Rozdział 9 - Ostatnie słowo

1K 70 4
                                    

            Cała nabuzowana chodziłam w tę i wew tę po pokoju przez dobre kilkanaście minut, zataczając koła, okręgi i inne dziwne figury. Sama się dziwiłam jak to możliwe, że jeszcze nie zrobiło mi się niedobrze od takiego łażenia w kółko. Kręciłam się nerwowo po całej wolnej przestrzeni w pomieszczeniu, bo nie byłam w stanie wysiedzieć chociażby dwóch sekund bez zmiany pozycji. W jednej chwili wydawało mi się, że dam radę i jestem jak najbardziej gotowa na stawienie czoła problemowi, w drugiej natomiast mój zapał do walki spadał do zera i znów oplatała mnie niemoc. Od niezmierzonej nienawiści i woli zemsty, po opanowanie i spokój. Od skrajności w skrajność. Czułam się jak kompletna idiotka. Co się ze mną działo? Czemu tak bardzo bałam się tego wspólnego obiadu? Nie musiałam przecież z nim wcale a wcale rozmawiać, jedyne do czego byłam zmuszona to wysiedzieć kilka godzin przy jednym stole. Nie brzmiało to aż tak źle. Ba! Na pierwszy rzut oka wyglądało jak błahostka, ale gdy tylko moja bogata wyobraźnia zaczęła przywoływać jakieś wyimaginowane sceny, miałam wrażenie, że polecę do łazienki z prędkością, z jaką boeing z uszkodzonym silnikiem spada na ziemię, czyli naprawdę szybko i tak samo szybko wyleci ze mnie śniadanie. Nerwy, nerwy i jeszcze raz nerwy sprawiały, że do głowy przychodziły mi absurdalne rzeczy, między innymi takie, jak to porównanie do samolotu. Panikowałam gorzej niż osoba z lękiem wysokości przed skokiem na bandżi. Gorzej niż modelka przed zjedzeniem hamburgera. Gorzej niż ktokolwiek przed czymkolwiek. Miałam przeogromną ochotę wykrzyczeć z całej siły swoją frustrację i z pewnością natężenie mojego głosu rozbiłoby nie jedną szybę, a w okolicy pojawiłyby się radiowozy i karetki, bo ludzie myśleliby, że kogoś zarzynają żywcem.

            Byłam wściekła na ojca za jakieś wredne spiskowanie za moimi plecami. Byłam wściekła na mamę za to, że nie raczyła mi pisnąć słówkiem o jego podłych planach. Byłam wściekła na siebie za to, że sama nie zauważyłam niczego podejrzanego. Byłam wściekła na Minnie, bo nie potrafiła mi doradzić co mam zrobić. Byłam wściekła na Milesa, bo potraktował to zbyt na luzie i w dodatku ośmielił się zażartować, żebym pozdrowiła od niego Harry'ego. Byłam wściekła na cały świat i jedyne o czym marzyłam to zacisnąć mocno pięści i piszczeć, wrzeszczeć, jęczeć i uwolnić złość oraz irytację. A także mieć to spotkanie za sobą.
            Dalej przechadzając się po pokoju niczym schizofrenik, przystanęłam w końcu przed lustrem i patrząc się z żalem w swoje odbicie, westchnęłam głęboko.
            - Och, wszechmocny losie, daj mi siłę, abym sypała ripostami z rękawa.
            W tym samym czasie do mych uszu doszło wołanie z dołu, więc nie guzdrając się, sięgnęłam po torbę i zbiegłam po schodach omal z nich nie spadając. Dzień zapowiadał się pięknie.



            Pogoda zdecydowanie sprzyjała zjedzeniu obiadu w ogrodzie. Lekki wietrzyk niwelował całkiem wysoką temperaturę, ptaszki śpiewały ochoczo i wesoło najróżniejsze serenady, zaś promyki słoneczka przebijały się nieśmiało przez koronę dość dużego drzewa, pod którym zasiedliśmy. Byłoby idealnie, gdyby nie mordercza aura rozciągnięta tuż nad moją głową. Udało mi się jakoś przetrwać ponad godzinę bez zbędnego odzywania się na forum. Harry natomiast swobodnie konwersował sobie, a to z Robinem, a to z moim tatą, jak gdyby nigdy nic. Bo przecież to było takie normalne.
