Rozdział 16 - TRA-DYC-JA! cz. 2

758 63 4
                                    

            Moje rozkojarzenie przekroczyło wszelkie granice, zamiast skupić się na drodze i starać się na nikogo nie wpaść, stawiałam kroki niczym zombie, wpatrując się tylko w nasze złączone w uścisku dłonie. Opamiętałam się wraz z momentem, w którym zrobiło mi się zimno, nie trudno było zrozumieć, że wyszliśmy na zewnątrz. Automatycznie zabrałam Harry'emu rękę i zaczęłam pocierać swoje ramiona, marząc o jak najszybszym powrocie do klubu, choć z drugiej strony byłam okrutnie ciekawa tego, czym zamierzał się ze mną podzielić.
            - To co chcesz mi pokazać? - zapytałam z nadzieją, że odpowiedź nadejdzie błyskawicznie, a zarazem okaże się, że udamy się w jakieś ciepłe miejsce.
            Chłopak spojrzał na mnie jakby zbity z tropu, marszcząc czoło na sekundę, wtem uniósł brwi do góry i sam nie do końca pewny swoich słów, powiedział:
            - To nadzwyczaj gustowne podwórko.
            Niczym jeden z najznakomitszych telemarketerów gestem ręki przedstawił mi tyły klubu, gdzie znajdowało się jedynie kilka śmietników i jakieś kartony. Gdyby chłodne powietrze mi nie przeszkadzało, prawdopodobnie zaśmiałabym się i poprowadziła z nim absurdalną dyskusję, ale zważywszy na niezbyt sprzyjającą temperaturę nie miałam nawet weny na żadną odpowiedź, która wdrążyła by mnie w taką rozmowę.
            - Harry, serio, jest mi zimno.
            Na te słowa jak oparzony ściągnął z siebie marynarkę i zarzucił ją na moje ramiona. Było to co najmniej śmieszne, zważywszy na fakt, że prędzej wręcz trzęsłam się z zimna, a on doskonale to widział i nie wyszedł z żadną inicjatywą. Albo był aż tak wstawiony, albo zbyt głupiutki. Tak czy owak, ten gest był całkiem uroczy i absolutnie, w żadnym wypadku nie zaprotestowałam. Może między innymi dlatego, że sama byłam lekko pijana i podobał mi się taki obrót spraw.
            - W sumie to nic takiego. Chciałem cię tylko na trochę porwać – rzekł z jedną ze swoich durnych min wymalowaną na twarzy, a ja nie dałam rady i uśmiechnęłam się pod nosem.
            - W takim razie możesz mnie porwać do środka zanim oboje zamarzniemy?
            Nie zwlekając, otworzył mi drzwi i udaliśmy się do vip roomu, gdzie spędziliśmy resztę imprezy. Zabawa rozkręciła się na dobre, w pomieszczeniu panował niemały hałas, stół był jeszcze bardziej zawalony pustymi szklankami i różnymi rzeczami, między innymi zapalniczkami, a gdzie nie gdzie można było nawet dostrzec jakieś telefony. Jedni zacięcie dyskutowali na poważne tematy bowiem był to już ten etap upojenia, kiedy wszyscy zamienialiśmy się stopniowo w polityków, drudzy woleli żartować, a do tej grupy rzecz jasna zaliczał się Niall. Blondyn tradycyjnie zalewał się własnymi łzami ze śmiechu, Liamowi zdarzyło się chrząknąć jak prosiak, zaś Zayn momentami się dusił. Nie miałam pojęcia o czym rozmawiali, ale musiało to być coś doprawdy komicznego. Wiedziałam jednak, że gdybym spytała co ich tak rozbawiło, nie wyrwałabym się za żadne skarby z sideł rozmowy z tą trójką, a zważywszy na to, że wreszcie mieliśmy ze Stylesem chwilę dla siebie, wolałam nie ryzykować. Jednym słowem atmosfera panująca w pokoju była jak najbardziej pozytywna i udzielała się każdej, obecnej osobie.
