła prawy kierunkowskaz i przystanęła na krawężniku – o tutaj – zalotnie spojrzała na znak z nazwą ulicy – na Rockwell. Trzymam za ciebie kciuki. To dla twojego dobra. – przytuliła mnie i otworzyła drzwi po mojej stronie.

Nie ma mowy.

- Ha ha, haaa – sparodiowałam śmiech – świetny dowcip, mamo. A teraz jedźmy do domu.

- Wysiadaj.

Spiorunowała mnie spojrzeniem. Jej głos brzmiał nad wyraz przekonująco. Ona nie żartowała. Nachyliła się w moją stronę i rozpięła mi pas.

- Będziesz mnie mieć na sumieniu – rzuciłam gorzkie spojrzenie w jej stronę i powolnym krokiem wysiadłam z samochodu. Matka posłała mi ostatni uśmiech, włączyła silnik i ruszyła przed siebie.

Przecież to istny absurd. Karą dla n i e s u b o r d y n o w a n e j nastolatki okazała się noc poza domem. Fantastycznie, tym razem naprawdę skończę pod mostem. Przetarłam czoło wierzchem dłoni. Ja naprawdę nie miałam dokąd pójść.

---

Zarzuciłam kaptur na głowę. Spojrzałam na zegarek, była godzina 16 i zbierało się na deszcz. Od drugiej klasy gimnazjum nie miałam nawet jednej koleżanki. Odkąd przestałam przyjaźnić się z Zoe wszyscy zaczęli udawać, że nie istnieję. Byłam duchem. Bezwolnie przemieszczałam się z domu do szkoły, a ze szkoły do domu.

Tak wyglądało moje życie przez ostatnie dwa lata. Samotnie. Jedyny promyk nadziei pojawił się gdy poznałam Jack'a. Uratował mnie, mimo że nie miał o tym pojęcia. Dopiero dwa miesiące temu, podczas jednej z imprez, na którą trafiłam zupełnym przypadkiem poznałam go i jego dwóch kolegów. We czwórkę zawsze jest raźniej niż w pojedynkę. Od tamtej pory byliśmy nierozłączni. Jednak do czasu. Kilka dni temu Jack zakochał się, to znaczy zaczął spotykać się z taką jedną z młodszej klasy. Uważa, że to prawdziwa miłość. Do teraz każdą wolną chwilę spędzają razem. Właśnie dlatego nie mam teraz dokąd pójść. Jest piątek, a oni spędzą pierwszą noc wspólnie. Przecież nie zepsuję mu wieczoru, podczas którego stanie się

p r a w d z i w y m mężczyzną. Westchnęłam. Pozostawało mi wynajęcie noclegu w pobliskim motelu lub spędzenie nocy pod mostem.

Wyciągnęłam telefon i zobaczyłam, że dostałam przelew. Sto złotych. Dzięki mamo. To z pewnością wystarczy na noc w motelu. Przeklęłam pod nosem żałując, że ostatnie kieszonkowe wydawałam na sztalugę i zestaw farb.

Nagle zatęskniłam za tatą. On nie dopuściłby do takiej sytuacji. Nie pozwoliłby jej, żeby zostawiła mnie na środku nieznanej mi ulicy. Zawsze wiedział, jak poprawić mi humor. Żałuję, że to on musiał odejść. Nigdy jej tego nie wybaczę.

Szłam ulicą Rockwell w kierunku większego skrzyżowania. Wygooglowałam, że kilka przecznic stąd jest motel. Nie podawali ceny za nocleg, ale z opinii wyczytałam, że jest najtańszą opcją w całym mieście.

                                                                                        ...


Dzięki za przeczytanie. Mam nadzieję, że spodobała Ci się moja historia. Zostaw po sobie komentarz albo gwiazdkę :)

Kontynuacja już niebawem.

Zapach deszczuOù les histoires vivent. Découvrez maintenant