Rozdział 20 - Przewrażliwiona

960 55 4
                                    

Niedzielny wieczór zostałam zmuszona spędzić z rodziną w salonie, przy rozpalonym kominku, oglądając wspólnie różne reality show i zagryzając domowej roboty maślane ciasteczka. Właściwie powinnam być im wdzięczna, bo gdyby nie to, nie byłabym aż tak wyczerpana i nie zasnęła bym z tak wielką łatwością. Stres dotyczący spotkania z Harrym, które zbliżało się ogromnymi krokami robił swoje. Im bliżej poniedziałkowego popołudnia byłam, tym silniejsza stawała się moja tęsknota, a swoje apogeum osiągnęła poniedziałkowego ranka, gdy nerwowo podążałam do domu Anne, aby przypilnować Williego, kiedy ta miała do załatwienia ostatnie rzeczy ze swojej świątecznej listy. Wytrzymałam bez Stylesa ponad dwa miesiące. Dwa trudne miesiące. W pewnym momencie odniosłam złudne wrażenie, że im dłużej go nie widziałam, tym mniej tęskniłam, lecz kiedy zdałam sobie sprawę, że został niespełna tydzień nim znów staniemy twarzą w twarz i nie będzie on już wyłącznie chłopakiem z telewizji i gazet, a powróci jako mój przyjaciel, zaczęłam się denerwować. Nie mogłam myśleć o niczym innym, choć starałam się, aby ludzie z mojego otoczenia niczego nie zauważyli i zdaje się, że udało mi się to, i to całkiem nieźle. Chwilami moje rozkojarzenie było zbyt silne i niecnie przedzierało się w sferę fizyczną, sprawiając mi niemały ból. Nie raz leżałam na łóżku, gapiąc się w ścianę, odczuwając jedynie kompletną pustkę, zupełnie jakbym była tanim, czekoladowym gwiazdorkiem bez nadzienia. Na szczęście to wszystko miało minąć lada moment.
            Z jednej strony okrutnie cieszyłam się na te kilka razem spędzonych dni, z drugiej zaś doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że po tym jakże krótkim okresie radości i beztroski znów nadejdzie pora rozłąki, co prawda tym razem na nieco krócej, bo jedynie na niespełna miesiąc, lecz mimo to myśl o tym jak mało czasu spędzę z Harrym w porównaniu do tego, jak cholernie długo się nie widzieliśmy wciąż mnie nawiedzała, a wizja rozstania sprawiała, że zamiast cieszyć się na jego powrót, odliczałam ile dni pozostało do ponownego wyjazdu...
            Czasem odnosiłam wrażenie jakbym była w związku na odległość i wyczekiwała swego ukochanego, bo tak w istocie wyglądał ten cały proces i jego przebieg, a najlepsze w tym wszystkim było to, że nie sądziłam, żeby moja tęsknota była choćby odrobinę mniejsza niż w wypadku takich właśnie osób. Wręcz przeciwnie, myślałam, że moja była silniejsza. Dlaczego? Tego nie wiem, nie potrafię wyjaśnić. Po prostu tak czułam.
            Są rzeczy, które rozumiemy w pełni, całym sobą, poprzez pryzmat emocji i odczuć, a nie jesteśmy w stanie opisać ich choćby najprostszymi słowami. Chcielibyśmy, żeby inni mogli pojąć je chociaż w najmniejszym stopniu, ale nadal nie możemy dobrać odpowiednich wyrazów, aby jakkolwiek, może i nawet trochę ubogo je przedstawić. Moja tęsknota zaliczała się do takich właśnie rzeczy.


            Siedziałam z Williem na kremowym, włochatym dywanie w salonie i bawiliśmy się klockami lego, ponieważ to one wygrały spośród innych zabaw, jakie mu zaproponowałam tego popołudnia. Zaczęło się od budowania posterunku policyjnego, ale po kilku znacznych i dość ciekawych innowacjach wprowadzonych przez młodego przerzuciliśmy się na tworzenie super zmodernizowanego statku kosmicznego, w międzyczasie oglądając kreskówki w telewizji. Tymczasem Anne krzątała się po kuchni, sprawiając, że mimo iż dopiero co jedliśmy,  czując te cudowne zapachy dań, które przygotowywała na jutrzejszy wigilijny obiad, znów robiliśmy się głodni. Zresztą jeśli chodziło o ciasta i inne tego typu smaczności William zawsze miał na nie miejsce, a ja... Cóż trzeba przyznać, że sernik Anne nie tylko prezentował się fantastycznie, ale tak też smakował, nie trudno było mu się oprzeć. Szczerze mówiąc, miałam nadzieję, że zaproszą mnie na kawę i ciasto w drugi dzień świąt i będę miała zaszczyt zasmakować tych wszystkich grzesznych słodkości.
