Rozdział 20.

884 60 8
                                    

Drobna blondynka wyciągnęła swoje zmarnowane ciało z łóżka i biegiem ruszyła w kierunku łazienki. Zdawało jej się, że ktoś skakał po jej biednym żołądku. Pochyliła się nad ubikacją, a blond pasma zakryły jej bladą twarz. Po chwili resztki niestrawionych przekąsek ujrzały światło dzienne, a zniesmaczona panna Vess szybko nadusiła spłuczkę, by nie oglądać tego obrzydliwego widoku. Sięgnęła po kawałek chusteczki i przetarła ust. Uporczywy ból głowy nie dawał jej spokoju, więc musiała zejść na dół i poprosić o jakieś tabletki. Wychodząc zarzuciła szlafrok na ramiona gdyż była w samej bieliźnie, a ona nie pamiętała dlaczego. Praktycznie od powitania kuzynki i przyjaciela wiele nie pamięta. Przypominają jej się jedynie skrawki wydarzeń, to tak jakbyś patrzał na połówkę fotografii i zastanawiał się co mogło być na drugiej. Zbliżając się do drzwi ujrzała na komodzie kartkę, wodę i dwie tabletki. Sięgnęła po skrawek papieru i spojrzała na zgrabne pismo.

"Spodziewałem się, że będziesz spragniona,
więc przyszykowałem szklankę wody i tabletkę na kaca ;)
Gdy poczujesz się lepiej zejdź na dół,
bo jeśli pamiętasz twoja niespodzianka czeka.

                                                               Jai xx."

Przez jej myśli od razu przeleciały słowa:
- "Jaki on kochany jeju."

Zarumieniła się po czym chwyciła smukłą dłonią szklankę z przezroczystym płynem, a drugą położyła na języku tabletkę. Starała się ją jak najszybciej przełknąć przy okazji krzywiąc się. Nigdy nie przepadała za tabletkami, miała po prostu problem z przełykaniem ich, a smak wcale nie zachęcał jej do zażywania ich.

Od kiedy pamięta zawsze brała lekarstwa, ale jak to mówiła kiedyś ciocia;

- "Dla takich starych dziewuch jak ty nie ma już syropków, są tylko tabletki."

W sumie miała wtedy tylko dwanaście lat i nie była stara, była dzieckiem, które według wielu ludzi nic nie wiedziało o życiu. Jednakże ona była inna niż wszystkie dzieci. Pewne zdarzenia kazały jej wcześniej dorosnąć, nie pozwalały cieszyć się dzieciństwem tak jakby tego chciała. Już w wieku dziesięciu lat wiedziała, że za każdym rogiem czai się niebezpieczeństwo, była tego świadoma.

Wiedziała, że nigdzie nie jest tak naprawdę bezpieczna. I chyba to nękało ją najbardziej, gdyż czuła się bezpieczna w ramionach niebezpiecznego chłopaka. Ironia losu, prawda? Ona sama tak myślała, ale wtedy jeszcze nie wierzyła w przeznaczenie.

Kiedy napór na głowę trochę się zmniejszył postanowiła się ubrać, przecież nie będzie cały dzień w szlafroku chodzić. Tym bardziej, że Jai ma dla niej prezent, a po nim można spodziewać się wszystkiego. Wyjęła z szafy czarny sweterek przez którego środek przechodził miętowy pasek, a na nim naszyta czarna kieszonka, uwielbiała go, nadawał się na każdą gorszą pogodę. Założyła do tego jakieś jeansy i po nałożeniu miętowych trampek zeszła. Na początku jej kroki były wolne i niepewne, ale gdy usłyszała śmiechy z kuchni od razu się rozluźniła. Rozpoznała, że to na pewno Beau, on był tam osobą, która miała w sobie chyba najwięcej pozytywnej energii, blondynka mogłaby przyrzec, że było w nim o sto procent więcej optymizmu niż w niej. Co było nie do pomyślenia, bo on tutaj jest tym groźnym prawda? Czekoladowe oczy zeskanowały pomieszczenie, w którym znajdowali się jej przyjaciele? Czy mogła tak nazwać ludzi, którzy tak naprawdę ją uprowadzili? Chociaż tak naprawdę gdyby chciała uciec już dawno by to zrobiła, a bała się przed sobą po prostu przyznać, że nie chce. Czuła się tu jak w domu co było karygodne, czy kiedyś będzie mogła nazwać to miejsce domem? Miała tyle pytań dotyczących tego miejsca, a może osób? Poprawniej byłoby powiedzieć, że jednej osoby, która oczarowała ją i wcisnęła do swojego świata bez jej zgody.

Brutal life//Jai Brooks ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz