Rozdział 35.

1.4K 77 2
                                    

MOLLY

Małe, zwinięte w kulkę karteczki od Charliego były rzeczą, którą uwielbiałam. Niby nie było to coś wielkiego, ani tym bardziej coś, co powinno aż tak napawać radością, jednak ja za każdym razem, gdy takie zawiniątko lądowało gdzieś wokół mnie, cieszyłam się niczym dziecko.

Raczej nieczęsto zdarzało mi się usłyszeć miłe słowa, od kogoś innego niż tata lub moi przyjaciele i takie momenty, w których mogłam przeczytać coś dobrego od ważnej dla mnie osoby, były chwilami, które uwielbiałam.

Tym razem też się tak stało. Choć na papierze widniało tylko jedno zdanie i tak podniosło mnie ono na duchu.

To był taki dzień, w których potrzebowałam zapewnienia, że wszystko będzie dobrze. Czasami miewałam gorsze momenty, podczas których miałam wrażenie, że zapadałam się w ogromny dół swoich myśli, a im niżej spadałam, tym gorsze się one stawały. Potrzebowałam kogoś, kto chwyci mnie w locie i nie pozwoli spaść jeszcze niżej. Zamiast tego pomoże mi wrócić na powierzchnię, gdzie nie będę topić się we własnych tragicznych wizjach.

A ich w ostatnim czasie pojawiało się o wiele więcej, niżbym tego chciała. A najgorszy dla mnie był fakt, że nie miałam nad tym kontroli.

Próbowałam. Naprawdę próbowałam. Starałam się odrzucić wszystkie te tłamszące mnie myśli, ale one ciągle wracały. Jeśli nie w dzień, to w nocy. Zazwyczaj w koszmarach, po których nie potrafiłam już dłużej zasnąć.

Nienawidziłam ich. Spędzały mi sen z powiek.

Za każdym razem, kiedy późnym wieczorem kładłam się spać, zamiast zmęczenia czułam strach. Wiedziałam, co na mnie czeka, dlatego starałam się jak najdłużej nie zasnąć. Potrafiłam nie zamknąć powiek na chwilę dłużej do trzeciej nad ranem albo jeszcze późniejszej godziny, bo tak bałam się tego, co mi się przyśni. Czułam tak wielkie przerażenie za każdym razem, kiedy nawet choć przez chwilę tylko myślałam o tym jednym ciągle powtarzającym się śnie.

Każdej nocy przed moimi oczami pojawiał się ten sam widok, który zobaczyłam w szkolnej łazience kilka tygodni temu. Nie potrafiłam o nim zapomnieć, nie umiałam wyrzucić go ze swojej głowy. Wrył się do niej i zaczął nawiedzać mnie w najokrutniejszych koszmarach.

Tylko różnica między tym snem a rzeczywistością była taka, że w koszmarze Charlie umierał w moich ramionach, a ja nic nie mogłam z tym zrobić. Nie potrafiłam mu pomóc, więc tylko płakałam, przytulając go do swojego ciała i po prostu błagałam, żeby mnie jeszcze nie zostawiał.

Ale to nigdy nie działało. Za każdym razem widziałam, jak bierze ostatni oddech, a chwilę później jego ciało wiotczeje w moich ramionach. Niemal czułam bijący od niego chłód.

A potem budziłam się całą przerażona, ze łzami spływającymi mi po policzkach i galopującym oddechem. Za każdym razem wstawałam i zapalałam w pokoju światło, aby odpędzić resztki snu z mojej głowy. I siedziałam w nim tak długo, aż w końcu oddech się uspokoił, ciało przestało trząść się z przerażenia, a głowa przestawała przedstawiać mi widok umierającego chłopaka.

Dlatego też ostatnio, gdy Charlie w środku nocy pojawił się pod moim domem, na początku nie mogłam w to uwierzyć. Sądziłam, że może jeszcze nie do końca się wybudziłam, a moja wyobraźnia płatała mi figle, ale nie. On naprawdę tam przyszedł, gotowy, aby zabrać mnie ze sobą. I kiedy tylko zaproponował, że zabierze mnie gdzieś, niemal skakałam ze szczęścia. Nie liczyło się dla mnie nawet miejsce, w którym finalnie będziemy. Chciałam tylko już więcej tej nocy nie zasnąć, aby nie musieć przechodzić od nowa tego samego, a to, że mogłam spędzić resztę tamtej nocy z Charliem, było dla mnie jak spełnienie marzeń.

Make You ForgetWhere stories live. Discover now