            Bawiąc się z małym i marząc o jedzeniu z pierwszej półki, na chwilę zapomniałam o tym, że czas, jaki dzielił mnie od zobaczenia się z Harrym kurczył się w zawrotnym tempie, a przypomniałam sobie o tym zaraz, gdy do moich uszy dotarł podejrzany dźwięk przypominający zatrzaśnięcie drzwi od samochodu. Podniosłam głowę znad pudła z klockami jak oparzona i łudząc się, że dojrzę cokolwiek przez okno popatrzyłam na nie, oczywiście jedyne, co mogłam podziwiać to śnieżnobiałe firanki i skrawek nieba. W jednej sekundzie wyciszyłam się w miarę możliwości, a może i nawet bardziej niż myślałam, że dam radę bowiem tak silnie skupiłam się na nasłuchiwaniu ów dźwięków, że telewizor stojący niespełna metr ode mnie nie sprawiał mi przy tym żadnych trudności. Dokładnie zarejestrowałam stukanie butów o chodnik nasilające się z sekundy na sekundę, a im lepiej słyszalne były, tym mocniej biło moje serce. Stresowałam się przed spotkaniem z przyjacielem prawie że tak mocno, jakbym wyczekiwała spotkania z idolem. Sama nie potrafiłam zrozumieć swoją reakcję, a co dopiero jakoś ją opanować. Wydawało mi się, że to przez to jak długo była rozłąka. Może bałam się, że będę potrzebowała trochę czasu, żeby ponownie przystosować się do jego towarzystwa, żeby czuć się przy nim swobodnie? A może przeraził mnie fakt, że to już? Że to już teraz, to ten moment, minuta lub dwie i znowu Harry będzie prawdziwy, a ja będę mogła nacieszyć się jego obecnością.
            Nikt poza mną nie zwrócił na to uwagi, nikt poza mną nie zwróciłby na to uwagi, gdyby w domu znajdowało się więcej osób, bo nikt nie przeżywał tego w tak chorobliwie ciężki do zdefiniowania sposób i nikt nie traktował powrotu tej jednej osoby, jak czegoś, co miało dopełnić dzień, miesiąc, rok, dotychczasowe życie. Bo tak niestety bądź stety, tego również nie sposób było stwierdzić, tak miała się prawda. Harry był ważną, okropnie ważną częścią mojego życia i teraz, gdy ponownie w nim zawitał, nie wyobrażałam sobie jakby to było, gdyby znów miał zniknąć. Był częścią mnie i bez niego nic nie miało sensu. Dlatego, gdy złapał za klamkę, otworzył drzwi frontowe i wyłonił się zza nich, zaparło mi dech w piersiach. Po prostu zaniemówiłam.
            - Ho, ho, ho! - zawołał, naśladując Świętego Mikołaja, po czym rzucił pokaźnych rozmiarów torbę na podłogę i rozłożył ramiona gotów przyjąć w swoje objęcia młodszego brata, który gnał już w jego stronę, skandując jego imię. Anne natomiast, usłyszawszy głos syna, odwróciła się błyskawicznie za siebie i widząc rozpromienioną twarz Harry'ego, odłożyła na bok ścierkę i podążyła do swoich pociech. Willie wskoczył na bruneta jakby miał w butach sprężyny, zaś on złapał go i podniósł do góry, przytulając do siebie, a gdy tylko Anne pojawiła się w miarę blisko, pocałował ją w policzek i objął drugą, wolną ręką.
            A ja? Ja stałam nieruchomo w tym samym miejscu, w którym siedziałam jeszcze przed minutą i przyglądałam się całej tej scenie, jednocześnie czując jak wewnątrz mnie wrze, a niecierpliwość mnie rozsadza. Na domiar złego odkąd Harry przekroczył próg domu nawet na mnie nie zerknął. Nie miałam mu tego za złe, rodzina była najważniejsza, dlatego też nie śmiałam im przerwać i czekałam pokornie na swoją kolej. Zrobiło mi się tylko przykro. To chyba zrozumiałe? Albo i nie...
            Wyglądał przepięknie. Pierwszą rzeczą, na jaką zwróciłam uwagę był jego uśmiech. Na żywo był milion razy cudowniejszy i milion razy bardziej na mnie oddziaływał niż ten uwieczniony na zdjęciach. Poza tym, teraz przedstawiał radość i szczęście w najszczerszej i najczystszej postaci. Do tego te cudowne dołeczki w lekko zaróżowiałych policzkach... Jego włosy urosły, były znacznie dłuższe niż ostatnio i o dziwo dodawały mu więcej uroku, jakby to w ogóle było możliwe, aby być bardziej czarującym. Prawdopodobnie stało się tak za sprawą grzywki, z której notabene zrezygnował dawno temu, lecz zapewne przez silny wiatr i mżawkę panujące na zewnątrz jego wcześniej ułożona fryzura uległa zmianie, a ów grzywka opadła mu na czoło jak za starych dobrych czasów. Takiego lubiłam go najbardziej, bo takiego go pamiętałam.
            Zmarszczyłam brwi po zorientowaniu się, że myślenie o swoim przyjacielu w taki sposób chyba nie do końca było normalne, jednak nie była to pora na głębsze zastanawianie się nad tym, ponieważ wreszcie nadszedł mój czas na odpowiednie przywitanie się. Harry nareszcie zaszczycił mnie swoim spojrzeniem i od momentu, w którym nasze wzroki się spotkały, nie przestaliśmy na siebie patrzeć, aż padliśmy sobie w ramiona. Chłopak odstawił brata na podłogę, po czym uśmiechnął się do mnie i zapraszając gestem ręki, powiedział:
            - No chodź tutaj.
            Odetchnęłam z ulgą, a ta cała dziwaczna presja, którą sama na sobie wywarłam prysnęła. Ruszyłam w jego stronę, nie zważając już na nic. Na to czy Anne patrzyła, czy Willie coś do nas mówił, jak to wyglądało. Nie interesowało mnie to. Liczyło się tylko i wyłącznie to, że znów był tutaj, w Holmes Chapel, na wyciągnięcie ręki. Chociaż na te kilka dni. A ja miałam dla siebie tylko te kilka sekund, aby nacieszyć się jego bliskością.
            Wtuliłam się w niego mocno i ani mi się śniło puszczać. A przynajmniej nie chciałam tego robić, choć wiedziałam, że muszę. Gdy poczułam ciepło jego ciała i to jak obejmuje mnie swoimi dużymi rękoma i niespostrzeżenie dla Anne, przyciąga jeszcze bliżej siebie, oblała mnie tradycyjna, tak doskonale znana mi fala gorąca i wtedy... Zachciało mi się płakać. Umocniłam swój uścisk i przycisnęłam swój policzek do jego miękkiego swetra. Miałam wrażenie, że jestem niewidzialna, nikt na mnie nie patrzy, nikt mnie nie widzi, byłam bezpieczna, szczęśliwa, a przede wszystkim spokojna. Harry z łatwością zauważył, że coś było nie tak, bo potarł dłonią o moje ramię, może żeby mnie uspokoić (kiedy w istocie nie było to potrzebne), czy dodać otuchy. A może żeby uświadomić mnie, że dzieje się to naprawdę i faktycznie byliśmy znów razem, a ja nie powinnam się smucić.
            - Tęskniłam za tobą. – Ledwo co udało mi się to wyszeptać, ponieważ łzy niecnie popłynęły z moich oczu, przez co załamał mi się głos. Styles, jak to na niego przystało nie potraktował tego poważnie, w końcu nie byliśmy sam na sam, nie mógł przecież uzewnętrzniać się w wyższym stopniu przy innych, nawet przy własnej mamie.
            - Śmierdzisz spalonym ciastem, Fritton – zaśmiał się, w istocie rozluźniając mnie odrobinę, ale mimo to przesunął dłoń po moich plecach po raz kolejny, co było dla mnie wystarczającą odpowiedzią.
            On też tęsknił.

The Hesitate | h. s. ZAWIESZONEWhere stories live. Discover now