🌃Rozdział IV - Zasadzka🌃

36 3 11
                                    

Minął tydzień od całego incydentu na dachu Hotelu Wolf. Żółwie po odespaniu kilku nocy, częściowo zregenerowały siły pod względem fizycznym jak i psychicznym. Najciężej jednak mimo wszystko było uleczyć szok. Nikt nie ogarniał co się tam działo. Teraz jednak, tak naprawdę jedyne co było dla braci najważniejsze to Casey. Co prawda, już temperatura jego ciała w miarę się unormowała ale w dalszym ciągu się nie przebudzał. Chłopak był pod stałą opieką. April starała się normalnie chodzić do szkoły, nie mogła pozwolić sobie na ani jedną porażkę, jeśli chodzi o oceny. Zaraz w końcu studia. Musiała więc pogodzić szkołę i nową sytuację, w której się znajduje ona i jej przyjaciele.

Ruda siedziała na chemii- najgorszym przedmiocie jaki mogła sobie wyobrazić. Te durne równania reakcji, współczynniki, jakieś chore kwasy karboksylowe i inne powalone alkiny czy alkany potrafiły nieźle dać w kość, zwłaszcza tak humanistcznemu umysłowi jak April.

"3... 2... 1..." odliczała April nałogowo wpatrując się w zegarek z głową podpartą o rękę. Lekcje zdawały się nie mieć końca, aż w końcu usłyszała swój upragniony dzwonek, który był jak wybawienie. Wrzuciła książki do plecaka i popędziła do swojej szafki, by wpakować równie niedbale podręczniki, jak przed chwilą. Zmieniła buty i wyszła ze szkoły powoli kierując się do kryjówki żółwi. Idąc tam, całą drogę trzymała dłonie w kieszeniach ze spuszczoną głową. Kiedy doszła był widok, którego się spodziewała. Mikey, Leo i Raph zajmujący się swoimi sprawami, a Donnie majstrujący coś w laboratorium, mający przy okazji oko na nieruchomego Caseyego.

Ruda bez słowa weszła do "królestwa" naukowca.

-Co tam?- położyła dłoń na ramieniu przyjaciela.

-Wiesz... doszedłem do wniosku, że...- wyraźnie się zakłopotał.

April spojrzała się na żółwia z pytaniem namalowanym na piegowatej twarzy, zabiło jej serce.

-Żeby wygrać z nowymi wrogami musimy więcej ćwiczyć!- jego wzrok zaczął wędrować po ścianach.

-Rozumiem...- mruknęła nieco zgaszona. Po tym zapadła cisza, którą brutalnie zabił Leonardo.

-Casey! Ty żyjesz!- wrzasnął żółw. Słysząc to April i Donnie momentalnie wbiegli do salonu, gdzie ujrzeli przytomnego hokeistę. Ze szczęścia serce podeszło przyjaciołom do gardła. W sekundzie cała piątka znalazła się przy nim podduszając go od uścisków. Biedny chłopak mógł złapać porządny oddech dopiero po kilku minutach.

-Opowiesz co tam się stało, no wiesz, zanim padłeś?- zapytał Leo.

-Dajcie mu spokój, musi dojść do siebie! Widzicie że ledwo się obudził...- przerwała April przykrywając przyjaciela, po chwili również poprawiła mu opatrunek na głowie. Casey w dalszym ciągu nic nie mówił, na pierwszy rzut oka widać było, że nie czuje się najlepiej.

-Chłopaki...- mruknął łapiąc się za tył rozbitej głowy.- Ja naprawdę nie wiem co się stało... Czekałem na April i po prostu nagle jeb i obudziłem się w lochach u Shreddera. No i tyle, reszta to czarna dziura w pamięci.- odpowiedział. Leo pokiwał głową.

-Nasi nowi kumple są bardziej niebezpieczni niż podejrzewałem na początku.- powiedział lider.

-O cholera, no co ty?- wtrącił się Raphael.

Leo nie zważając na docinki brata dalej kontynuował swój krótki monolog.

-Musimy zaatakować ich tak, że się nie będą mieli jak obronić, ale potrzeba nam więcej informacji, albo... dajcie mi kilka dni. Jeszcze coś wymyślę.- jak w oka mgnieniu pobiegł do swojego pokoju zamykając się. Zasiadł przy biurku i rozłożył plan siedziby Shreddera. Żółw wiedział że Stopa już nie odpuści, tak samo jak on.

Minęło już kilka dni i kilka nocy, a Leonardo nie śmiał nawet opuścić swojej kwatery. Jeszcze bardziej nie chciał sprawić zawodu rodzinie. Bądź co bądź póki byli w kanałach byli bezpieczni, więc czas nie bardzo poganiał Leo.

