Rozdział 7 - Upragniony dzień

951 71 4
                                    

            Pisanie kolejnych stron mojej wciąż odrzucanej książki było niezmiernie trudnym zadaniem, kiedy po głowie chodziło mi zupełnie co innego; coś, co nie dawało mi ani chwili wytchnienia. Kto by pomyślał, że tak mały szczegół zaburzy racjonalne myślenie na jakiś czas, a włączy tryb spekulacji i bezcelowych domysłów. Powoli sama za sobą nie nadążałam, tyle teorii i myśli przewijało się w mojej biednej, małej główce odkąd niefortunnie zobaczyłam zdjęcie w pokoju Harry'ego. Owszem, niefortunnie. Wolałabym żyć w niewiedzy, niż teraz zadręczać się godzinami nad powodem, dla którego fotografia nadal się tam znajdowała. Chciał, abym dała mu spokój, chciał wszystko zakończyć – zrobił to, na cholerę mu zatem to zdjęcie? Nagle zrobił się sentymentalny? A może faktycznie jest tak mało spostrzegawczy i zapomniał je ściągnąć i się go pozbyć?
            Poirytowana faktem, iż więcej niż pół strony z siebie nie wykrzesam, zamknęłam laptopa i rzuciłam się bezsilnie na łóżko, bez przerwy walcząc z moim jakże nachalnym mózgiem, który nie zamierzał ustępować. Kątem oka zerknęłam na zegarek, co wywołało jedynie jęk niezadowolenia. Dochodziła piętnasta, czyli czas na pomoc w pralni. Właściwie prasowanie i układanie ubrań wydawało się być czymś lepszym niż bezwładne leżenie i gapienie się w sufit. Zawsze mogłam porozmawiać z mamą i choć na chwilę odwrócić swoją uwagę od aktualnego problemu, tylko, gdy padłam już na łóżko, niezmiernie ciężko było mi się z niego podnieść. Zbierałam się tak dobre kilka minut, aż nawiedził mnie telefon od mamy. Zwlokłam się jakoś z wyrka i poprowadziłam swoje szanowne cztery litery do sklepu.
            Na miejscu zastałam zabieganą Fionę i kolejkę na pięć osób. Z wrażenia otworzyłam szerzej oczy, nie pamiętam kiedy ostatnio mieliśmy taki ruch. Nawet w porze świątecznej nie byliśmy aż tak zawaleni. Stosując się w mgnieniu oka do zaleceń mamy, zawędrowałam na zaplecze. Jak zwykle radio było włączone na stacji, która chyba miała jakiś fetysz związany z One Direction, ponieważ katowali ich piosenki prawie że non stop. Na przywitanie jednak do mych uszu doszło coś z pogranicza rocka i popu. Nie najgorsze, aczkolwiek nie pogardziłabym czymś innym. Przechodząc obok odbiornika, zmieniłam stację i zabrałam się do roboty. Wskazówki przesuwały się po tarczy zegara niemiłosiernie ospale, przez co i mój zapał do pracy zaczął zanikać.
            Nagle między melodią kolejnego utworu puszczanego w radiu przeplótł się dzwonek mojego telefonu. Nie zbyt poruszona tym, że ktoś próbuje się do mnie dodzwonić, sięgnęłam po niego i bez zastanowienia rzuciłam do słuchawki:
- Nancy Fritton niedoszła pisarka bestsellerów, słucham?
- Dzień dobry, pani Fritton.
            Poważny i stanowczy ton rozmówcy momentalnie ustawił mnie do pionu. Za cholerę nie miałam pojęcia kto to był, chociaż mogłam się domyślić, że na pewno nikt znajomy ani nikt w moim wieku. Zdziwiona, a także odrobinę zmieszana czekałam na rozwój sytuacji.
- Z tej strony Lauren Wright z wydawnictwa Wrighter.
- O mój Boże, przepraszam! - wypaliłam po raz kolejny nie analizując niczego. Miałam ochotę palnąć się w czoło. Zero profesjonalizmu, a przecież już tyle miałam za sobą. Powinnam była przybrać bardziej odpowiednią postawę. Miałam jeszcze szansę na poprawę, to dopiero początek rozmowy. - To był żart – dodałam z nerwowym śmiechem. Jeszcze nie do końca opanowałam ekscytację, jaka mnie ogarnęła po usłyszeniu nazwiska kobiety. Nie dzwonił do mnie byle kto, a sama Lauren Wright, szef jednego z największych wydawnictw w kraju. W życiu nie przypuszczałabym, że taka persona fatyguje się, aby osobiście skontaktować się z jakiś szaraczkiem marzącym o karierze pisarza. Wydawało mi się to doprawdy niewiarygodne, dlatego też byłam tak podniecona i trudno było mi zebrać myśli. W dalszej konwersacji chciałam zabrzmieć jak najbardziej nienagannie i oficjalnie. Wywrzeć lepsze „drugie wrażenie”.