            Usiedliśmy z brunetem w samym rogu, nieco izolując się od reszty, ale przynajmniej mogliśmy być spokojni, że nikt nam nie przeszkodzi. Zaczęło się niepozornie, od żartów i paplaniny dosłownie o wszystkim i niczym. Z czasem między zwykłymi, niewiele znaczącymi słowami zaczęły przeplatać się nikłe aluzje, a z tematu ulubionych filmów zeszliśmy na wspomnienia, które niebezpiecznie ocierały się o naszą relację. Począwszy od naszego pierwszego spotkania i naśmiewania się z tego, że czytałam wówczas ckliwego Sparksa, przewędrowaliśmy przez najważniejsze wydarzenia z Junior High, a kiedy nastąpiliśmy na liceum nie było już tak wesoło. Harry popatrzył na mnie w podobny sposób, co przy wznoszeniu toastu, tyle że tym razem znajdował się znacznie bliżej, dzięki czemu wrażenie, jakie na mnie wywarł było nie tyle co piorunujące, ale i w dużym stopniu silniejsze, a samo spojrzenie bardziej przenikliwe. W pierwszych sekundach czułam się jakby sparaliżowana, nie wiedziałam jak powinnam się zachować, lecz gdy na jego usta wdarł się delikatny uśmiech, cały niepokój i stres odeszły migiem. Wydawało mi się, że w tym dość długim czasie, gdy tak na siebie spoglądaliśmy, wytworzyła się między nami jakaś niewidzialna, cienka nić łącząca nas w jedność. Świat zewnętrzny nie istniał, otaczała nas jedna wielka, pusta przestrzeń. Nie potrzebowałam niczego, bo to spojrzenie, te cudowne zielone oczy podtrzymywały mnie i szeptały miłe rzeczy, a poprzez nić przelewały się niezwykle trudne do opisania uczucia. Oboje byliśmy pijani, był to niezbity fakt, ale nie miałam wtedy ani ochoty, ani czasu na rozmyślanie, czy to właśnie alkohol był powodem tego, co miało nastąpić później. Puls przyspieszył, kiedy Harry powoli zaczął zbliżać swoją twarz do mojej. Kompletnie zahipnotyzowana, czułam jak serce rozrywa mi się się brutalnie, wołając o pomoc, a głowa pęka w szwach od nadmiaru myśli. Można by rzec, że błyskawicznie wytrzeźwiałam, choć mój tok myślenia nie był jeszcze do końca racjonalny, choć po tym, jak poczułam ciepły dotyk Harry'ego, gdy delikatnie pogładził moją dłoń, dotarło do mnie, że to dzieje się naprawdę, że nie jest to żadnym snem, czy iluzją, a najczystszą rzeczywistością. Miałam wrażenie, że serce wyrwie się całkowicie i wyskoczy mi z piersi, obwieszczając wszem i wobec, że ko...
            - Ej, Haz! - Nagle nad moim uchem zabrzmiał dla odmiany sielski głos Louisa, ale nie zmienia to faktu, że nadal podnoszący mi ciśnienie. Wzdrygnęłam się na tę niespodziankę i omal nie walnęłam głową w buzię tego kretyna, który postanowił zjawić się nade mną niczym Filip z Konopi i bezczelnie przerwać ten ciężki do opisania jednym słowem moment. Zawrzało we mnie stokroć bardziej niż kiedykolwiek. Nie trzeba było być geniuszem, aby wpaść na to, że zrobił to specjalnie. Nie pozostało mi nic innego jak czym prędzej przeboleć ten chamski gest. - Pora na tradycję! - zawołał radośnie. Nie minęło kilka sekund, a w viproomie rozpętał się istny chaos. Na tę wiadomość wszyscy zgromadzeni jakby postradali zmysły i zaczęli skandować jego pomysł. Nawet na pozór cichy Zayn uwolnił z siebie okrzyk zadowolenia, natomiast Niall powtarzał w kółko tę samą frazę, waląc rytmicznie w stół i patrząc wyczekująco na Harry'ego.
            - Tra-dyc-ja! Tra-dyc-ja!
            - O co chodzi? - szepnęłam zdezorientowana do przyjaciela, który wcześniej zdążył jedynie posłać mi spojrzenie pełne rozczarowania, co było równoznaczne z tym, że i on nie był zbytnio zadowolony z zachowania Louisa. Wyglądało na to, że mnie nie usłyszał, ponieważ nie odwrócił się nawet w moją stronę, zapewne przez ten nieziemski harmider, jaki wybuchnął.
            Zdawało się, że wszyscy prócz mnie wiedzieli co jest na rzeczy, dlatego też czułam się co najmniej zagubiona pośród tych niezrozumiałych dla mnie zdań, które przelatywały mi koło uszu.
            - Niall, o co chodzi?! - powtórzyłam swoje pytanie, tym razem nieco dobitniej, wyraźniej, a już na pewno głośniej. Na szczęście, mimo wysokiego stopnia upojenia, Irlandczyk to załapał i czym prędzej pospieszył z wyjaśnieniami.
            Otóż, tak zwana „tradycja” szanownych chłopców z One Direction to nic innego, jak wypicie najmocniejszego drinka w klubie za jednym zamachem. Niby nic takiego, ale zazwyczaj podejmowali się tego w tak zwanym „kwiecie imprezy”, czyli w czasie, gdy większość miała już przesyt alkoholu, a co poniektórzy nawet i tracili orientację w terenie czy rzeczywistości. Sposób, w jaki wybierany był szczęśliwiec, który miał podjąć się dopełnienia owej tradycji był równie prosty, co ona sama, a mianowicie – losowanie zapałek. Tylko tyle dowiedziałam się przed samym przystąpieniem do działania. Chcąc, nie chcąc nie sądzę czy miałam w ogóle jakikolwiek wybór.
            - Ma ktoś zapałki? - spytał jak zawsze ogarnięty Liam, tymczasem Zayn szperał w jednej z kieszeni swojej skórzanej kurtki, aby zaraz rzucić w przyjaciela prostokątną paczką. Payne bezzwłocznie zabrał się za przygotowywanie do losowania, co dla mnie nie było niczym ani dziwnym, ani godnym jakiejś większej uwagi, z drugiej strony jednak ponownie wybuchła wrzawa, na czele której stał Styles.
            - Czemu znowu ty wypalasz? Taki z ciebie cwaniak?!
            - Właśnie, Liam, myślałeś, że przechytrzysz wstawionego Irlandczyka?! - dołączył Horan, wymachując pięciami gorzej niż pięcioletnia dziewczynka z brakiem koordynacji ruchów. Chyba wydawało mu się, że wygląda groźnie i wzbudza strach, kiedy jedyne co wzbudzał to śmiech.
            - Zawsze taki cichy, to chyba jego taktyka! - dodał podejrzliwym tonem Louis i wyrwał Liam'owi pudełko z rąk, ale nie pocieszył się jego posiadaniem zbyt długo, bo nim się obejrzał, przedmiot został mu skradziony zwinnym ruchem przez Harry'ego, co spowodowało kolejne zabawne zarzuty i kłótnie między chłopcami.
            - Spokojnie, spokojnie! - zaczął Harry swoim poważnym, aczkolwiek niezwykle zabawnym tonem. - Z racji, iż mamy październik, a moje urodziny są w lutym, ja dziś odpalam.
            W pomieszczeniu zapadła grobowa cisza. Popatrzyliśmy po sobie z ogromnymi znakami zapytania wymalowanymi na twarzach, nie wiedząc co powiedzieć, nie wiedząc co tak naprawdę zdarzyło się przed sekundą i czy to my wszyscy razem wzięci jesteśmy aż tak pijani, że słyszymy głupoty, czy to Styles robi z nas idiotów i sobie z nami pogrywa.
            - Stary, ale to nie ma sensu – odezwał się w końcu Niall, a jego zdezorientowanie omal nie zwaliło mnie na ziemię ze śmiechu.
            - Zupełnie jak piosenki Taylor Swift, ale ona i tak je pisze – odparł brunet i nie zważając już na protesty kolegów i odwrócił się do nas plecami i przygotował je do losowania. Po chwili z powrotem był zwrócony przodem do nas i trzymając dokładnie siedem patyczków główkami do dołu tak, aby nikt z nas ich nie widział, wyciągnął ręce nad stół i czekał na śmiałka, który zdecyduje się ciągnąć jako pierwszy, my jednak nie bardzo się do tego kwapiliśmy.
            - Panie przodem – powiedział wreszcie Louis, zapraszając mnie gestem ręki, abym to ja czyniła honory.
            - W takim razie do dzieła, Lou – odparłam z chytrym, a zarazem nieco złośliwym uśmiechem. Chłopak zaśmiał się cicho pod nosem w ten swój charakterystyczny sposób, wręcz identycznie, jak dzisiejszego ranka przy śniadaniu, po czym bez wahania sięgnął po środkową zapałkę. Gdy naszym oczom ukazała się czerwona główka poczułam lekkie rozczarowanie. Miałam nadzieję, że padnie na niego.
            - Ktoś tu chyba ma szczęście.
            Brunet uśmiechnął się w szczególnie irytujący sposób i ponownie zaprosił mnie gestem do losowania. Chcąc pokazać mu, że niekoniecznie byłam wzruszona tą całą tradycją, tym konkursem, w którym najwidoczniej oboje pragnęliśmy udowodnić sobie coś, nie do końca wiedząc co, złapałam za pierwszą lepszą zapałkę, aby w mig zamrzeć na widok wypalonej główki.
            Przełknęłam ślinę i uśmiechnęłam się niemrawo, jednocześnie słysząc rozbawione głosy chłopaków skandujących moje imię, a także ciepłą dłoń Liama na swoim ramieniu.
           Wypicie drinka nie było dla mnie nie wiadomo jakim wyczynem, tutaj chodziło raczej o sam fakt, że to ja przegrałam. Mimo, że była to jedynie głupia zabawa, ja odnosiłam wrażenie, jakbym przegrała doprawdy istotną i ważną walkę, w której moim przeciwnikiem był nikt inny, jak Tomlinson.
            W celu ochłonięcia odrobinę i pozbycia się zawistnych myśli odnośnie Louisa, postanowiłam, że pójdę po „tradycyjny napój” wraz z Liamem, który wcześniej zdeklarował się na ochotnika, który przejdzie się do baru. Po drodze rozmyślałam trochę na temat tego, co działo się właśnie między mną a Tomlinsonem. Momentami moja zawiść wobec niego była doprawdy przesadna, zaś z drugiej strony nie mogłam sobie pozwolić, aby chłopak upokarzał mnie choćby jakimiś drobnostkami. Może i inni tego nie zwracali na to uwagi aż tak dobitnie jak ja, i tak czułam się poniżana, nic więc nadzwyczajnego, że chciałam się bronić.
            - To jak nazywa się ten drink? - zapytałam Payne'a, gdy tylko dotarliśmy do baru.
            - Los Agujeros – odparł naśladując iście meksykański akcent, co nie do końca mu wyszło, ale przynajmniej wywołało uśmiech na moich ustach. Niestety krótki, ponieważ szybko naszła mnie pewna myśli.
            - To jest z tequillą?! - przeraziłam się nie na żarty. Moje przygody z tymże trunkiem zazwyczaj kończyły się nie najlepiej, a że już byłam „nieco” wstawiona, kto wie jak mogłoby się to skończyć tym razem.
            - Bo ja wiem z czym to jest, możesz być pewna, że zwali cię z nóg.
            Wielkie dzięki, to dopiero porządne pocieszenie.
            - Nie wiem, czy jestem na to gotowa – mruknęłam niczym męczennik, tymczasem dwudziestofuntowy banknot leżał już na barze i czekał, aż barman wymieni go na szklankę pełną czegoś, co zapewne mnie zatraci.
            - Nie masz wyjścia, wylosowałaś spaloną zapałkę – Liam znów dodał mi otuchy swoimi słowami, po czym sięgnął po drinka i skierował się z powrotem do viproomu. Nie pozwolił mi go wypić prędzej, ponieważ stwierdził, że jak wrócimy bez niego, to albo zarzucą nam, że nawet go nie kupiliśmy, albo że to on go wypił i będą mi kazali iść po kolejny i opróżnić go przed nimi. W sumie miał trochę racji, Louis na pewno by się awanturował. Jak to się mawia: przezorny zawsze ubezpieczony.