W między czasie Casey'emu przywróciło nieco pamięci, ale jedyne co mógł powiedzieć sojusznikom, to to że klan Taiyõhi jest zbudowany głównie na mutantach- o dziwo. Chociaż chłopcy byli pewni że mutanci to domena Nowego Jorku, ale jednak w innych częściach świata Kraangowie też się zasiedli. Klan Ruuku ma podział na przywódców, łuczników, walczących wręcz oraz opancerzenie. Różniło się to znacznie od Klanu Stopy- tam każdy wojownik był nastawiony na atak. 

🌘🌘🌘

Minął następny tydzień, April szła na korki do swojego nowego "ucznia". Chłopak rzekomo miał problem z matematyką, a zbliżał się ważny sprawdzian z ubiegłego półrocza. Z niewiadomych powodów matka chłopaka wolała żeby jej syn miał korki na świeżym powietrzu, podobno łatwiej się wtedy ,u skupić. Mimo że w Nowym Jorku świeże powietrze to niespotykane zjawisko, April nie miała nic przeciwko.

-Zobacz, układy równań są banalne, masz dwie niewiadome i musisz po prostu wyciągnąć je z tych przykładów - powiedziała April wskazując palcem na kartkę w książce.- a właściwie jak masz na imię?- dopytała Ruda.

-Ayato- rzucił lekko zestresowany. 

Jego brat, Ruku, zwerbował go, żeby wypełnić część planu, mimo to czuł że zawali... zadaniem najmłodszego było wyłudzenie od Rudej jak najwięcej wskazówek odnośnie wroga.

Chłopak w dalszym ciągu śledził wzrokiem ciąg cyferek i rozwiązując równania zadane przez April. Skupiał się na nich do czasu kiedy centymetr nad jego głową nie przeleciało pasmo różowej plazmy. Chłopak widział już je, ale z daleka, gdy z siostrą obserwował walkę z żółwiami toczoną przez ich brata i klany.

-Odsuń się!- April złapała chłopaka za ramię i szarpnęła go, tak aby stanął za nią. Ataku dokonali Kraangowie, ponownie. To nie było w planach. Tym razem uratowali tyłek niczego nieświadomej April. Ayato był zagubiony, nie był wojownikiem, a przynajmniej tak doświadczonym jak jego starsze rodzeństwo, ale jako syn najwyższego kapłana Amaterasu umiał się obronić, tylko że w tym momencie to byłoby zbyt ryzykowne, O'Neil mogłaby czegoś się domyśleć.

Rudowłosa stała dwa kroki przed swoim uczniem i sprawnie sięgnęła po tessen i tantō.

-Uciekaj mały!- wrzasnęła. Ayato nie przejął się tym co dziewczyna mu poleciła. Skupił się na tym że Kraangów przybywa, nie wiadomo skąd.

-Nie dasz sobie rady sama!- postawił się i wyciągnął z plecaka dosyć podobne tantō. Było nieco bardziej stępione, a pochwa podniszczona, ale wciąż ten nożyk był śmiertelną bronią. Było to niemałe zaskoczenie dla April. W końcu ten niepozorny chłopak przez cały czas dzierżawił broń. Nie było jednak czasu na pytania. Rżnęła robota tessenem, a z jego metalowej konstrukcji posypał się deszcz różowawych iskier.

Ayato nie zawahał się i wbił się w stronę robotów przebijając ich posturę na wylot. Wiotkie ciało chłopaka już wtedy wiedziało że nie będzie lekko. Nie przywykł on jednak do walk wręcz. April odwróciła wzrok żeby zobaczyć jak idzie Ayato, to był błąd. Kraangobot wycelował blasterem prosto w jej brzuch. Krzyknęła, a z jej ust wypłynął strumień krwi. Dziewczyna upadła, a Kraangobot powtórzył strzał, tym razem trafił z prawe ramię zwęglając materiał bluzki. April z bólu zemdlała. Ayato zauważył że za nim rozpościera się stróżka szarawego dymu, któremu wydobywanie towarzyszyło ciche syczenie. Kraangowie też zwrócili na to uwagę zaprzestając na chwilę walki. Stróżka dymu niespodziewanie wybuchła pozostawiając po sobie kupę dymu zbyt gęstego żeby zauważyć cokolwiek.

Spośród dymu wyłonił się szereg ninja z Ruuku po środku. Wyciągnął zgrabny, wąski miecz z pochwy i jednym ruchem poćwiartował najbliższego droida. Szereg natychmiast to powtórzył.

Minęło kilka minut, a podłoże wprost było całe przykryte szczątkami Kraangobotów.

-Chyba nie tak to miało wyglądać- z pobliskiego bloku zeskoczyła Jasūtin i upadając oparła się na dłoni. Otrzepała przybrudzone ręce.

-Czy ty nie możesz chociaż raz pomóc? Widziałaś że walczymy- skrzywił się najstarszy.

-Mogę, ale dobrze wam szło - wzruszyła ramionami i podeszła do rudej, która wciąż leżała. Przykucnęła i położyła dwa palce na jej szyi - puls w normie.

-Mam nadzieję, trup na nic nam się nie przyda.- Ayato wtrącił.

Pojednani || TMNT 2012 ||  Wojownicze Żółwie NinjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz