Opadam na krzesło, a on wkrótce idzie w moje ślady i sadowi się wygodnie naprzeciwko w swoim skórzanym fotelu. Mam wrażenie, że jest w wyjątkowo dobrym nastroju, co nie zdarza się zbyt często. Tucker nie jest wesołkiem, więc coś musi być na rzeczy. Skupiam się właśnie na tym, gdy szukam odpowiedzi w jego twarzy, jednak jej nie znajduję. Wygląda dokładnie tak, jak zwykle. Błękitne oczy wciąż są przekrwione, a siwiejące blond włosy idealnie ułożone, aczkolwiek krótsze niż były, gdy widzieliśmy się po raz ostatni.

— Co o tym sądzisz?

Jego głos wydziera mnie z głębokiego zamyślenia.

— Przepraszam Tuck, mógłbyś powtórzyć?

— Oczywiście. — Uśmiecha się jeszcze szerzej. — Pytałem, czy nie chciałabyś zerknąć na teczkę jednego z moich pacjentów z tego projektu. No wiesz, nie zdradzę kto to. Po prostu przeczytaj moje notatki, przeanalizuj, a potem powiedz mi, co myślisz. Zgoda?

Na moment mnie zatyka. Marszczę więc brwi i rzucam mu pytające spojrzenie.

— Chcesz, żebym to zrobiła? — pytam niepewnie. — Czemu?

— To jasne. Jesteś bystra i naprawdę chciałbym wiedzieć, co sobie pomyślisz. Nie daj się prosić, Elise. Jeśli się spiszesz, to uzgodnimy warunki awansu, co ty na to?

Cholera.

Mam wrażenie, że za tym wszystkim wcale nie kryją się dobre intencje, a coś kompletnie innego. Perspektywa awansu jest niezwykle kusząca, tym bardziej, że po kryjomu ciągle odkładam pieniądze na wypadek, jakby moi rodzice ich potrzebowali. Dodatkowo naprawdę chcę też spłacić jałmużnę, którą Rav przekazał za pośrednictwem Knoxa na operację.

— W porządku — mówię bez przekonania. — Niech będzie. Przeczytam to dziś i jutro rano powiem, co myślę.

Drżącą ręką biorę od niego teczkę z brązowej tektury, niepodpisaną z zewnątrz żadnym imieniem, czy inicjałem. W środku kryje się tajemnica, jednak nie chcę do niej zaglądać od razu. Zrobię to dopiero we własnym domu, czyli tam, gdzie nie będzie mnie śledziło ciekawskie spojrzenie błękitnych oczu.

*

Czuję ulgę, gdy po południu w końcu opuszczam biuro i wychodzę na spotkanie z upalnym powietrzem. Jest naprawdę gorąco, jednak tego dnia słońce jest schowane za chmurami, które szybko przesuwają się po niebie. Mam wrażenie, że już tylko minuty dzielą nas od ulewy, dlatego przyspieszam kroku. Chwilowo mam awersję zarówno do podziemnego parkingu, jak i do publicznego transportu, dlatego przyjechałam do pracy swoim wiekowym samochodem. To niezbyt ekologiczne i męczące ze względu na korki, ale nie czuję się jeszcze na siłach, by podróżować w inny sposób. Od strzeżonego parkingu dzieli mnie tylko jedna przecznica. Przyspieszam kroku, by uciec przed nadciągającym deszczem i jednocześnie wyjmuję telefon, na którym nie czeka na mnie żadna wiadomość.

Martwi mnie trochę to, że LeBron któregoś dnia zapadł się pod ziemię. Zniknął z mojego życia tak nagle, jak się w nim pojawił, ponownie zostawiając mnie bez słowa. Wcześniej też nie był najlepszą wersją siebie, ale i tak się martwiłam. A co, jeśli ma kłopoty? Może potrzebuje mojej pomocy?

Będę szukać cię listem gończym, jeśli w końcu mi nie odpiszesz! Martwię się. E.

Wysyłam wiadomość, a potem z westchnieniem zatrzymuję się na czerwonym świetle. Po drugiej stronie widzę, jak przy jednym budynku kręcą się mężczyźni w pełnym umundurowaniu jednostki specjalnej. Cóż, to z pewnością nie jest najdziwniejsza rzecz, jaką widziałam w Los Angeles. Sygnalizacja zmienia swój kolor na zielony, a w tym samym czasie mój telefon wydaje z siebie piknięcie.

Mistrz tajemnic [LA TALES #1] I ZAKOŃCZONAWhere stories live. Discover now