Rozdział 9

170 15 18
                                    

<Asta> 

Spojrzałem na doktora w szoku i panice. Skąd wiedział, że ktoś jest pod łóżkiem?! O boziu, jeśli wyczuł Liebe, to znaczy, że inni tez mogą?! Co teraz? Czy powie o tym tacie? Czy zmuszą mnie, żebym jakoś przegonił Liebe? Czy zabiorą go ode mnie, byle by tylko mnie unieszczęśliwić? 

Mój oddech przyspieszył, a do oczu napłynęły łzy. Nie chcę się rozstawać z Liebe! 

- Oj, oj, oj, Asta-kun uspokój się, nie ma się czym stresować. - Nie, wcale. Po prostu mogę stracić jedynego przyjaciela. Wcale nie ma potrzeby stresu, wcale. - Nie mam zamiaru nikomu nic mówić, a wiem, że ktoś tam jest, bo Yami-san nauczył mnie rozpoznawać Ki - powiedział szybko.

- Co... - przez moją głowę przeszło na raz tyle myśli, że zawiesiłem się na chwilę. 

- Cóż, skoro mnie wykryłeś, uważam, że nie ma sensu się ukrywać. - Duch wyleciał spod łóżka. 

Doktor spojrzał na niego zaskoczony, jakby się nie spodziewał tego, że to będzie duch. 

- Czym jesteś? Czy to ty skrzywdziłeś Astę-kun? - spytał podejrzliwie doktor. 

- Nie. Jestem Liebe, duch antymagii. 

- Co?

- Kogo się właściwie spodziewałeś? Wyglądasz na dość zaskoczonego - spytał Liebe.


- Tego blondyna co przyłazi ciągle do Asty-kun lub Leopolda, który ciągle się czai pod twoją wieżą. - Co? Leo... Czai się pod moją wieżą? - Teraz możecie wyjaśnić?


*** 


Wyjaśnienie pokrótce wszystkiego doktorowi, oprócz rzeczy, które rzeczywiście chciałem zachować w tajemnicy jak ten wilk i Langris, zajęło może z piętnaście minut. Owen przyjął to zaskakująco dobrze. Obiecał, że nikomu nie powie, pod warunkiem, że jeśli zostanę zraniony, podczas treningu to do niego przyjdę. Po tym szybko mnie przebadał i wyjaśnił, że mam mocno obtłuczone żebra. Jego magia sprawiła, że kości się zrosły, ale nadal będą boleć. 

- Tak w ogóle doktorku, to czemu Ojciec tu jest? - spytałem, mając iskierkę nadziei, że rzeczywiście się martwi. 

- Oczywiście, martwi się. - Poczułem szczęście tak wielkie, że popłakałem się niczym małe dziecko. Cóż... W gruncie rzeczy nadal jestem dzieckiem. - Asta-kun, nawet jeśli myślisz inaczej, twój ojciec cię kocha. Może nie umie tego okazać, ale cię kocha. - Pokiwałem głową, na znak, że wiem, chociaż szczerze nadal mam wątpliwości. Jednak na razie nie chcę się tym przejmować. 

- Czy... Jeśli przyjdzie Noelle, możesz jej nie wpuszczać? - poprosiłem, głaszcząc Liebe, który usiadł mi na kolanach. 

- Pewnie, ale... Asta-kun co się między wami stało? Kiedyś byliście tak blisko... - powiedział smutno. 

- Nie chcę o tym rozmawiać doktorku - powiedziałem cicho, spuszczając wzrok. 

- W porządku. Nie będę naciskać, ale w razie co jestem tu by słuchać. - Uśmiechnął się, co odwzajemniłem. 

To dość smutne, że ktoś praktycznie obcy bardziej się mną interesuje, niż mój własny Ojciec. Jednak częściowo rozumiem Ojca, wiem czemu, nie chcę mieć ze mną nic wspólnego. Nie jest to tylko to, że nie mam magii. Po prostu bardziej wdałem się w mamę. Po jej śmierci nie był w stanie na mnie patrzeć, ja na siebie też. Poza tym jest zapracowany. Jako dziedzic rodu Silvów, a także kapitan magicznych rycerzy ma pracy od cholery. Do tego musi sobie znaleźć kogoś, kto mu urodzi nowego dziedzica, bo wątpię, żeby ktoś pozwolił na to, abym to był ja. Współczuję mu, bo wiem, że jest mu ciężko. Nie chcę go winić za to, że nie ma dla mnie czasu, ale czasem jest ciężko. Liebe nagle wleciał pod łóżko, zaskakując mnie tym. 

- Skończyłeś? - Do pokoju wszedł mój Ojciec. 

- Tak. Asta-san obiad będzie o dwunastej, proszę, zjedz wszystko. Do widzenia, Nozel-san. 

- Do widzenia. - Doktor wyszedł, zostawiając mnie samego z Ojcem. Ojciec podszedł do łóżka i usiadł na krześle obok. - Jak wyszło badanie? - spytał. 

- Dobrze... Wszystko się goi... 

- To dobrze... 

Żadne z nas nie wiedziało co dalej powiedzieć. Postanowiłem się przełamać i zacząć rozmowę. 

- Jak tam w pracy? - spytałem, patrząc na swoje dłonie. 

- Dobrze. - Wow, cóż za rozwinięta odpowiedź. Ja tu się staram no! 

- Dużo masz pracy? 

- Tak. 

- Nie wolałbyś się przespać? - zaproponowałem. 

- Nie. - Pokręcił głową. 

- Za tydzień jedziecie na wycieczkę, prawda? - Proszę, odpowiedz czymś więcej niż tylko: tak, bo cię tu chyba pogryzę. 

- Hm? Tak jedziemy. Spakowałeś się już? - spytał, a mnie zamurowało. 

Co. 

- Co? - wydusiłem z siebie po chwili. 

- Co? 

- Czemu miałbym się pakować? - doprecyzowałem. 

- Co masz na myśli: czemu? 

- Przecież nie jadę - powiedziałem lekko poirytowany. 

- Nie chcesz jechać? - spytał, wyglądając na lekko zranionego. 

- Nie o to chodzi, ale od kiedy mogę jeździć z wami na wycieczki? - spytałem zmieszany. 

- Poproszę pokojówki, żeby cię spakowały. Aha?! Po prostu zignorował moje pytanie. No teraz to powinienem się obrazić. I to ja niby nie potrafię się zachowywać! Ja chociaż odpowiadam na czyjeś pytania! Chociaż to jest lepsze niż gdyby miał ignorować moją egzystencję. 

- Kto jeszcze jedzie? - spytałem, patrząc na swoje paznokcie, które nagle wydały się interesujące. 

 - My, Vermillionowie, - No i wszystko jasne. To nie tak, że oni mnie tam chcą, ale gdyby mnie nie zabrali ciocia Mereleona i babunia by załatwili Ojca tak, żeby się nie pozbierał. Ostatnim razem kiedy nie chciał zabrać mnie na wycieczkę z nimi, wrócił następnego dnia po wyjeździe po mnie z dwoma sinymi policzkami. - i rodzina Vaude. 

Super, czyli spotkam się z Langrisem. Ale co jeśli zacznie mnie obrażać, albo nie będzie chciał się ze mną zadawać, żeby nie splamić swojej reputacji? Co jeśli Solid i Nebra namówią go, żeby też mi dokuczał? On... Nie zrobiłby tego, prawda? Mówił, że nienawidzi ludzi, którzy zachowują się jak chorągiewki, więc nie byłby takim hipokrytą, prawda? 


--------------------------------

Cześć! <3

Jak wam się na razie podoba? Czy myślicie że ta wycieczka skończy się dobrze? 

Ostatni rozdział w tym ala maratonie będzie najdłuższy, przynajmniej się postaram bo dość dużo chcę w nim zawrzeć.

Pozdrawiam i życzę szczęścia na e-lekcjach, jeśli ktoś jeszcze musi w nich uczestniczyć!

HoShiTet


Asta Silva - dzieciństwo i podróżDove le storie prendono vita. Scoprilo ora