Rozdział 6 - Wątpliwości

1K 74 2
                                    

            Wejść czy nie wejść, oto było pytanie. Może i mogłabym je sobie zadać, gdybym wcześniej nie przesądziła o swoim losie. Przybita niewidzialnymi gwoździami do chodnika przed domem Anne, gapiłam się tępo w białe drzwi. Miały małe szybki, więc nie trudno byłoby mnie zauważyć. Mnie, męczennika, osobę niezdecydowaną i pogubioną we własnych decyzjach, stojącą niczym kamienny posąg przed budynkiem, w którym niegdyś spędzałam większość swego, wolnego czasu; teraz zbierającą się na odwagę, aby dotknąć palcem dzwonka i po dwóch ciężkich latach, wejść do środka i nie dać się zjeść przez wspomnienia w pierwszych sekundach.

            Z chwilą, w której oddaliłam rękę od guzika, moje serce oszalało. Wzięłam głęboki wdech i zaczęłam powtarzać sobie w myślach: „Dasz radę, Nancy, dasz radę”, co jeszcze bardziej mnie zdekoncentrowało, a  wszystkie wersje „co powiem Anne” jakby wyparowały z mojej głowy.

- Cholera – zaklęłam pod nosem, gdy tylko usłyszałam kroki kobiety. Nieźle panikowałam, stokroć bardziej niż przed jakimkolwiek spotkaniem w wydawnictwie. Dzień prędzej odwiedziłam większość z portali plotkarskich i stron o One Direction, żeby upewnić się czy Styles zamierza zjawić się w rodzinnym miasteczku w najbliższe dni. Nie uśmiechało mi się wpaść na niego pierwszego dnia pracy, choć i tak zdawałam sobie sprawę, że prawdopodobnie prędzej czy później dojdzie do takowego spotkania. Póki co uzbrajałam się w siłę, aby tym razem opuścić pole bitwy jako zwycięzca.

            Drzwi uchyliły się, a moim oczom ujawniła się postać dość wysokiej kobiety w średnim wieku. Anne swoje najlepsze lata miała dawno za sobą, ale wciąż trzymała klasę i fason, powiedziałabym, że była modną mamą. Ponadto ten ciepły uśmiech widniejący na jej twarzy przekreślonej lekkimi zmarszczkami, szaroniebieskie tęczówki, ciemne włosy zarzucone uroczo przed ramiona, cała była taka pozytywna. Jej widok rozluźnił mnie odrobinę. Nie czułam się już tak bardzo spięta.
- Cześć, Nancy! - Niezmiernie ucieszyła się na mój widok.

- Witaj, Anne – zaczęłam nieco oficjalnie i podążyłam za nią tak, jak mi nakazała.
            W drodze do domu Coxów wyobrażałam sobie pierwszą chwilę po przekroczeniu jego progu. Wersja realna była całkiem podobna do tej, jaka ułożyłam sobie w myślach. Z niewielkim smutkiem rozejrzałam się po przedpokoju, przeleciałam wzrokiem po obrazach, zdjęciach, dodatkach w postaci wazonu z kwiatami, czy porcelanowej figurki. Chciałabym powiedzieć, że niewiele się zmieniło, lecz było to niemożliwe. Z korytarza zniknęły stare, drewniane, aczkolwiek niezwykle cenne i eleganckie meble, a na ich miejscu pojawiły się bardziej nowoczesne. Ściany zostały przemalowane na jaśniejsze kolory, przez co pomieszczenia wydawały się większe. Natomiast zdjęcia rodzinne, szczególnie te ze „złotym chłopcem” pomnożyły się co najmniej dwa razy. Troszeczkę przypominało to muzeum, z drugiej zaś strony należało zrozumieć tęsknotę Anne za synem, który w domu przebywał doprawdy sporadycznie. Spodziewałam się także remontu kuchni, o którym kobieta czasami wspominała, gdy jeszcze przyjaźniłam się z Harrym, ale mijając ją nie dostrzegłam żadnych kolosalnych zmian. Jedyne, co było tam nowe to stół i krzesła wokół niego, i zapewne wyposażenie typu sztućce, garnki, czy inne akcesoria. W końcu jej syn zarabiał kupę kasy, mogła pozwolić sobie wreszcie na jakieś przyjemności, a dla kobiety w jej wieku przyjemnością było nowe ubranie, czy też właśnie upiększenie i ulepszenie swojego mieszkania.

            Pewnie dla niektórych wydawało się to dziwne, że mimo tego, iż Styles miał kokosy na koncie jego matka ciężko pracowała. Bo po co miałaby to robić, skoro mogła mieć co zechciała za jego pieniądze? Całe szczęście Anne nie była człowiekiem, który zechciałby żerować na własnym dziecku. Wolała spełniać się zawodowo i wciąż prowadzić normalne życie. I chociaż zaniedbywała przez to nieraz Williama, czuła, że postępuje odpowiednio. Chciała nauczyć syna, że nic nie przyjdzie do niego samo, a o szczęście i godne życie trzeba się mocno starać. Po części próbowała mu przekazać, że nawet jeśli ktoś bliski ma wiele i chce się tym dzielić, nie powinno się korzystać z tego w stu procentach. Próbowała pokazać mu determinację w dążeniu do celu. W tym akurat świetnym przykładem był jego starszy brat, a także ja. Wprawdzie nie osiągnęłam go jeszcze, ale robiłam co w mojej mocy, aby do tego doprowadzić. Fakt, iż Willie miał zaledwie cztery lata nie przeszkadzał w tej całej „edukacji”. Jeżeli nie zacznie się ukazywania dziecku pewnych wartości w tak młodym wieku, potem może być za późno.
- Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że to właśnie ty zajmiesz się Williamem! - powiedziała wesoło, gdy zasiadłyśmy już w salonie, jednocześnie wyrywając mnie z zadumy. Przeniosłam swój wzrok z jednej z fotografii przedstawiającej Anne i jej przyszłego męża, Robina, na nią samą. Uważnie mi się przyglądała.
- Też się cieszę, że będę się nim opiekować, zamiast myć naczynia w jakiejś pierwszej lepszej restauracji w Windford – odpowiedziałam bez większego zastanowienia, uśmiechając się niemrawo i dopiero po kilku sekundach zdałam sobie sprawę, że to, co wypłynęło z moich ust było raczej nie na miejscu, mimo to kobieta zaśmiała się. Podziękowałam w duszy, że lubiła moje poczucie humoru, chociaż w zasadzie to była raczej szczerość, a nie przemyślany żart.
            Dalej było już tylko lepiej, Anne opowiedziała mi na czym ma polegać moja praca, rozmowa układała się bez trudności i oporów, a słowa swobodnie wydostawały się na zewnątrz.

The Hesitate | h. s. ZAWIESZONEDove le storie prendono vita. Scoprilo ora