            Dzień dobry, panie Fritton, co słychać? Jak się ma interes w pralni? Ach, dobrze, dziękuję, że pytasz, Harry, a jak tam twoje życie w show biznesie? Och, świetnie, wczoraj rozdałem tyle autografów, że aż musiałam zadzwonić po prywatną masażystkę, bo mi nadgarstek prawie odpadł ze zmęczenia, a co słychać u pana córki? Nadal nic nie wydała? Ach, tak, Nancy pisze, ale nikt nie chce jej wydać, wygląda na to, że szczęście jej nie sprzyja, czego nie można powiedzieć o tobie. Nasze złote dziecko Holmes Chapel. Och, panie Fritton! Och, Harry! Ha, ha. He, he.
           Przestałam przedrzeźniać tego idiotę w myślach, kiedy William rzucił we mnie oliwką ze złośliwym śmiechem. Byłam w tak dziwacznym nastroju, że i on mnie denerwował, nie chciałam jednak przelewać swojej złości na nic nieświadome dziecko, więc czym prędzej wyprostowałam się i zbadałam stan swojej granatowej bluzki, po której przed sekundą sturlała się tłusta, zielona kuleczka. Rzecz jasna zostawiła po sobie ślad, na szczęście nie duży, zatem sukcesywnie pozbyłam się go za pomocą mokrej chusteczki. Mruknęłam do małego, żeby więcej tak nie robił, a w myślach dodałam sobie, że ewentualnie może zbombardować brata.
            Tymczasem tata opowiadał wielce zaabsorbowany jakąś historię ze swojej pracy. Dla mnie było to zwykłe przynudzanie, jednak dorośli wydawali się być zainteresowani tym, co mówił.
            - No i ostatecznie odszedł z firmy – rzekł na zakończenie Mark.
            - No co Ty! - zdziwił się Robin zupełnie jakby się nie spodziewał takiego rozwiązania sprawy. - I nie chciał tego wyjaśnić?
            Prychnęłam dość głośno na pytanie Robina, ponieważ idealnie powiązało się z plotką Sunny i żenującym zachowaniem Harry'ego. Wyjaśnienia, phi. A na co to komu, hę? Przecież łatwiej jest wypiąć się na kogoś i mieć gdzieś co tak właściwie się stało.
            Zaniepokojona ciszą, jaka zapanowała zaraz po moim małym występku rozejrzałam się i zdałam sobie sprawę, że wszyscy zgromadzeni na mnie spoglądali. Mimochodem podciągnęłam się na krześle i odchrząknęłam, po czym przełknęłam ślinę. Czułam się bardzo, ale to bardzo niekomfortowo z tymi wszystkimi parami oczu spoczywającymi na mojej skromnej osobie.
            - Ach, właśnie! - odezwała się Anne, jakby ją nagle oświeciło. - Jak tam twoja książka, Nancy?
            Z jednej strony trochę zaskoczona jej pytaniem, z drugiej wdzięczna za uratowanie mnie przed koniecznością odezwania się jako pierwsza w celu zerwania ciszy, odetchnęłam z ulgą. Nareszcie miałam okazję, aby przywalić Stylesowi w twarz swoim sukcesem.
            - Wszystko na jak najlepszej drodze – odparłam, jak jakiś mega snobistyczny nastolatek z wyższych sfer, szczycący się osiągnięciami swojego tatusia. Chyba odrobinę przesadziłam, więc zmieniłam ton na skromniejszy. - Pierwsze spotkanie już za mną.
            - No tak! Jak poszło? - Anne była szczerze ciekawa i to nie po raz pierwszy. Wiele razy wypytywała o spotkania, postępy i życzyła mi weny. Nie było to pobłażliwe ani w charakterze zwykłego small talku. Ona naprawdę chciała o tym wiedzieć. Świadomość, że ktoś inny, oprócz moich rodziców jest ze mnie dumny niezmiernie mnie cieszyła, a także dodawała skrzydeł i chęci do dalszego pisania.
            - Tym razem bez zbędnych określeń – odpowiedziałam bez krępacji, gdyż wszyscy siedzący przy stole dobrze znali historyjkę o Ackermanie i trzech innych wydawcach, nieuniknionym zatem było, że zaśmieją się na moje słowa. W powietrzu uniosły się chichoty pięciu osób i prześlicznie przeplotły się z zakłopotaniem Harry'ego, który nie miał zielonego pojęcia co się dzieje. Jego nieogarnięty wyraz twarzy jeszcze bardziej mnie rozbawił, aż musiałam zasłonić usta. Mama natomiast puściła kolejny żarcik związany z moim nieprzyzwoitym zachowaniem, a śmiechowi nie było końca. Patrząc na zmieszanego Harry'ego, który nerwowo zaśmiał się pod nosem dla niepoznaki, nie potrafiłam się opanować, to było zbyt komiczne. Kretyn.
            - Za Nancy i jej błyskotliwe odpowiedzi! - Robin uniósł w górę kieliszek, a zaraz po nim reszta. Nawet szklanka z sokiem pomarańczowym Williego powędrowała ku górze. Oblałam się lekkim rumieńcem i uśmiechnęłam się nieśmiało. Toast za mnie i moją książkę był doprawdy przemiłym gestem.
            Pokusiłam się o zerknięcie kątem oka na Stylesa. Trzymał swój kieliszek niespełna kilka centymetrów nad stołem i ze znudzeniem błądził wzrokiem po talerzach z jedzeniem, prawdopodobnie wyczekując końca tej niewygodnej dla niego sceny. Musiało mu być cholernie niezręcznie. To, co obróciło mnie wtedy o sto osiemdziesiąt stopni to zobaczenie w jego oczach smutku, a nie zdenerwowania. Zamiast cieszyć się z tego, że wprowadziłam go w ślepy zaułek i, że to w końcu ja jestem górą, zrobiło mi się go żal, bo doskonale wiedziałam jakie to parszywe uczucie znaleźć się w takiej sytuacji. Dlaczego? Dlaczego mu współczułam? Przecież pragnęłam tego, żeby było mu źle i głupio.
            - Przepraszam na chwilkę – mruknęłam pod nosem i odeszłam od stołu, kierując się do łazienki. Chciałam przerwać dalsze dywagacje na temat mojej książki, między innymi dlatego, że skromność dawała się we znaki, a także, aby przerwać „małe cierpienie” Harry'ego.
            I znów znalazłam się na straconej pozycji. Co też on nieświadomie ze mną wyprawiał.
            - Ogar, Nancy, nie można współczuć wrogowi – powiedziałam sama do siebie, stojąc przed lustrem w łazience i myjąc dłonie. Niestety zdaje się, że mam w sobie nadmiar empatii i wyrozumiałości, aby się mścić. Wszystko ogranicza się do planowania, a kiedy przechodzę do czynów nie umiem być z nich w pełni zadowolona.
            W drodze powrotnej usłyszałam czyjeś głosy dochodzące z kuchni. Niby nic szczególnego, lecz ton, jakim posługiwała się jedna z osób, był zbyt niepokojący. Spowolniłam więc krok, aby lepiej się wsłuchać w treść rozmowy. Oczywiście zdawałam sobie sprawę z tego, jak niegrzeczne jest podsłuchiwanie, mimo to kontynuowałam swoje działania.
            - Czemu mi nie powiedziałaś, że wydaje książkę?! - Harry nie krył pretensji, jakie miał do swojej matki. W dodatku pozwolił sobie podnieść na nią nieco głos, ale nie wyprowadził jej tym z równowagi. Usłyszawszy to, zatrzymałam się przy schodach i całkowicie pochłonięta ciekawością, wytężyłam słuch.
            - Wydaje mi się, że nie powinno cię to obchodzić po tym co jej zrobiłeś – odpowiedziała zdawkowo Anne, a nawet jakby traktując pytanie syna pobłażliwie. Jego wybuchowość najwyraźniej nie robiła na niej wrażenia.
            - Wyrażacie się o tym co najmniej jakbym zabił kogoś z jej rodziny! - Między tymi słowami przewinęły się irytacja, a także rozgoryczenie, które natychmiastowo przelały się wprost na mnie. Co on, do cholery sobie wyobrażał?! Nie mogłam uwierzyć, że jeszcze przed momentem było mi go żal! Co za dupek! Dwa lata, minęły dwa lata, a on nadal nie widział nic złego w tym co zrobił. Jak on w ogóle śmiał rzucić tak bezczelnym porównaniem?
            - Harry... - szepnęła zrezygnowana Anne i niezwykle przejęta dodała – Proszę cię, chcemy spędzić ten czas miło.