- Cóż, wkrótce to może nie być tylko żart – odparła kobieta, w dalszym ciągu utrzymując wzniosły i pewny siebie ton. Po przyswojeniu tych kilku słów moje wnętrzności zaczęły tańczyć zumbę, a mózg na sekundę przestał funkcjonować. Ta aluzja otworzyła bramy niebios. Już widziałam piękną okładkę i napis „Milczenie”, a zaraz pod nim moje nazwisko napisane drobnym druczkiem. Ach, perfekcyjnie. Stojaki promujące, reklamy, plakaty, spotkania w telewizji, artykuły, recenzje, słowa uznania, pierwsza prawdziwa krytyka... Zabrnęłam zbyt daleko.
- Nie często zdarza mi się czytać powieści młodych, nieznanych autorów, ale po usłyszeniu od sekretarki twojej historii, którą nie omieszkałaś się podzielić, stwierdziłam, że być może warto i całe szczęście nie myliłam się.
            Kolejna fala niezmierzonej euforii ogarnęła każdą komórkę mojego ciała i tylko nanosekundy dzieliły mnie od wyskoczenia wysoko, wysoko aż do samego nieba i wykrzyknięcia swego szczęścia tak głośno, aby wszystkie istoty żyjące na ziemi mnie usłyszały.
            Przy okazji przypomniałam sobie całkiem dowcipną historyjkę, którą zwaliłam na sekretarkę pani Wright tylko po to, aby wybłagać na niej przyjęcie mojej próbki. Opłaciło się. Kto powiedział, że szczerość i ironia nie idą w parze z sukcesem?
- Fragment, który zostawiłaś jest dobry. Ponadto fabuła nie poraża prostotą, o dziwo. Nastolatkowie zazwyczaj zostawiają nam straszne bzdury.
            Po kolejnej wypowiedzi kobiety miałam wrażenie, że śnię. Co prawda nie obdarowywała mnie komplementami wprost, jednak stopniowo uginałam się pod ich ciężarem. Po raz setny pomyślałam „Niewiarygodne”.
- Dziękuję – pomimo huraganu zachwytu udało mi się zachować jako taką równowagę w głosie. Nie zabrzmiałam ani jak desperat, ani jak wariat, ani jak nerwus, kiedy w rzeczywistości mieszało się to gdzieś w środku mnie razem z wieloma innymi pozytywnymi emocjami.
- Chciałabym omówić to i owo. Umówiłam cię na przyszły czwartek o siedemnastej w głównej siedzibie Wrighter w Bristol – ciągnęła dalej Lauren, nie owijając w bawełnę. Podobało mi się w niej to, że była taka rzeczowa i prostolinijna. Większość z wydawców otaczała meritum przeogromnie szerokim łukiem, zaś w tym przypadku konkrety podano mi na tacy niemalże od razu.
            Po zakończonej rozmowie, a raczej po wysłuchaniu krótkiego monologu cenionej osobistości w świecie pisarzy, wystrzeliłam z zaplecza niczym z procy. Wparowałam z impetem na sklep i nie kryjąc już swego nieograniczonego szczęścia, spojrzałam na mamę i ignorując obecność klientów wydarłam się na cały głos.
- Wydadzą moją książkę!
            Z początku ludzie patrzyli po sobie lekko zdziwieni, ale gdy tylko rozpromieniona mama podeszła, aby mnie uściskać, wszyscy zgromadzeni zaczęli klaskać i pomrukiwać gratulacje.
- Jestem dumna – szepnęła mi do ucha Fiona i przytuliła jeszcze mocniej. Brakowało jeszcze taty. W tamtej chwili nawet najbardziej znienawidzona przeze mnie piosenka zespołu Harry'ego nie wyprowadziłaby mnie z obecnego stanu. Nic nie byłoby w stanie tego zrobić. W końcu osiągnęłam swój życiowy cel. W końcu wspięłam się wyżej. W końcu udowodniłam, że stać mnie na więcej niż pisanie do szuflady. Że to, co robię jest coś warte.

The Hesitate | h. s. ZAWIESZONENơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