Epilog

1.9K 89 26
                                    

MOLLY

Charlie odszedł następnego dnia kilka minut po godzinie drugiej po południu, zabierając ze sobą część mojego serca.

Kochałam tego chłopaka całą sobą. Pokazał mi, czym była miłość, pokazał mi, czym było wsparcie, pokazał mi, co oznaczało bezpieczeństwo.

Choć nasza relacja nie była idealna, miała swoje lepsze i gorsze momenty, byłam dumna, że to właśnie on był moją pierwszą miłością. Nie wyobrażałam sobie nikogo innego na jego miejscu.

Nawet dwa lata przerwy, podczas których omijałam go szerokim łukiem na korytarzach, nie pozwoliły mi pozbyć się go ze swojej głowy. Wszystko ciągle zbliżało nas do siebie, nieważne, jak bardzo marzyłam wtedy, aby od niego uciec. Teraz wiedziałam, że nigdy by mi się to nie udało, bo to właśnie on był tym jedynym.

Nie było na świecie drugiej takiej osoby jak Charlie Conley. Byłam tego świadoma, że już nigdy nie uda mi się spotkać kogoś z sercem tak wypełnionym miłością, dobrem, który był w stanie poświęcić wszystko w imię szczęścia swoich najbliższych.

Starałam się nie płakać, przecież właśnie o to mnie prosił. Żebym nie płakała, bo on odchodził szczęśliwy. Jednak w takiej chwili nie udało mi się nie uronić choć jednej łzy.

Ale czy to były łzy smutku? Raczej nie, prędzej powiedziałabym, że w pewnym stopniu ulgi, że chłopak nie musiał się już dłużej męczyć w niekończącym się bólu, na który ani trochę nie zasługiwał. Wiedziałam, że tam, gdzie odszedł, na pewno będzie mu dobrze.

Nie spodziewałam się jednak, że jeszcze tego samego dnia pod drzwiami zastanę kosz po brzegi wypełniony różowymi cyniami. Dokładnie takimi samymi, które Charlie podarował mi w walentynki. To było nasze pierwsze spotkanie, z pięciu, których sobie wtedy zażyczył.

Ze śmiechem przypomniałam sobie moment, kiedy starannie je przeglądałam, myśląc, że coś w nie podrzucił. Jakiegoś obrzydliwego robaka, czy inne głupie rzeczy.

Szybko zaniosłam je do kuchni, zachwycając się nad ich pięknym, żywym kolorem. Domyślałam się, kto musiał za tym stać i aż poczułam ciepło rozpływające mi się w sercu na samą myśl, że ten sam chłopak, który był przerażony wizją własnej śmierci, pomyślał o tym, aby pod moimi drzwiami w dzień jego odejścia pojawiły się kwiaty.

Zebrałam je wszystkie, aby móc przenieść rośliny do wazonu. Wtedy też w tym samym koszu dostrzegłam białą kopertę.

Nie miałam pojęcia, co mogło w niej być. Poczułam ekscytacją na tę małą niespodziankę, ale najpierw zajęłam się kwiatami. Kiedy już ładnie prezentowały się w wazonie, wzięłam do rąk kopertę i ją otworzyłam. W środku znajdował się ręcznie napisany list.

Droga Molly,

kiedy czytasz ten list, nie ma mnie już z Tobą. Nie martw się tym jednak, bo obiecuję, że wszystko ze mną dobrze, niezależnie od tego, gdzie finalnie trafiłem.

Nie bądź smutna, nie płacz za mną. Nie ma potrzeby, żebyś męczyła swoje śliczne oczy. Choć o wiele bardziej wolałbym być z Tobą, to jestem szczęśliwy. Nie czuję już bólu, nie męczę się ani nie przyprawiam Was o zawał swoim tragicznym stanem.

Dlatego proszę, ty też bądź szczęśliwa. Nawet jeśli to nie było nasze wymarzone zakończenie, to nie czuje, aby było ono złe. W końcu udało nam się znowu połączyć nasze drogi, choć z początku wydawało mi się to nierealne. Udało nam się przetrwać wszystkie te złe chwile, kiedy wydawało mi się, że nadzieja nie wystarczy.

Nauczyłaś mnie wielu rzeczy. Sprawiłaś, że na moich ustach znowu formował się uśmiech. Śmiałem się szczerze, a nie dlatego, żeby nie sprawić komuś przykrości. Sprawiłaś, że moje serce odżyło, na nowo poczuło te cudowne emocje. Pokochałem cię całym sobą, choć na początku bałem się do tego przyznać. Teraz nie wiem, dlaczego wydawało mi się to takie straszne, bo zdecydowanie były to najlepsze chwilę mojego życia. Będę opowiadał o nich wszystkim, tam na górze.

Make You ForgetWhere stories live. Discover now