            Nie odpowiedział nic. Kobieta opuściła kuchnię, zostawiając go w milczeniu. Zaś ja, wypełniona po brzegi chęcią mordu, wystrzeliłam zza ściany jak z procy i bez słowa minęłam chłopaka, udając się prosto do ogrodu. Może był na tyle spostrzegawczy, aby zrozumieć, że doskonale słyszałam ich rozmowę, a może nie.
            Zajęłam swoje miejsce przy stole i przez dłuższą chwilę opanowywałam przypływ negatywnych emocji, które z początku szalały wewnątrz mnie. Na szczęście dorośli byli zbyt pochłonięci dyskusją, jaką obecnie prowadzili, aby zauważyć moją czerwoną jak burak twarz i dym kipiący mi z uszu. Okazało się, że teraz z kolei postanowili pogawędzić o Harrym i jego sławnym życiu.
            Sama już nie wiedziałam o czym myśleć, co zaklinać, na co i jak bluzgać. Totalny bałagan w mojej głowie powoli przywoływał ból w skroniach, a uporanie się z nim nie było najłatwiejszym zadaniem, w dodatku ludzie wokół mnie niekoniecznie chcieli mi pomóc.
            Roztrzęsioną ręką sięgnęłam po szklankę z wodą i jednym tchem wypiłam całą jej zawartość, zaraz potem nalewając więcej, aż po same brzegi.
            Serce szalało, płuca nie nadążały, palce nerwowo stukały o boczne oparcia krzesła, a język aż wyrywał się do ataku.
            Każdy minimetr, a może i nawet nanometr jego osoby irytował mnie tak nieziemsko, że nie starczało mi wulgaryzmów na wiązanki, które plotłam w myślach.
            Bacznie obserwowałam jak ze spokojem komentował uwagi odnośnie swojej sławy i talentu, jak pokornie choć z widoczną dumą odpowiadał na pytania. Bezczelny, niemożliwy, impertynencki, nieznośny, świetny aktor. Nie mogłam, po prostu nie mogłam wysiedzieć ani chwili dłużej bez otwarcia buzi. Apogeum mojej wściekłości nadeszło, gdy z jego ust wypłynęły słowa:
            - Czasem trzeba ciężko zapracować na sukces.
            - A czasami ładna twarz wszystko załatwia.
            Zaczęłam łagodnie, ale byłam skora uderzyć mocniej, wjechać mu na ambicje. Miałam głęboko w dupie fakt, iż otaczają mnie nasi rodzice, a także jego młodszy brat. Nie dbałam o to ani trochę. W tamtym momencie liczyłam się tylko ja i mój odwet. Ten jeden raz przekształciłam się w egoistę, a wyrozumiałość wyrzuciłam za plecy.
            - Nancy! - Mama od razu zainterweniowała, zapewne przerażona tym, co zwiastowała moja zgryźliwa wypowiedź zaadresowana do Harry'ego. Puściłam jej reprymendę mimo uszu i zebrałam w sobie siły na dalszą walkę.
            - Być może dlatego znalazłaś wydawcę dopiero teraz – odparł Styles, groźnie wiercąc we mnie dziury swoimi wielkimi, zielonymi gałami. Nazwał mnie brzydką? Tak? Brzydka Nancy zna też brzydkie słowa i może zrobić brzydkie rzeczy, jeśli ktoś brzydko ją potraktuje.
            Anne załamana złapała się za głowę i pewnie modliła się w duchu, aby nie zakończyło się na latających nożach i widelcach, a cała reszta przyswoiła już do wiadomości, czego są świadkami.
            - Przynajmniej mam do przekazania coś niebanalnego, a nie utwory o miłości z prostą linią melodyczną. - Uśmiechnęłam się cieplutko i ironicznie. Dorośli obserwowali całe zdarzenie z ogromną uwagą i w milczeniu. Ciekawe kto po czyjej stronie stał, kto jaki transparent trzymał w swojej głowie i czyje imię skandował w ramach dopingu.
            - Mówiąc „coś niebanalnego” masz na myśli brak happy endu i zabicie jednego z bohaterów? - spytał w nadzwyczaj lekceważący sposób, również posyłając mi podobny, nieszczery uśmiech. Zawrzało, oj, zawrzało we mnie jak nigdy. Strącił mnie z toru i nie odbiłam piłeczki w porę. Udało mu się.
            - Chodziło mi raczej o fabułę, która nie poraża prostotą.
            - Jak moje piosenki? - Kontynuował dobijanie mnie gwoździami do ściany z ogromnym napisem „klęska”. - Ich raczej nic nie przebije. - Zacisnął usta i pokręcił z żalem głową.
            - Z całą pewnością – burknęłam, nie chcąc przegrać z impetem. Ostatnie słowo musiało należeć do mnie. Koniec i kropka. Nie było innej opcji!
            Harry jednak był odwrotnego zdania i zabierał się do odpowiedzi, kiedy to niespodziewanie do akcji wkroczyła kolejna osoba.
            - Wystarczy.
            Pierwszy raz widziałam Anne w takim stanie. Pierwszy raz widziałam ją niestabilną. Pierwszy raz usłyszałam tak dobitny i mocny ton wydobywający się z jej ust. Nieprzyjemna odmiana, a jeszcze bardziej nieprzyjemne było to, że to moja wina. Dopiero z jej protestem, dotarł do mnie strach, że po tym żenującym przedstawieniu Anne straci sympatię, którą mnie darzyła. Bałam się także, że wyrzuci mnie z pracy. Ta możliwość mnie przeraziła.
            - Myśleliśmy... - zaczęła z trudem, patrząc w swój talerz. - Myśleliśmy, że nie dojdzie do żadnego spięcia.
            Więc przed spotkaniem nasi rodzice zamienili kilka słów o mnie i o nim. Byli dobrej myśli, sądzili, że nic wielkiego się nie wydarzy, a może nawet spodziewali się pojednania.
            Zawiodłam wszystkich. Zawiodłam siebie.
            - Nie doszłoby, gdyby ktoś nie chciał za wszelką cenę czegoś udowodnić – wygarnął Styles, jakby było mu mało atrakcji, jak na jeden dzień. Prychnęłam cicho pod nosem, kompletnie zmęczona denerwowaniem się, w dodatku ból głowy nasilił się podczas naszej wymiany zdań. Że też miał czelność jeszcze się odezwać. Niesamowite.
            - Powiedziałam dość. - Kobieta wręcz zmiotła go z powierzchni ziemi dosadnym zwróceniem uwagi. Zamknął w końcu buzię na kłódkę i pokornie siedział w miejscu, tak samo, jak ja wbijając wzrok w stół.
            Anne westchnęła ciężko i widać po niej było, że nie łatwo znajduje się w tej durnej sytuacji.
            - Obiad właśnie zakończył się dla waszej dwójki – zakomunikowała, nie spoglądając na nas. Harry natychmiast odsunął krzesło od stołu tak prędko, że prawie się przewróciło, zapobiegł temu łapiąc je i odsuwając na bok zamaszystym ruchem. Bez słowa pożegnania ruszył do domu, w kilka sekund później znikając za zasłonami wiszącymi nad wejściem do kuchni. Ja siedziałam jeszcze przez chwilę z przeogromnym poczuciem winy, spalając się i uginając pod sędziwymi spojrzeniami wszystkich zgromadzonych. Chciałam coś powiedzieć, przeprosić, jakkolwiek załagodzić sytuację, przyjąć całą winę na siebie. Łzy cisnęły mi się do oczu, więc musiałam się ulotnić, żeby nie rozpoczynać następnej dramy. W odróżnieniu do Stylesa, powoli odsunęłam się od stołu i wstałam ostrożnie, unikając choćby krótkiego zerknięcia na kogoś.
            - Przepraszam... - szepnęłam i wolnym krokiem podążyłam do bramki, aby jak najszybciej zniknąć z pola widzenia i pozwolić łzom na delikatny spacer po moich policzkach.
            Panie i panowie. Koniec przedstawienia.



Wszystkie powtórzenia zarówno słów, jak i całych sformułowań są zamierzone. Chodzi o to, aby ukazać prawdziwe emocje Nancy. To samo tyczy się  mieszanych uczuć. Raz Nance jest zła, raz trochę ochłonie. Wiem, że gdy Nance mówi o Harrym „jego”, „on”, „go”, „nim” powinnam pisać to dużą literą, ale specjalnie jest z małej, żeby wskazać brak szacunku. Wszystko, absolutnie wszystko jest zamierzone. W dodatku chcę bardzo, ale to bardzo grubo podkreślić, że całe opowiadanie pisane jest z perspektywy Nancy, która jest zwykłą nastolatką, a nie narratorem wszechwiedzącym.

The Hesitate | h. s. ZAWIESZONEWhere stories live. Discover now