            Podczas opróżniania zawartości dość dużej szklanki z tym całym los agujeros akompaniowały mi zachęcające do tego okrzyki chłopaków, tudzież pogwizdywanie, zatem nim się obejrzałam, a naczynie było puste. Drink smakował paskudnie, a poczucie smaku tequilli jedynie utwierdziło mnie w tym, że wieczór nie skończy się dla mnie dobrze w żadnym wypadku. Z tą świadomością, a także z hektorlitrami alkoholu we krwi, a raczej namiastką krwi w alkoholu płynącą w moich żyłach postanowiłam pójść na całość i bawić się w najlepsze. W końcu co miałam do stracenia?
            - Co dalej? - spytałam niczym narwana, jednocześnie chcąc pokazać, że wykonanie tej ich tradycji było dla mnie niczym bułka z masłem.
            - Teraz wybierz kogoś, kto poda ci twoje zadanie – powiedział Harry, śmiejąc się pod nosem z mojej odważnej postawy.
            - Jakie zadanie?! - wypaliłam, wręcz wchodząc mu w zdanie. Nie było mowy o żadnym zadaniu! Nikt o niczym podobnym prędzej nie wspomniał. Czy oni robili mnie w konia, czy zapomnieli o tak istotnym elemencie tego ich obrzędu? Chyba jednak to drugie, sądząc po ich rozbawionych minach. A może to moja reakcja tak ich rozweseliła?
            - Jakiekolwiek – odparł loczek jak gdyby nigdy nic, wzruszając ramionami. - To kogo wybierasz?
            Chwila namysłu. Dogłębna analiza. Niall był zbyt pijany, więc nie chciałoby mu się zbytnio myśleć i prawdopodobnie dałby mi do zrobienia coś zarazem durnego, ale i prostego, nie wymagającego. Z drugiej strony Liam, który zaliczał się to przyjaznych osób, nie lubiących sprawiać przykrość innym, on zapewne dałby mi coś nieskomplikowanego, łatwego. Zayn jak to Zayn powiedziałby coś na odwal, żeby tylko odwrócić od siebie uwagę i znów zaszyć się we własnej otoczce tajemniczości. Harry absolutnie nie wchodził w grę, bo jego zdolności, chora wyobraźnia i niecodzienne poczucie humoru zaprowadziłyby mnie na skraj i pewnie nawet nie dałabym rady podołać jego zadaniu. Był z nami jeszcze Nick, którego właściwie wcale nie znałam, kto wie czy tak, jak Zayn wymyśliłby coś na odczepne, czy też może bardziej by się przyłożył. Wybór był ciężki, a decyzję musiałam podjąć szybko, ponieważ wyczekujące spojrzenia tkwiące we mojej skromnej osobie powolutku wywierały na mnie małą presję.
            - Louis – rzekłam wyjątkowo pewnie, aż sama siebie zaskoczyłam i w sumie nie tylko siebie, bo lekkie zdumienie przepłynęło po twarzach reszty.
            - Jesteś pewna? - padło pytanie „ostrzeżenie”, ale i ono niczego nie zmieniło.
            Louis. Czemu nie? Skoro chciałam iść na całość był on jak najbardziej odpowiednim wyborem. Chociaż było to trochę prowokacyjne z mojej strony.
            - Ta, niech wykaże się swoją kreatywnością. - Uśmiechnęłam się do niego złośliwie, w tym samym momencie zakręciło mi się w głowie, ale poza rychłym mrugnięciem oczami, nie dałam po sobie poznać.
            Chłopak po raz kolejny już tego dnia obdarzył mnie swoją specyficzną miną i tak samo, jak Harry przed minutą, wzruszył ramionami.
            - Idź do didżeja i...
            I na tym kończy się moja relacja z tamtego wieczora.

The Hesitate | h. s. ZAWIESZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz